Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (20/2005)
Sprawa kontaktów ojca Hejmy z peerelowską bezpieką spadła na polski Kościół jak grom z jasnego nieba. I kościelna hierarchia, i przeciętni wierni stanęli oko w oko z problemem wcześniej zamiatanym przez wszystkich pod dywan. Kiedy jakiś czas temu napisałem o tym, ze kwestia lustracji w Kościele prędzej czy później w bolesny sposób się pojawi, wiele osób krytykowało mnie za to, że wywołuję wilka z lasu i sugeruję, że księża współpracowali z SB. Prawda jest taka, że według obliczeń historyków IPN w czasach PRL około 10 proc. księży utrzymywało różnego rodzaju kontakty z towarzyszami z bezpieczeństwa. To bardzo pokaźna grupa osób i wśród tej grupy bywały bardzo różne przypadki.
Bardzo ciekawym doświadczeniem była dla mnie rozmowa ze starszym już księdzem, który właśnie jest w trakcie studiowania tomów akt, jakie zbierała na mego Służba Bezpieczeństwa, a dziś udostępnił IPN.
Tłumaczył mi, ze zdarzały się przypadki, kiedy księża naciskam przez bezpiekę o podjęcie współpracy szli z tym problemem do swojego biskupa. - Ja akurat miałem bardzo mądrego biskupa, który w ogóle się w takie rzeczy me bawił, ale nie wszyscy mieli takie szczęście. Niekiedy zdarzało się, że ksiądz godził się na współpracę na wyraźne polecenie swoich kościelnych przełożonych. Tłumaczyli, ze przecież trzeba utrzymywać jakieś kontakty, choćby po to, żeby wiedzieć, co knują esbecy. Inni myśleli sobie, ze czasem układy z bezpieką mogą pomóc załatwić jakieś sprawy administracyjne czy budowlane. Co ma dzisiaj powiedzieć taki ksiądz, kiedy wypłyną jego dokumenty z IPN? Zwłaszcza że ludzie, którzy znali okoliczności sprawy, często już nie żyją.
To tylko jeden z możliwych wariantów wydarzeń, który powoduje, że lustracja w Kościele może rządzić się swoimi prawami i że konieczny będzie jakiś wewnętrzny mechanizm wyjaśniania tego, jak rzeczy się miały w rzeczywistości. Dziś mamy oskarżające tytuły na pierwszej stronie tabloidów i zupełnie niezrozumiałą sytuację dla przeciętnego wiernego, który nie ma pojęcia, czy zakonnik z Rzymu jest winien, czy nie, i co z tego wynika.
Przypadek ojca Hejmy i skandal związany z trybem ujawnienia informacji na temat jego kontaktów z SB tym bardziej skłania do powołania jakiejś kompetentnej komisji złożonej z biskupów, historyków i ekspertów, która poprosiłaby o wszystkie teczki księży, jakie trafiły do IPN. Taka komisja mogłaby w sprawiedliwy sposób ocenić informacje i zapewnić mechanizm wyjaśniania wątpliwości, jakie mogą się pojawić i zapewne się pojawią. Dałaby też możliwość reakcji na powstałą sytuację obwinionemu, zanim napiszą o tym na pierwszej stronie „Fakt" i „Super Express". Taka komisja mogłaby też pełnić funkcję oczyszczającą, pozwalając przyznać się do winy i prosić o przebaczenie.
Jeszcze niedawno wydawało się, ze polski Kościół jest niezdolny do podjęcia tego rodzaju inicjatywy. Być może zmieni to wstrząs, jakim jest odkrycie, ze jeden z najpopularniejszych polskich kapłanów w Rzymie przekazywał informacje peerelowskim służbom. Jeśli tak się nie stanie, to nie tylko, że czekają nas kolejne przykre niespodzianki, ale jeszcze za każdym razem będzie wokół tego fatalne zamieszanie i zamęt, który nikomu pożytku nie przyniesie.
opr. mg/mg