O 30 latach demokracji w Polsce i naszych politycznych wyborach - w wywiadzie z prof. Andrzejem Gilem
O 30 latach demokracji w Polsce, naszych politycznych wyborach i wynikach głosowania do Europarlamentu mówi historyk i politolog prof. Andrzej Gil z Instytutu Nauk Politycznych i Spraw Międzynarodowych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego im. Jana Pawła II.
Czy demokracja, której 30-lecie właśnie świętujemy w Polsce, to rzeczywiście najlepsze, co może spotkać naród?
Jeśli traktujemy demokrację jako „bezprzymiotnikową”, tzn. taką, która jest oparta na spójnych zasadach, o rozumienie państwa jako dobra wspólnego (zarówno pod względem partycypacji w nim, jak i odpowiedzialności za nie), to odpowiedź na to pytanie musi być pozytywna. Jednakże problemem jest, czy to, co konstytuowało rządy w Polsce po 1989 r., było demokracją. Jeśli przypomnimy sobie genezę formowania się systemu rządów w Polsce po zakończeniu istnienia PRL, to - jak sądzę - możemy mieć pewne wątpliwości. A jeśli sam początek był wątpliwy, to i jego kontynuacja musi budzić pewne, niekiedy zasadnicze pytania...
Politycy podczas Okrągłego Stołu powiedzieli, że w Polsce będzie jak w Ameryce. Złośliwi twierdzą, że zapomnieli dodać „w Południowej”… Czy rzeczywiście powinno nam być do śmiechu?
Dyskusja wokół Okrągłego Stołu i jego skutków jest tak naprawdę pytaniem o losy Polski i Polaków w ciągu ostatnich trzech dekad. Można chyba powiedzieć, że w porównaniu z okresem PRL żyjemy w swego rodzaju „Ameryce”. Jednak być może, gdyby dokonano innego sposobu przejścia od systemu autorytarnego do względnej demokracji (przy wszystkich poczynionych wyżej zastrzeżeniach), nie byłoby dramatu wielu wykluczonych środowisk, biedy i emigracji zarobkowej, zwłaszcza w latach 90 XX w. Zresztą, czy w 1989 r. ktokolwiek wyobrażał sobie, jak będzie wyglądała rzeczywistość dwie, trzy dekady później? Jeśli popatrzeć na technologie codzienności z tego okresu i obecnie, to mamy do czynienia z dwoma różnymi światami. Trudno więc dzisiaj prognozy i „proroctwa” z epoki Okrągłego Stołu traktować poważnie.
Które momenty z tych 30 lat uważa Pan za najistotniejsze dla naszego kraju?
Nie mam swego rankingu wydarzeń, bowiem sytuacja zmienia się bardzo szybko i to, co wydawało się ważne jeszcze jakiś czas temu, dzisiaj nie jest warte żadnej uwagi. Za najważniejsze uważam jednak to, że mimo wszystko przetrwaliśmy jako wspólnota narodowa, skupiona wokół właściwych nam wartości i tradycji. Nie wiadomo, jak długo taki stan będzie trwał, bowiem podziały polityczne i kulturowe wśród nas są coraz większe. Jednak fakt, że polskość jest ważna dla wielu naszych rodaków, daje podstawy do ostrożnego optymizmu.
Czy naszym problemem nie jest przypadkiem brak rozliczenia się z komunizmem? Do dziś mamy granie teczkami, wyciąganie na światło dzienne niektórych informacji, oczywiście przez „przypadek” w istotnych momentach…
Większość z tego, co było i jest negatywne w Polsce po 1989 r., wzięło się z braku właściwego zamknięcia epoki komunizmu. Dotyczy to zarówno problemu odpowiedzialności za jego przestępcze skutki (jako realizacji poczucia elementarnej sprawiedliwości), jak i - co jest chyba dużo ważniejsze - jego oceny aksjologicznej jako systemu postrzegania świata opartego na antyhumanistycznych założeniach. System ten bowiem nie tylko oparty był na praktykowaniu zbrodni, ale wręcz zbrodniczy w swojej istocie. Dlatego też brak rozliczenia z komunizmem jest „błędem założycielskim” nowej Polski.
