Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (4/2005)
To przez nich Papież nie przyjedzie - oskarżają ludzie polityków lewicy, bo z komunikatu rzecznika prasowego Stolicy Apostolskiej wynika, że w tym roku nie będzie pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. A to za sprawą wcześniejszej zapowiedzi, że w czerwcu mogą się odbyć wybory parlamentarne. Politycy zaś obwiniają media, choć to oni - m.in. socjaldemokraci Borowskiego - domagają się czerwcowych wyborów. Jakie by nie były prawdziwe przyczyny, można tylko żałować, bo odwiedziny Ojca Świętego zawsze są wielkim wydarzeniem, a tak pozostanie nam szara rzeczywistość.
I to coraz bardziej szara, bo czekają nas kolejne podwyżki. Pieniędzy ludziom nie przybywa i wszystko drożeje, za to - dzięki wzrostowi konkurencji - tanieje sprzęt AGD i usługi telekomunikacyjne. Zupełnie jak za komuny, kiedy ogłaszano szumnie, że jest świetnie, bo potaniały... kutry i lokomotywy, tylko mięso podrożało. Próbuje się więc nas uspokajać, że to zaledwie wzrost kilkuprocentowy, że trzeba się nauczyć oszczędzać, że należy zdemonopolizować dostawców nośników energii itp. To prawda, ale skala podwyżek nie jest mała, więc można się obawiać o stan budżetów domowych. Skoro ponad połowa polskich rodzin nie posiada już żadnych oszczędności, tzn. że strefa biedy poszerza się i budzi przygnębienie, a ludzie nie mają już ani czego, ani z czego dokładać. Zwłaszcza, że rosną ceny na towary strategiczne, stanowiące „sztywne" wydatki, czyli czynsze, gaz, prąd, woda, ścieki i paliwo, o papierosach i alkoholach nawet nie wspominając. A nie zanosi się przecież ani na podwyżkę pensji, ani rent i emerytur. Cóż, nie mielibyśmy nic przeciw urealnianiu cen, gdyby w tym tempie rosły również płace. Nastroje społeczne są fatalne, bo narzekają już nie tylko ludzie starsi, ale również studenci. Przeciętny człowiek będzie oszczędzał, najprawdopodobniej, na zdrowiu, co przyniesie fatalne konsekwencje w niedalekiej przyszłości. Są jednak i tacy, którzy radzą na wszystko machnąć ręką i zacząć żyć na kredyt. Dom na raty, samochód w leasing, sześć pożyczek w rozmaitych bankach, długi wśród rodziny i znajomych; w razie czego zaciągnie się kolejny kredyt na spłacenie poprzednich, a jak nie dadzą - ogłosi się upadłość. Można i tak, ale to mentalność utracjusza...
Nie wszyscy jednak mają te problemy. O tym, że możliwa jest zbrodnia doskonała, przekonali nas szefowie energetyki, którzy zapewnili sobie pakiet socjalny - godny odnotowania w Księdze Guinnessa - czyli nietykalność. Takie z nich filuty! Dożywotnia synekura i horrendalne wynagrodzenia - najczęściej przy braku kompetencji - a w przypadku zwolnienia milionowe odprawy. Oni się jednak dziwią: przecież zawarli umowę społeczną (ha, ha, ha!) ze związkami zawodowymi. Zapominają tylko dodać, że uczynili to dopiero po przyznaniu przywilejów sobie i swoim bliskim, których wcześniej zatrudnili w sektorze energetycznym. Pamiętając, że umowę podpisał na przełomie lat 2003/2004 minister skarbu, związany z SLD, zapytajmy: gdzież tu odpowiedzialność za firmę, dla której taka umowa jest zabójcza, gdzież odpowiedzialność za państwo?
Pewien jegomość zadał pytanie, co by się stało, gdyby np. premier zaproponował podobny układ całemu narodowi? Litości, waćpan, podobne numery ćwiczyliśmy już w czasach towarzysza Gierka! To było ludzkie panisko, więc ci, którzy kradli na górze, pozwalali dokradać tym na dole. A nam pozostało dźwigać do tej pory garb zadłużenia.
opr. mg/mg