Na kłamstwie niczego zbudować się nie da

O nierozliczonej przeszłości

Na kłamstwie niczego zbudować się nie da

Jak ocenia Pan ostatnie wydarzenia związane z rewizją w domach gen. Kiszczaka i Jaruzelskiego oraz ujawnienie teczki personalnej agenta „Bolka”?

Jako historyk powiem, że doskonale charakteryzują one moment dziejowy, w którym obecnie jesteśmy. Opisują rzeczywistość i, niestety, wiele mówią o minionym ćwierćwieczu. Z kolei jako archiwista zwrócę uwagę na arcyciekawe zagadnienie wartości źródłowej owych „teczek” i otwierające się pole do badań źródłoznawczych. Przecież te dokumenty stanowią narodowy zasób archiwalny, są prawnie chronione. Od lat powinny znajdować się w Instytucie Pamięci Narodowej, już dawno być opracowane i udostępnione badaczom. Informacje w nich zawarte winny funkcjonować w obiegu naukowym. Wszystko jest spóźnione o dziesięciolecia. A im później takie dokumenty wypływają, tym większe społeczne zamieszanie powodują.

Na ile materiały z szafy Kiszczaka mają charakter przełomowy?

Wartość dokumentacji określa się tzw. wartością historyczną oznaczającą przydatność odtwarzania dziejów państwa i narodu. Z tego punku widzenia jest oczywiste, że mają przełomowy charakter, gdyż - po pierwsze - stanowią oryginały dokumentacji, o której - jeśli chodzi o materiały dotyczące tajnego współpracownika SB „Bolka” - wzmianki dotychczasowi badacze okresu komunizmu mieli jedynie z innego typu źródeł, np. ze środków ewidencyjnych. Dodatkowo otrzymaliśmy wiele innych dokumentów ujawniających kontakty osób ze świata kultury z szefem Służby Bezpieczeństwa. Z historycznego punktu widzenia te informacje są bezcenne.

Czy Pana zdaniem, jako historyka, Lech Wałęsa w latach 1970-1976 współpracował z SB? Żaden historyk nie zakwestionował ustaleń Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka w tym zakresie...

To, że Lech Wałęsa był tajnym współpracownikiem SB w latach 1970-1976, zostało naukowo ustalone przez obu wymienionych przez panią badaczy. Podobnie zresztą jak w słynnej pracy magisterskiej Pawła Zyzaka obronionej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Fala zarzutów, protestów i połajanek po ich opublikowaniu miała charakter jedynie polityczny. Wydaje się zresztą, że nie to jest dzisiaj kwestią sporną, bo nawet najbardziej zaciekli obrońcy Lecha Wałęsy nie negują jego kontaktów z komunistyczną policją polityczną. Co najwyżej minimalizują jej znaczenie w obliczu dokonań Wałęsy w późniejszych latach.

Wielu komentatorów uważa, że na podstawie dokumentów znalezionych w szafie Kiszczaka nie powinno się oceniać Lecha Wałęsy. Co więcej, w ogóle nie powinniśmy się nimi zajmować. A jakie jest Pana zdanie?

Wypowiedzi sugerujące „zabetonowanie” archiwaliów, bo przeczą ustalonej raz opinii i uderzają w symbol na niej zbudowany, są w moim przekonaniu ahistoryczne. A to jest wręcz niebywałe. Równie dobrze moglibyśmy w ogóle zlikwidować naukę i nakazać, by wszystkie sprawy z jej zakresu rozstrzygali urzędnicy czy sądy. To oczywiście absurd. Historycy są od tego, by badać dokumenty i upubliczniać wyniki swoich analiz. A na ich podstawie społeczeństwo powinno wyrabiać sobie zdanie na temat danej postaci. Biografia postaci historycznej składa się ze wszystkich informacji, do których potrafimy dotrzeć. Jeśli do naszej opowieści wybieramy tylko niektóre, tylko te pasujące do tezy, to już nie jest historia, lecz propaganda. Czy nam się to podoba, czy nie, wszystko na to wskazuje, że biografia Lecha Wałęsy składa się również z epizodu TW. Musimy potrafić włączyć go w obraz tej postaci, który ukształtował się w naszych głowach. Informację o tej wiedzy w społeczeństwie musi zaakceptować również sam Lech Wałęsa.

Jak Pan myśli, w jakim celu gen. Kiszczak trzymał materiały u siebie w domu? Chciał kogoś nimi szantażować? Zabezpieczał się?

