O marketingu politycznym
Kto z nas pamięta jeszcze polską komedię „Testosteron”, ten zapewne wspomni i tę scenę, gdy grany przez Tomasza Karolaka muzyk odkrywa prawdę o show biznesie, formułując tezę, iż dzisiaj nic nie wypłynie i nie stanie się modnym bez zgrabnie i sensacyjnie przeprowadzonego „eventu”.
By sprzedać płytę lub książkę, w ogóle jakiś produkt, należy spreparować jakieś wydarzenie, najlepiej do granic skandaliczne, które wypromuje w świadomości społeczeństwa daną osobę lub przynajmniej wrazi ją w społeczną pamięć, powodując wzrost sprzedaży oferowanego przez nią produktu. Ta prosta konstatacja może umknąć w powodzi gagów, w które obfituje ten film. Jednak patrząc na to, co dzieje się na polskiej „scenie politycznej” przed nadciągającymi niechybnie wyborami, warto ją zapamiętać, przynajmniej po to, aby zbytnio się nie dziwić.
Właśnie sprawny marketing sprawił, że za najważniejsze wydarzenie świętowanego przez Platformę Obywatelską jubileuszu dziesięciolecia istnienia uznano przejścia do tej partii Joanny Kluzik-Rostkowskiej i Bartosza Arłukowicza. Oczywiście o kobiecie mówiono więcej. Nakręcany medialnie spektakl, że pani poseł, do niedawna secesjonistka z PiS-u i „nadzieja na odnowę polskiej polityki”, ciągle się waha, nie odbiera telefonów od dziennikarzy, rozmyśla nad „najlepszym dla Polski rozwiązaniem”, by wreszcie pojawić się w gdańskiej hali i oświadczyć wszem i wobec, że teraz jej po drodze z PO, jasno pokazuje, iż chodziło tylko o zastosowanie tezy o „evencie”. Podobnie zresztą jest z całą medialną otoczką już po dokonaniu przez nią owego wyboru. Zastanawianie się przez media, czy przypadkiem nie mamy do czynienia nie tyle ze zdradą ideałów, ile raczej ze zdradą przyjaciół, jest prostym wstępem do dalszych twierdzeń, że oto ta „dzielna kobieta” była w stanie poświęcić nawet swoje przyjaźnie, by ratować Polskę przed zagrażającą „recydywą PiS-u”. Bo nie o ideały wszak tu chodzi. Mam nieodparte wrażenie, że zarówno Kluzik Rostkowska, jak i Arłukowicz, nawet nie znają programowych założeń PO, nie mówiąc już o ideałach kierujących ludźmi wstępującymi do tejże partii. Zresztą jedynym chyba ideałem jest dla działaczy rządzącej dzisiaj partii utrzymanie się u władzy. Powtarzana jak mantra teza dziennikarska, że mamy do czynienia z pierwszym rządem, który po 1989 r. nie tylko dotrwa do końca kadencji, ale być może sięgnie po władzę w następnej, jest zwykłą wydmuszką. Normalnie myślący wyborca winien wszak rozliczać rządzących nie za to, że trwają na fotelach ministerialnych, ale za ich działania i wykonaną dla poprawy życia obywateli pracę. Biorąc jednak to pod uwagę, transfer posłów do Platformy należy jednak odczytać zupełnie inaczej. Przechodząc do partii władzy zdają się dawać nam jasny sygnał, że chodzi jedynie o „utrzymanie się u władzy”. Pozostanie w PJN lub w SLD stanowiłoby dla nich skazanie na „kwękanie na kanapach”, czyli swoisty polityczny niebyt. Więc w imię przynajmniej poczucia bycia u władzy w rządzącej partii warto wykonać tę woltę.