Przed wyborami do Europarlamentu w sieci królował obrazek wiecu, na którym słuchacz mówi „Przecież on plecie trzy po trzy”. „Dlatego słucham piąte przez dziesiąte” - pada odpowiedź. Czy przypadkiem nie tak wygląda nasza wiedza o tych, na których głosujemy?
W dobie internetu znalezienie odpowiedniej informacji nie nastręcza jakichś większych problemów. Wystarczy odrobina determinacji i przede wszystkim chęć uzyskania rzetelnej wiedzy. Podstawową sprawą jest tu zatem społeczna bierność w tej mierze, manifestująca się w niechęci do analizowania rzeczywistości politycznej w Polsce w dłuższym (niż ostatnie dwa, trzy dni) wymiarze czasowym. Dochodzi zatem do sytuacji, kiedy aktywni politycy zmieniają zdanie w podstawowych niekiedy sprawach dosłownie z dnia na dzień, a niekiedy i w ciągu jednego dnia. To jest wykorzystywane przez świat polityki, a ceną często bywa błędna decyzja i w jej rezultacie zły wybór. Zwróćmy uwagę na to, że jesteśmy wręcz zalewani informacjami, które nie niosą ze sobą żadnych treści. Nauczmy się więc zdobywać wiarygodną wiedzę, płynącą dziś z różnych publikatorów, a także dokonywać jej selekcji pod kątem przydatności do dokonywania właściwych naszym, a nie czyimś zdaniem, wyborów. To na pewno poprawi jakość polskiej polityki.
Jak ocenia Pan naszą obecność w Unii Europejskiej? Minęło 15 lat, drogi rzeczywiście wypiękniały, ale chyba nie wszystko jest tak, jak byśmy chcieli. Czy unia, która miała być gospodarczą, nie ingeruje zbyt mocno w inne aspekty polskiego życia politycznego?
Ocena obecności Polski w Unii Europejskiej to temat bardzo złożony, i nie jest łatwo przybliżyć go w krótkiej wypowiedzi. Zauważę jedynie, że nie ma w naszym kraju rzetelnej dyskusji o bilansie tego 15-lecia. Pamiętajmy też, że Polska swoje starania o wejście do UE rozpoczęła jeszcze na początku lat 90 XX w., tak więc musimy ocenić łącznie okres przed- i poakcesyjny. Być może taka ocena przyniosłaby bardziej wieloznaczny, niż ten dominujący w sferze publicznej, optymistyczny obraz. Warto to porównać do sytuacji górnictwa w PRL. Wszyscy wiemy, że zgodnie z oficjalną wersją to ono rozwijało i napędzało ówczesną gospodarkę. Ale czy rzeczywiście tak było, tego nikt chyba do końca nie sprawdził. Być może tak jest i z naszą obecnością w UE.
Dlaczego głosowanie w wyborach wielu uznaje za swoje prawo, a nie obowiązek? Możemy czy powinniśmy chodzić do urn?
Jeśli ktoś nie podejmuje ze swojej strony wysiłku w celu zapewnienia sobie właściwego środowiska do dalszego działania, a tym są przecież wybory, to nie może być tak naiwnym, że ktoś stworzy je dla niego bez jego udziału. Udział w wyborach jest więc tak naprawdę dbaniem o siebie, o swoją przyszłość w ramach funkcjonującego wokół nas świata spraw dalszych i bliższych. Nie liczmy na dobroć polityków różnych szczebli, tylko patrzmy im na ręce, nawet jeśli zostali wybrani naszymi głosami. Nic tak bowiem nie zmienia (zazwyczaj na niekorzyść) człowieka, jak władza nad innymi. Pamiętajmy więc o tym, zostając w dniu jakichkolwiek wyborów w domu. Nie wiadomo bowiem, jak długo jeszcze będziemy mieli taką możliwość, by nasz głos mógł realnie wpływać na rzeczywistość. Nic bowiem nie jest nam dane raz na zawsze.