To jest akurat oczywiste. Był to ten przysłowiowy as w rękawie, który miał na celu dyscyplinowanie części opozycji dopuszczonej przez komunistów do sprawowania władzy, by nie zapomniała o umowie zawartej przy okrągłym stole. Umowie, która, mówiąc prostymi słowami, brzmiała: „wy nie ruszacie naszych, my nie ruszamy waszych”. Umowie, którą wyniki wyborów z 4 czerwca 1989 r. powinny automatycznie unieważnić. A mam wrażenie, że obowiązywała do dziś. To wszystko jest efektem braku rozliczenia z przeszłością. Wiemy, że na kłamstwie niczego zbudować się nie da. Zawsze wyjdzie na jaw. Jesteśmy świadkami takiego właśnie zjawiska.

Czy, Pana zdaniem, dużo może być jeszcze takich szaf? I nie mówię o generale Kiszczaku, ale o jego podwładnych?

Myślę, że tak. Zapewne zarówno na szczeblu centralnym, jak i wojewódzkim. Z doświadczeń z dokumentacją partii komunistycznej przechowywanej w archiwach państwowych mogę powiedzieć, że ewidentne braki akt z lat 80 XX w. mogą oznaczać jej rozmyślne zniszczenie, ale nie wykluczam również „prywatyzacji” jakiejś jej części. Tym bardziej, że dokumentacja SB może być przecież nieporównywalnie bardziej niebezpieczna dla pewnych ludzi niż materiały archiwalne Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Przez to pokusa dysponowania nimi była o wiele większa. To przecież niebezpieczna broń. Nie mam wątpliwości, że była ona używana w minionym ćwierćwieczu niejednokrotnie. Zresztą trzeba przyjąć, że sama świadomość jej istnienia mogła dyscyplinować polityków, urzędników, sędziów, ludzi funkcjonujących w sferze kultury czy mediach. Nie jest to sytuacja zdrowa dla życia społeczno-politycznego.

Czy trywialność tej historii: szef bezpieki trzyma w domu teczkę z hakami na byłego prezydenta, nie kładzie się cieniem na historii minionych 25 lat?

Kładzie się, ale to tylko jeszcze jeden cień na niepięknym obliczu III RP. Może nawet nie najważniejszy, ale na pewno najbardziej zauważony przez masy. Przecież to, jak urządzili się dawni aparatczycy, ludzie nomenklatury i esbecy po 1990 r., widzą wszyscy. Nawet ci, którzy to akceptują. Nie wiem, czy są Polacy, których to, że Kiszczak trzymał teczki swoich agentów, zaszokowało. Sądzę, iż dla większości, tak jak dla mnie, było to wręcz potwierdzenie przypuszczeń. Do tego ta pewność, że nikt po nie nie przyjdzie. Tak duża, iż można było sobie pozwolić na trzymanie tych akt w domu, w biurku. A przecież była to chroniona prawnie własność państwa, której posiadanie stanowiło przestępstwo.

Czy dokumenty znalezione w domu gen. Czesława Kiszczaka zmienią najnowszą historię?

Każdy nowy dokument coś do historii wnosi. Ale czy zbiory „archiwisty Kiszczaka” i innych „resortowych archiwistów” zmienią tę historię? Moim zdaniem - nie. Wpisują się bowiem w opowieść o historii najnowszej, która jest już snuta. Staną się natomiast mocnymi źródłami historycznymi dla uprawdopodobnienia tej opowieści. Z uwagi na to, że dotarły do tak szerokiego kręgu odbiorców, mogą natomiast mieć wpływ na teraźniejszość.

Jak w ogóle ocenia Pan politykę historyczną naszego kraju?

Jest w powijakach. Przez ostatnie dziesięciolecia zaprzepaściliśmy szansę na zbudowanie solidnej polityki historycznej Rzeczypospolitej i dlatego jesteśmy teraz takim łatwym celem na przykład dla rewizjonizmu historycznego Niemców, którzy zaczynają tak łatwo dzielić się z Polakami na arenie światowej swoimi zbrodniami. A polska polityka historyczna powinna funkcjonować na każdym szczeblu, poczynając od centralnego, poprzez wojewódzki, aż do lokalnego. Od filmów i programów szkolnych, do izb pamięci w Pcimiu Dolnym. Należy wykorzystać oddolne odrodzenie moralne młodzieży widoczne chociażby w przywracaniu pamięci o żołnierzach wyklętych. Trzeba natychmiast zerwać z pedagogiką wstydu i zacząć budować w oparciu o narodową dumę. Bo czego jak czego, ale własnej historii to Polacy nie powinni się wstydzić.

Dziękuję za rozmowę.

MD
Echo Katolickie 10/2016

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama