Czyje są media?

Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (11/2006)

Narasta napięcie pomiędzy mediami a światem polityki. Cóż, w mediach działo się ostatnio rozmaicie - część dziennikarzy uwikłała się w rozmaite gry polityczne, a dla polityków były one niezwykle łakomym kąskiem

Obecnie emocje budzi - zapisany w pakcie stabilizacyjnym - projekt powołania Narodowego Instytutu Monitorowania Mediów. Jedni sugerują, że będzie to, niezależna od rządu, placówka naukowo-badawcza, która zajmie się stałą obserwacją i analizą polskiej przestrzeni medialnej. Owocem tej działalności miałyby być raporty, np. na temat obecności przemocy albo pornografii w mediach publicznych oraz prywatnych. Inni jednak demonizują ową inicjatywę, dopatrując się próby zamachu na wolność słowa, formy nadzoru, a może nawet nowej cenzury. Paradoksalnie sytuacja zaogniła się jeszcze bardziej po wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego o tym, że w Polsce nie ma wolnych mediów. Nieco mniejsze wrażenie - a szkoda! - wywarły jego słowa dotyczące zjawiska braku niezależności dziennikarzy od właścicieli i redaktorów naczelnych.

Dyskusje nad tym, jakim prawem wyraża on takie radykalne opinie, są typowym przelewaniem z pustego w próżne. Oczywiście, że ma prawo tak mówić, zwłaszcza on, który doznał od mediów przez ostatnie lata sporo krzywd. Pytanie o to, czy „przekaziory" są rzeczywiście „nasze", a więc wolne, dotyczy zwłaszcza mediów publicznych. Przez kilkanaście lat wielu z nas odnosiło wrażenie, iż nader często bywały one partyjne. Tak się przedziwnie składało, że na ogół sympatyzowały one z partią sprawującą aktualnie władzę. Może nie zawsze z Unią Demokratyczną - czy późniejszą Unią Wolności - ale z reguły z tą grupą, która właśnie rządziła. Choć był jeden wyjątek: rząd Jana Olszewskiego od początku do końca - a więc do dnia, kiedy został obalony - miał media przeciw sobie.

Mamy jeszcze sprawę domniemanej inwigilacji dwojga dziennikarzy w czasach, gdy ministrem sprawiedliwości był Lech Kaczyński. Wszczęte wówczas dochodzenie miało ustalić, czy za ich publikacjami nie stał UOP. Bo też każde śledztwo dziennikarskie, które zahacza o specsłużby, rodzi podejrzenie, czy nie był to „przeciek kontrolowany". Sprawa jest niebagatelna, bo przecież nie chcemy być, po raz kolejny, manipulowani przez jakąś machinę propagandową. Do tej pory tak się składało, że kolejne ekipy obejmujące władzę zapowiadały, iż czas się zabrać za dziennikarzy, którzy są na niejawnych etatach służb specjalnych. Tyle tylko, że ów zapał dziwnie szybko mijał i nikt nigdy nie ujawnił żadnego nazwiska. Może więc nadeszła wreszcie pora, aby to uczynić?

Oficerowie dawnej bezpieki nieraz mówili, że wielu konfidentów zdołali zwerbować z grona dziennikarzy. Jedynie lustracja środowiska mediów może dać nam odpowiedź, czy były to tylko przechwałki. Innej drogi nie ma: kto chce oceniać innych, sam musi być czysty.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama