Musimy skierować wzrok na siebie

Artykuł z tygodnika Echo katolickie 40 (744)


Kinga Ochnio, Andrzej Materski

Musimy skierować wzrok na siebie

Rozmowa z Tadeuszem Cymańskim, europosłem Prawa i Sprawiedliwości.

Nie brakuje Panu udziału w polskiej polityce?

Bardzo. Miałem jakieś wyobrażenia, wiedzę ogólną o Unii, ale teraz, trochę jej posmakowawszy, nabrałem doświadczenia. To jest jednak całkiem inny świat. Tam wszystko jest poukładane. W Komisji Europejskiej, która jest quasi-rządem, nie ma opozycji czy koalicji. To powoduje, że temperatura tych sporów jest mniejsza, właściwie są to dyskusje. Dopiero podczas głosowań widać różne poglądy.

Mówi Pan, że w parlamencie europejskim wszystko jest poukładane, w polskiej polityce ciągle coś się dzieje. Jednak nasze społeczeństwo narzeka na polityków...

Myślę, że i Unia nie wzbudza wielkiego entuzjazmu. Zmęczenie polityką ma miejsce z różnych powodów. Ale uważam, że trzeba być samokrytycznym. Jednak to obywatele, opinia publiczna rozstrzyga o wynikach wyborów. Nas, polityków, zawsze można zmienić, a społeczeństwa nie. Swoje stanowiska zawdzięczamy ludziom i powinniśmy ich bardziej pytać, słuchać. Do takiej krytyki jestem przygotowany i na nią otwarty. Myślę jednak, że tego tonu samokrytycyzmu jest za mało.

Jeszcze przed wyborami do europarlamentu gościł w Siedlcach poseł Adam Bielan. Mówił wtedy o koalicji w Parlamencie Europejskim posłów PiS z konserwatywną partią brytyjską. Nawet gościł u nas jeden z przedstawicieli tej partii. Czy nadal pozostajecie w koalicji?

Tak. Mamy koalicję z brytyjskimi torysami i czeskimi konserwatystami. To są główne siły. A co do poglądów - w sferze ideowej, a więc pozycji rodziny, tradycji, poszanowania odrębności, delikatnego krytycyzmu wobec Unii czy w końcu mocnej pozycji parlamentów lokalnych - mamy wiele wspólnego. Natomiast w sferze gospodarczej oni są bardziej liberalni, prorynkowi.

Proszę też zauważyć, że to jest koalicja trzech państw. Co je jeszcze łączy w kontekście Unii? Pieniądze, czyli funty, korony i złotówki. Wielka Brytania, Czechy i Polska to są trzy państwa, które póki co nie straciły swojej waluty.

Jak układa się współpraca z brytyjskimi konserwatystami?

Mamy z nimi bardzo elastyczną umowę. Zastrzegliśmy sobie prawo do głosowania odrębnie w niektórych sprawach, choćby społecznych. Teraz jest dyrektywa o wydłużeniu urlopu macierzyńskiego. Rekomendacja Brytyjczyków jest negatywna. Ja, oczywiście, prezentuje swoją partię - PiS. Ale pamiętam też o programie solidarne państwo, a ja rozumiem to jako łagodzenia kontrastów, a nie rozdawnictwo. Mamy dramatyczną sytuację, jeśli chodzi o ubóstwo. Zasiłek w Polsce na dziecko wynosi 15 euro. Jest więc o czym dyskutować. Ale przede wszystkim mamy więcej swobody. Protestuję przeciwko wytykaniu nam, że nie jesteśmy w jednej potężnej partii, bo to by coś zmieniło. W tej potężnej partii, w której jest Platforma Obywatelska, jest za dużo „political correct”. Dostrzegam ze zdziwieniem, że jest w niej za mało tolerancji. A musi być tolerancja dla tych, którzy uważają inaczej niż my.

Mamy z Brytyjczykami dobre relacje. Prawdopodobnie David Cameron będzie nowym premierem Wielkiej Brytanii. Jeśli władza pójdzie w ich ręce, to niezależnie od tych różnic w sferze rynkowej czy gospodarczej, będzie to wielka szansa dla nas, bo Wielka Brytania nie przestaje być mocarstwem. Takie relacje są bezcenne. A że pojawiają się różne akcenty, stanowiska w pewnych kwestiach, to nie dziwota. Czasy, kiedy wszyscy jednakowo myśleli, już się skończyły, tym bardziej w parlamencie europejskim.

W parlamencie europejskim zasiada Pan m.in. w Komisji Praw Kobiet i Równouprawnienia. Czy to oznacza, że będzie Pan walczył o równouprawnienie kobiet i mężczyzn?

Dostrzegam różnice między mężczyzną a kobietą nie tylko w sferze budowy i biologii, ale też w sferze dotyczącej rodziny i wychowania. Jeśli ktoś pyta, czy jestem za urlopem macierzyńskim, odpowiadam, że tak. Ale widzę to jako komplementarną rzecz, jako suplement, dodatek i to w krótkim wymiarze. Jeśli każdy ojciec miałby obowiązek dwa tygodnie pobyć z dzieckiem w celach pedagogicznych, żeby zobaczyć, jak to jest opiekować się nim, żeby tego doświadczył i przy okazji żonie trochę pomógł - to jestem za. Ale nic nie zastąpi matki. Dlatego, że jak dziecko idzie na ręce do taty, to czuje szczęście, jak bierze je mama, to jest niebo. Tacierzyństwo nigdy nie będzie równe z macierzyństwem.