Jak ocenia Pan kampanię wyborczą do Europarlamentu i jej wyniki?
Potwierdził się trend, który występuje od kilkunastu lat, tzn. mamy dwa wielkie obozy polityczne i poza tym praktycznie nic. Wiosna, jak przypuszczam, z czasem zostanie wchłonięta przez siły skupione wokół Platformy Obywatelskiej albo wyczerpie swoje możliwości i zniknie. Konfederacja nie przekroczyła progu, podobnie jak Kukiz’15, który tkwi w swojej samozagładzie i samozadowoleniu. Na placu boju pozostały dwa wielkie ugrupowania sił politycznych skupionych wokół PiS i wokół PO. Widać, że znacząca część Polaków chce właśnie takiego układu sił i nie uważa uzupełnienia go o inne elementy za ważne.
Postawa PSL w tych wyborach zaskoczyła wielu jej wyborców. Uważają, że wchodząc w koalicję z PO, zdradziła swoje ideały…
PSL jest partią, która tak naprawdę nie funkcjonuje w oparciu o jakiekolwiek wartości i widać to od samego początku jej istnienia po 1989 r. Rządziła przecież z postkomunistami, świetnie się w tym odnajdując. Jej rzekome walory, wynikające jakoby z reprezentowania tradycyjnych dla polskiej wsi wartości, to tylko i wyłącznie taktyka polityczna. W rzeczywistości chodzi tu bowiem o władzę i pieniądze. Stąd krok przewodniczącego PSL W. Kosiniaka-Kamysza, by wejść w Koalicję Europejską, był logiczny i dokładnie skalkulowany. Jednak cena, jaką przyjdzie za to zapłacić, będzie zapewne wysoka, bo nie sądzę, by ta koalicja przetrwała w takim kształcie do jesiennych wyborów parlamentarnych. Jeżeli PSL zostanie w tym projekcie, prawdopodobnie zostanie całkowicie zmarginalizowane i być może w niedalekiej perspektywie rozpadnie się bądź straci jakąkolwiek wagę polityczną. Uważam, że jedynym rozwiązaniem dla tej partii jest wyjście z koalicji z jednoczesną próbą odzyskania zaufania polskiej wsi poprzez sformułowanie atrakcyjnego dla niej programu, bądź - co jest bardziej prawdopodobne - udania się pod opiekę i protekcję PiS w nadziei na udział w szerszej koalicji. Nie wiem jednak, czy to jest realne do wykonania, bo do wyborów zostało mało czasu.
Patrząc na wyniki wyborów do Europarlamentu, jaką postawi Pan diagnozę na najbliższe miesiące, które będą przebiegały pod znakiem kampanii wyborczej do rodzimego parlamentu?
Myślę, że będzie to kampania bardzo ostra, taka, jakiej nigdy dotąd nie było. Bo choć mamy do czynienia z klęską Koalicji Europejskiej w ostatnich wyborach, po wynikach widać, że jednak PO ma się stosunkowo dobrze, mimo popełnionych taktycznych błędów. Na pewno czekają nas przetasowania w Platformie połączone ze zmianą przywódcy. Z kolei PiS, mimo wielkiej wygranej, będzie szukał sposobu do osiągnięcia stabilnej większości gwarantującej stabilne rządy większościowe. Jedno jest pewne: czeka nas kilka miesięcy mocnej, agresywnej i być może nawet brutalnej kampanii, bo dla PO będzie to walka o wszystko. Pamiętajmy, że co prawda 7% straty w wyborach do Europarlamentu to dużo, ale mimo wszystko jest to wynik, który można w ciągu kilku miesięcy poprawić.
Dziękuję za rozmowę.
NOT. JAG
opr. ab/ab