O wiele ciekawszym jednak dla mnie było to, co zdawało się umykać kamerom i mikrofonom mediów. Wszak do PO przyszedł również i Dariusz Rosati, związany z SDPL. Jednakże jego transfer, jak zresztą i przemówienie na konwencji PO przeszło bez większego echa. Wydaje się, że wypróbowany wcześniej „manewr Cimoszewicza” nie odegrał swojej roli. Podobnie zresztą jak i nieobecność na spotkaniu Jerzego Buzka, będącego wspomnieniem po AWS. W normalnym biegu rzeczy partia, która usadowiła swojego przedstawiciela na prestiżowym europejskim stanowisku, winna nim się chwalić na prawo i lewo. Można powiedzieć, iż reprezentowany przez przewodniczącego Parlamentu Europejskiego nurt związkowo chadecki odchodzi do lamusa w PO, podobnie zresztą jak i konserwatywny element, na co wskazuje wycinanie „gowińszczyzny” w krakowskiej strukturze PO. A to jest jednoznacznym potwierdzeniem tezy, iż dzisiaj nie idzie o ideały, ani nawet o wewnętrzną dyskusję w PO, ile raczej i trzymanie się stołka władzy za wszelką cenę. Podawane w mediach informacje o szykowaniu transferu posła Kalisza do rządzącej partii mogą również znaleźć swoje potwierdzenie, z tym jednak, że pan poseł musi się jeszcze wykazać. Joanna Kluzik-Rostkowska mówiła wyraźnie o „kordonie sanitarnym” wokół PiS-u, zaś pan poseł, szykując w raporcie komisji ds. śmierci Barbary Blidy propozycję postawienia przed Trybunałem Stanu Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobrę, zdaje się wykazywać „gorliwością na odcinku”. Sama bowiem teza o odpowiedzialności kogokolwiek za śmierć działaczki lewicowej ze Śląska jest absurdalna wobec faktu jawnego samobójstwa. Równie dobrze można oskarżać maszynistę za śmierć kogoś, kto rozmyślnie skoczył pod pędzący pociąg. Wydaje się zresztą, że nie o to chodzi. Platforma chcę na siłę powrócić do hasła „zatrzymania nadciągającego PiS-u”. Co zresztą dziwnym nie jest, bo to jedyna rzecz, która naprawdę udała się dzisiaj rządzącym.
Demokracja ma sens tylko wówczas, gdy możliwa jest w niej dyskusja. Zresztą na debacie jest ona oparta. Dzisiejszy jednak dyskurs polityczny określany jest przez język Janusza Palikota i Stefana Niesiołowskiego. Taki język właśnie prowadzi do „maglowych pogaduszek”, gdzie dominującym elementem jest plotka (Słyszała pani, że Kluzik przechodzi? Co też pani powie!) lub epitet (np. doradca prezydencki krzyczący o Kaczyńskim, że jest pedofilem i molestuje młodzież). Trudno więc w tej atmosferze o jakąkolwiek debatę. Jest jednak jeszcze inny aspekt tej sprawy. Otóż pojawiają się w mediach spekulacje o dryfowaniu PO ku lewej stronie polskiej sceny politycznej. Świadczyć o tym miałoby m.in. podnoszenie przed wyborami sprawy związków osób homoseksualnych. Mam jednak wrażenie, że nie o lewicowość Tuska tutaj chodzi. Negocjacje budżetu unijnego, a więc także programów pomocowych dla Polski sprawia, że za przychylność państw UE czymś trzeba zapłacić. Być może właśnie sprawami obyczajowymi i przyjęciem Kart Praw Podstawowych wraz z całą unijną legislacją związaną ze sferą obyczajowości. Zerwanie kontraktu z Chińczykami na budowę autostrady A2 może być w tej sprawie równie ciekawe, bo nie jest ważne z kim zrywamy, ale z kim teraz podpiszemy kontrakt. Czy będzie to firma zagraniczna, czy też jakiś kontrahent krajowy, przez przypadek tylko założony przez osobę mającą swoje „dossier” w IPN-ie. Lecz to będzie cokolwiek skrywane przed obywatelami. Wystarczy, że będzie „dęta orkiestra grała ile tchu, wierzcie nam!”.
opr. ab/ab