Są też różne dyskusje na temat równouprawnienia, parytetów, siłowego zrównania kobiet. Moim zdaniem to uwłacza paniom. Bo kobiety mają predyspozycje, aby osiągnąć wiele. Natomiast są zawody, w których wychodzi im lepiej, i zawody, w których lepiej sprawdzają się mężczyźni. Świat jest pięknym uzupełnianiem się - naturalnym, a nie dogmatycznym. Będę zabierał głos na tej komisji - nie po to, żeby jątrzyć, ale żeby prezentować inne poglądy. Bo demokracja przy wszystkich minusach jest piękna i chcę reprezentować wartości bardziej konserwatywne, bardziej wyważone.

Jak nasze sprawy krajowe widać z perspektywy Brukseli?

Polska jest niemałym krajem, a to jednak demograficzny klucz rozstrzyga o ilości deputowanych. Nie możemy być państwem z zadartym nosem, ale powinniśmy być państwem z podniesionym czołem. Trzeba być roztropnym, po prostu znać swoje miejsce, oceniać swoje siły realnie i mobilizować innych, bo samemu nic się nie zrobi. Tam trzeba budować koalicję.

Czy z upływem czasu ocenia Pan nasze wstąpienie w struktury Unii Europejskiej jako dobrą decyzję?

Idea Unii Europejskiej ojców założycieli, moim zdaniem, była bardzo dobra. Główna myśl była taka, że przez solidarną współpracę, przez ujednolicanie, przez bardzo ścisłą integrację gospodarczą można zapobiec wojnom. Ale co jest dzisiaj, czy to się nie wynaturzyło? Czy nie poszło za daleko, czy nie mamy do czynienia z gigantomanią? To jest przecież kilkadziesiąt tysięcy urzędników, trzy tysiące tłumaczy, siedmiuset posłów - jestem jednym z nich, beneficjentem tej całej sytuacji. Wydaję mi się, że ta integracja, zwłaszcza unifikacja i globalizacja, to jest proces, którego nie można zatrzymać i dlatego kierując się roztropnością, trzeba się w tym znaleźć i to w sposób mądry. Myślę, że ta roztropność nakazuje w takim momencie nie pytać „czy” tylko „jak” w tej Unii być.

Jak Pan ocenia ostatnie decyzje i wypowiedzi ze strony Stanów Zjednoczonych i Rosji dotyczące Polski?

Ostatnie wydarzenia są fatalne, jeśli chodzi o Rosję. Ale trzeba też mieć miarę w oburzeniu. Natomiast nie może być tak, że ceną za spokój jest kłamstwo. Bo to przede wszystkim urąga pamięci ofiar.

Jeśli chodzi o Stany Zjednoczone i decyzję w sprawie tarczy antyrakietowej - jest to bardzo dziwna postawa. Oczywiście, że były zaniedbania ze strony rządu. Mogliśmy podejść do sprawy inaczej. Pomimo wszystko jednak trudno nie być rozczarowanym. Sposób powiadomienia nas o zmianie decyzji jest daleki od ideału.

Wszyscy, niezależnie od poglądów, są za normalizacją stosunków z sąsiadami. Granice z Niemcami i Rosją to jest taka rana, która przestała krwawić, ale się jeszcze nie zabliźniła. Polska ma nie tylko prawo, ale - polski rząd i my wszyscy - mamy obowiązek pewnych rzeczy twardo się domagać. Musimy mieć silne, sprawne państwo. Pomimo obecności w NATO nie możemy liczyć tylko na sojusze. Przede wszystkim musimy skierować wzrok na siebie.

Wróćmy na polską scenę polityczną. Były poseł Prawa i Sprawiedliwości Ludwik Dorn ma zamiar stworzyć nową partię. Możliwe, że dojdzie do rozmów z Markiem Jurkiem i Michałem Ujazdowskim. Czy nie obawiacie się, że nowa partia odbierze Wam wyborców?

Nigdy nie należy lekceważyć takich inicjatyw. Ludwika szanowałem, to był nasz szef Klubu. Niezależnie, czym się kieruje, jakie intencje mu przyświecają, o co mu teraz chodzi: czy o ślepą rozpacz, czy zemstę, czy budowanie nowego pomysłu, czy ściąganiu niezadowolonych z PiS-u czy Platformy - każdy ma prawo korzystać z demokracji i Ludwik to robi. Oczywiście nie naszym kosztem. Niech ściąga niezadowolonych z ulicy albo z Platformy. Taka inicjatywa może pełnić rolę ostróg, które będą spinać inne rumaki. Nie należy więc się z tego śmiać, ale raczej odebrać jako znak ostrzegawczy. Trzeba być dobrym, silnym, mieć ofertę, mieć wiernych wyborców, którzy nie pójdą gdzieś na cudze ognisko. Ale czas pokaże i zweryfikuje. Jest trochę ludzi poza parlamentem, także Ci, którzy byli z nami w PiS-ie. To powoduje, że przed wyborami, nie mając swojego domu, przystani, próbują kombinować coś razem, to jest nic nowego pod słońcem. Musimy bez emocji do tego podchodzić, ale i też bez lekceważenia.

Dziękuję za rozmowę.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama