Echo katolickie 37(689) 11 - 18 września 2008
Mija 69 lat od 17 września 1939 r. Kampania obronna Polski przed najeźdźcami z Zachodu i ze Wschodu obrosła już legendami i opowieściami, przy czym w pamięci zbiorowej, ukształtowanej przez lata komunistycznej edukacji, bardziej uwypuklone jest działanie zbrojne przeciwko hitlerowskim Niemcom niż uderzenie w plecy walczącej Polsce, zadane przez sowiecką Rosję.
Podobnie rzecz ma się z obchodami. O ile łatwiej jest nam przyjmować uroczystości rocznicowe 1 września (może związane jest to z przypadającym na ten dzień początkiem roku szkolnego), o tyle przypominanie rocznicy agresji sowieckiej na Polskę zdaje się napotykać pewne trudności. Czy jest to kwestia przyzwyczajenia ideologicznego, czy też umiejętnie podsycana medialnie niepamięć - trudno określić. Faktem jest, że nawet największe stacje telewizyjne i dzienniki prasowe miały w swojej historii przypadki zapominania o 17 września. A. Z dziejów ojczyzny można i należy wyciągać wnioski dla naszej teraźniejszości. Nie tylko wielkie i ideowe, ale przede wszystkim pragmatyczne.
Jednym z tych wniosków jest umiejętność przewidywania w polityce zagranicznej. Sprawa Gruzji, która kładzie się w tym roku cieniem na obchodach rocznicy agresji Sowietów na Polskę, stanowi dość jaskrawy przykład, że nie wolno zapominać o przeszłości. Fetowanie uwolnienia się z jarzma jałtańskiego porządku i spijanie szampana za bezkrwawe przejście z niewoli do suwerenności zdaje się nadwątlać, gdy patrzy się na działania wojsk rosyjskich w rejonach Gori i Poti.
Okazuje się, że polityka nie jest tak transparentna, jak się nam wydaje. Dzisiaj każdy zapytany przez dziennikarza na ulicy obywatel zapewne będzie perorował, że on o polityce wie wszystko, bo wszystko jest jawne. Tymczasem najazd wojsk sowieckich na Polskę w 1939 r. pokazuje jasno, że polityka to nie tylko działania w świetle fleszy i jupiterów, ale przede wszystkim działania zakulisowe, o których opinia społeczna, a nawet sami politycy nie mają zielonego pojęcia. Przyjaźń sowiecko-hitlerowska nie wynikła we wrześniu 1939., ale była owocem negocjacji pomiędzy oboma państwami - negocjacji tajnych, których uzgodnienia również pozostawały tajne. I mimo tej tajności skutkowały realnymi efektami w życiu polityczno-społecznym. Agresja na Polskę była bowiem realizacją tajnego dokumentu, będącego owocem zawartych pod auspicjami Hitlera i Stalina uzgodnień pomiędzy Ribbentropem a Mołotowem. Wojsko Polskie, zdezorientowane, podobnie jak i dowództwo, nie podejmowało początkowo walki z krasnoarmiejcami, co dawało dodatkowy atut wojskom sowieckim.
Taki stan rzeczy uświadamia jasno, że nie można powtarzać bzdury, iż w polityce (zwłaszcza zagranicznej) wszystko jest jasne i dostępne dla każdego człowieka. Polityk uznający się za sprawnego gracza na scenie świata musi brać pod uwagę nieufność wobec działań innych państw i organizacji międzynarodowych. Dziecięca ufność kończy się zazwyczaj pętami i kajdanami, jeśli nie strzałem w tył głowy. Wiele decyzji w tym świecie zapada ponad naszymi głowami i slogany o demokracji i równości niczego nie zmienią.
Przyznam się, że w omawianiu agresji Związku Sowieckiego na Polskę w 1939 r. najbardziej śmieszy mnie mówienie, iż dokonało się to z powodu urażonej dumy Józefa Stalina. Cóż, niektórzy może sądzą, że polityka to działanie artystów, którzy swoje emocje czynią tematem dzieła. Nie. Polityka jest bardziej zbliżona do działania matematycznego, w którym emocje i uczucia są niczym, a o wszystkim stanowi zimna kalkulacja. I nie chodzi mi o to, jak być powinno, ale o to, jak jest w rzeczywistości. Działania polityczne (także w dzisiejszym świecie) nie są realizacją żadnych wartości, ale grą o własny interes, nawet jeśli gębę ma się napchaną sloganami rodem z rewolucji francuskiej. Stalin, napadając na Polskę, nie kierował się ambicjami, ale ściśle pojętym interesem własnego kraju. Nie chodziło mu o szerzenie ideologii komunistycznej czy pozyskanie nowych terytoriów, ale o stworzenie dla Rosji Sowieckiej dominacji mocarstwowej. Niezależnie od zajmowanego terytorium, Rosja nie była wówczas graczem na scenie politycznej. Wejście w układ z Hitlerem miało być stawieniem się na równi z potęgą wówczas rozdająca karty w Europie. Późniejsze działania w ramach Wielkiej Trójki pokazują, że celem była też mocarstwowość światowa. Natomiast zagarnięcie ziem nie tylko Polski, ale również państw nadbałtyckich, oraz trzymanie na pasku Finlandii stanowiło tworzenie buforów na wypadek przyszłej wojny.
I to nazywa się pragmatyka polityczną. Sentymenty nie grają w niej żadnej roli. Podobnie jak wartości. Liczy się osiągnięty efekt. Oczywiście nie pochwalam osobiście tego podejścia do polityki, a wręcz przeciwnie, ale nie można przecież obrażać się na rzeczywistość, tylko trzeba brać byka za rogi. Geopolityka Polski wskazuje jednoznacznie, że musi się ona kierować w polityce zagranicznej po prostu pragmatyzmem. A interes narodowy musi być najważniejszy (ważniejszy nawet od gwiazdek Unii Europejskiej). Dlatego w dzisiejszej polityce zagranicznej Polski trzeba raczej stawiać na budowanie pragmatycznych struktur międzynarodowych, które będą stanowić zaplecze dla działań naszego rządu, a nie instytucji europejskich (w tym kontekście widać jasno konieczność formalizacji współpracy z państwami nadbałtyckimi oraz Ukrainą i innymi państwami tego regionu). Ale nie można żadnej sytuacji międzynarodowej traktować jako ostatecznej. Bo wiele może się zmienić.
Przez wiele lat wmawiano nam, że Armia Czerwona nie dokonywała żadnych aktów ludobójstwa na zajmowanych ziemiach. Warto więc przypomnieć chociażby takie fakty: „Największe zbrodnie popełniono w Rohatynie, gdzie dokonano rzezi na żołnierzach polskich i ludności cywilnej, Grodnie, Nowogródku, Sarnach i Tarnopolu oraz w Wołkowysku, Oszmianie, Świsłoczy, Mołodecznie i Kosowie Poleskim. Według niektórych relacji w Grodnie doszło do wiązania polskich jeńców i ciągnięcia ich czołgami po bruku. Do dramatycznych wydarzeń doszło także w Chodorowie, Złoczowie i Stryju. Armia Czerwona wymordowała ogniem z karabinów maszynowych nieuzbrojonych kadetów ze Szkoły Oficerów Policji w Mostach Wielkich po zgromadzeniu kadetów na placu apelowym i odebraniu raportu od komendanta szkoły.” Można powiedzieć - drobiazg. Ale warto o tym pamiętać.
opr. aw/aw