O coraz bardziej powszechnym upominaniu Papieża...
"Idziemy" nr 17/2009
Myślę, że Benedykt XVI nie czyta gejowskich magazynów. Ja też nie. Ale codziennie dostaję przegląd wszystkiego, co na temat Kościoła ukazało się w prasie krajowej i zagranicznej. Stąd wiem, że tuż przed Wielkanocą były premier Wielkiej Brytanii, od niedawna katolik, Tony Blair na łamach gejowskiego „Attitude” dał Papieżowi kilka „bezcennych” napomnień. Uważa, że religie wobec zmieniających się okoliczności stoją przed tym samym dylematem co partie polityczne. Mogą się okopać przy swoim „twardym elektoracie” albo dostosować do aktualnej rzeczywistości. Dlatego postuluje, aby Kościół zweryfikował stanowisko wobec praktyk homoseksualnych i nie nazywał ich grzechem, zaaprobował związki homoseksualne i pomagał homoseksualistom w adopcji dzieci. Trwanie przy „konserwatywnych poglądach” może tylko sprawić, że Kościół dalej będzie tracił poparcie – twierdzi Blair. Jakby celem Kościoła było zdobywanie poklasku za cenę schlebiania ludzkim słabościom!
Blair nie jest jednak w swojej postawie wyjątkiem. Upominanie Papieża stało się ostatnio w wielu krajach niemal sportem narodowym. Do tego bardzo ekumenicznym, bo w okazywaniu niechęci wobec Benedykta XVI niektórzy katolicy nie ustępują innowiercom. Czasem przyjmuje to już postać moralnej i intelektualnej epidemii. Najbardziej oczywiście bolą publiczne ataki z wewnątrz Kościoła. Dlatego trudno przemilczeć niewybredne oświadczenia składane przez polityków z opcji chadeckiej, jak choćby niemieckiej kanclerz Angeli Merkel czy polskiego marszałka Senatu Bogdana Borusewicza. Nie można przecież zapominać, że wspomnianych polityków, oprócz szacunku dla ich najwyższego na ziemi duchowego zwierzchnika, obowiązuje także protokół dyplomatyczny nakazujący powściągliwość w słowach wobec głowy niezależnego państwa. Czasem ich wypowiedzi są zanadto pochopne. Tak było ostatnio choćby z oświadczeniem parlamentu belgijskiego potępiającym stanowisko Benedykta XVI w sprawie metod zapobiegania AIDS, wydanym bez zapoznania się z całą wypowiedzią Papieża.
Na tle takich „kwiatków” słowa potępienia i żądania pod adresem Watykanu ze strony niektórych Żydów i muzułmanów nie mogą już dziwić. Jedni znowu wypominają Benedyktowi XVI wyrwane z kontekstu zdanie z jego wykładu w Ratyzbonie i oczekują kolejnego zadośćuczynienia. Drudzy do urazów za zdjęcie ekskomuniki z lefebrystowskiego hierarchy dorzucili jeszcze obecność delegacji Watykanu na odbywającej się w tym tygodniu w Genewie konferencji przeciwko rasizmowi, podczas której atakowano Izrael za działania przeciwko Palestyńczykom. Zarówno Żydzi, jak i Arabowie wpisują się w ten sposób w logikę licytowania się krzywdami, dającą o sobie znać w perspektywie wizyty Benedykta XVI w Ziemi Świętej. Jedni i drudzy chcieliby posłużyć się znanym w psychologii kompleksem winy, aby nakłonić Papieża do wyraźnego opowiedzenia się po „właściwej” stronie konfliktu.
Bardziej niebezpiecznym od tego sygnałem jest dla mnie nonszalancja wobec chrześcijaństwa i papiestwa nowego prezydenta USA. Nie chodzi tu jedynie o głośne żądanie zasłonięcia krzyża na czas prezydenckiego wykładu na jednym z katolickich uniwersytetów. Ale jak ocenić choćby ponawiane próby zainstalowania w charakterze ambasadora USA na Watykanie ludzi publicznie negujących stanowisko Stolicy Apostolskiej w kwestii małżeństwa, rodziny i szacunku dla życia? Watykan odrzucił już trzech amerykańskich kandydatów! To sprawa bez precedensu. Władza wyemancypowana od najwyższego Autorytetu wyraźnie rozzuchwala.
opr. aś/aś