To, że embrion ludzki jest istotą ludzką (a nie zwierzęcą lub nie-wiadomo-jaką), jest faktem empirycznym, a nie tajemnicą wiary.
"Idziemy" nr 27/2010
W rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną” posłanka PO Joanna Mucha stwierdziła, że marszałek Bronisław Komorowski jest katolikiem, który nie ma nic przeciwko metodzie medycznej, dzięki której rodzą się dzieci. Zgrabnie powiedziane! Sam Komorowski zapytany o to, jak łączy w sobie owe sprzeczności, odpowiedział „dowcipnie”, że jest konsekwentnie za życiem i dlatego jest też za in vitro, w dodatku finansowanym z budżetu państwa. Tymczasem Kościół jednoznacznie naucza, że życie ludzkie zaczyna się od poczęcia, czyli embrion jest istotą ludzką i nie można go likwidować, prowadzić na nim eksperymentów czy narażać na utratę godności lub życia poprzez zamrażanie (por. „Donum vitae”, 1987).
Na forum www.jezuici.pl/rozmawiamy ktoś zadał pytanie: „Wszyscy wiemy, że pan Komorowski opowiada się za metodą in vitro […]. Czyli stoi w sprzeczności z naukami Kościoła katolickiego, a jednak przystępuje do komunii. Czy to nie jest jakaś hipokryzja?”. W internetowej dyskusji padały różne głosy, w tym też taki, że „nawet Judaszowi Jezus nie odmówił komunii, a więc czemu wam się nie podoba komunia Komorowskiego”. „Judaszowy” argument jest dość ciekawy, ale jednak obosieczny.
Jarosław Kaczyński przyjmuje inne stanowisko. W TVP Info stwierdził: „Do sprawy zapłodnienia in vitro mam stosunek taki, jaki może mieć katolik. Ja jestem praktykującym katolikiem, obowiązuje mnie nauka Kościoła”. Tę naukę przypomnieli ostatnio polscy biskupi, którzy stwierdzili, że „osoby stosujące procedurę in vitro i z niej korzystające są zagrożone popełnieniem ciężkiego grzechu”. Doceniam oczywiście to, że pan Kaczyński gotów jest stracić ileś tam głosów za cenę pozostania wiernym swojemu światopoglądowi. Mam jednak wrażenie, że politykom katolikom (również tym konsekwentnym) przydałby się jakiś krótki kurs pt. „Nauczanie Kościoła a polityka”.
Polityk katolik nie powinien zaczynać swej wypowiedzi od stwierdzenia, że jest katolikiem, a zatem zrobi tak, jak naucza Kościół. Wystawia się wówczas na zarzut, że chce narzucać innym swoją wiarę. Jan Paweł II nauczał, że w takich sprawach jak właśnie in vitro „trzeba wykonać wielki wysiłek, aby należycie uzasadnić stanowisko Kościoła, podkreślając zwłaszcza, że nie próbuje on narzucić niewierzącym poglądów wynikających z wiary, ale interpretuje i chroni wartości zakorzenione w samej naturze istoty ludzkiej”. O to właśnie chodzi! Przecież zło in vitro nie jest prawdą wiary jak np. obecność Jezusa w Eucharystii. To, że embrion ludzki jest istotą ludzką (a nie zwierzęcą lub nie-wiadomo-jaką), jest faktem empirycznym, a nie tajemnicą wiary. Polityk katolik powinien wychodzić od danych naukowych, a dopiero potem odwoływać się do wiary jako dodatkowego argumentu.
Poza tym można w niektórych sytuacjach odwołać się do koncepcji tzw. prawa niedoskonałego, czy też mniejszego zła. Obecnie w Polsce praktyka in vitro nie jest prawnie uregulowana. Różne firmy robią, co chcą. Nie jest zatem sztuką ograniczać się do protestów przeciwko „liberalnym” ustawom, skoro to, co jest, jest super-liberalne. W tej sytuacji polityk katolik powinien podejmować wysiłki, aby uchwalić ustawę najbardziej zgodną z antropologią katolicką, ale jeśli – z powodu rozkładu sił politycznych – nie jest możliwe uchwalenie ustawy idealnej, to może pójść na kompromis, by zaradzić większemu złu braku jakichkolwiek regulacji prawnych. Z tego właśnie powodu Kościół popiera tzw. kompromis w sprawie aborcji, chociaż nie jest on całkowicie zbieżny z jego nauczaniem.
Reasumując, polityk katolik w sprawie in vitro powinien powiedzieć mniej więcej tak: Jestem przeciwko in vitro, ponieważ istota ludzka ma prawo do ochrony godności i życia od momentu poczęcia. Tym niemniej rozważyłbym podpisanie ustawy pozwalającej w jakiejś mierze na in vitro, jeślibym miał pewność, że wyczerpały się wszystkie możliwości uchwalenia lepszej ustawy regulującej kwestie biotechnologii. Motywacją byłaby zmiana stanu obecnego.
opr. aś/aś