Św. Jan Paweł zanim jako papież przemierzył cały świat, przez 18 lat czerpał życiodajne soki z rodzinnej ziemi.
W jednej ze scen filmu „Karol. Człowiek, który został papieżem” młody Wojtyła w tłumie uciekinierów z Wadowic zaprzyjaźnia się z małym chłopcem, którego usiłuje podnieść na duchu i któremu z powodu złej pogody oddaje swoją marynarkę. Nagle rozgrywa się dramat: samoloty bombardują ten tłum cywilów. Wielkie zamieszanie, hałas, a wreszcie upiorna cisza i dziesiątki zakrwawionych ciał. Wśród nich dziewiętnastoletni wówczas Karol odnajduje małe ciało w dobrze sobie znanej marynarce. Płacze.
Oglądałem tę filmową scenę mocno poruszony. Płacz przyszłego papieża brzmiał w moich uszach, a mnie przeszło przez myśl pytanie, na które odpowiedzi nigdy nie usłyszę: „Co Ty wtedy myślałeś, Karolu?”. Nie tyle – „co czułeś?”, ile właśnie – „co myślałeś?”.
Młodzieńcze doświadczenia kształtują nas na całe życie. Mało kiedy zdajemy sobie sprawę z tego, że przeżycia z dzieciństwa oraz młodości, rodzina i środowisko dorastania przyszłych przywódców potrafią zmienić losy całych narodów. Nie wiem, czy scena, w której młody Karol Wojtyła pochyla się z płaczem nad ciałem zamordowanego dziecka, miała miejsce naprawdę, czy była raczej wymysłem scenarzysty. Wiem jednak, że wiele lat później nazwą Jana Pawła II papieżem pokoju, a on sam powtarzał będzie, że wojna jest zawsze porażką ludzkości. Piszę te słowa w związku z setną rocznicą jego narodzin. Ten jubileusz cofa nas w czasie o jeden wiek i przenosi w miejsca związane ze środowiskiem Karola Wojtyły i jego życiem rodzinnym. Bieżący numer „Gościa Niedzielnego” poświęca im wiele uwagi. Zanim przecież jako papież przemierzył cały świat, przez 18 lat czerpał życiodajne soki z rodzinnej ziemi. I – jak to ujął Andrzej Grajewski – mentalnie nigdy się z niej nie wyprowadził („Tu wszystko się zaczęło” – s. 21). Trzy razy jako papież wracał do rodzinnych Wadowic. Słowa, które wówczas wypowiadał, świadczyły o tym, jak mocno wadowicka młodość ukształtowała papieża. Chrzcielnica w rodzinnym kościele, wspomnienia z ministrantury, postaci kolegów i przyjaciół... To wszystko pojawiało się wielokrotnie w jego wspomnieniach, aż po słynne powtórki z geografii i wspominki kremówek zjadanych po maturze. Czy tylko o folklor, koloryt i nostalgię chodzi? Nie sądzę. Raczej o przypomnienie bardzo ważnej onegdaj i mocno zaniedbanej dzisiaj zasady, że ziemię rodzinną należy traktować jak dom, a o korzeniach zapominać nie wolno. W epoce, w której człowiek bez korzeni wydaje się dla wielu ideałem do osiągnięcia, należy to koniecznie podkreślić. To, że szanujesz swoje korzenie i tradycję, nie czyni z ciebie przecież automatycznie kogoś, kto nie szanuje korzeni i tradycji innych ludzi. To chyba miał na myśli sam Solenizant, pisząc, że kiedy myśli „ojczyzna”, wyraża siebie. I siebie zakorzenia: „Mówi mi o tym serce, jakby ukryta granica, która ze mnie przebiega ku innym (...). Gdy myślę Ojczyzna – by zamknąć ją w sobie jak skarb. Pytam wciąż, jak go pomnożyć, jak poszerzyć tę przestrzeń, którą wypełnia”. Myślę, że znalazł odpowiedź. Sto lat po narodzinach św. Jana Pawła II warto sobie ją przypomnieć.
ks. Adam Pawlaszczyk - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"
opr. ac/ac