To już osiem lat skazani i ich podopieczni pomagają sobie nawzajem
"Idziemy" nr 51/2010
To nasze anioły, bez których nie dalibyśmy sobie rady – tak pacjenci hospicjum im. ks. Eugeniusza Dutkiewicza w Gdańsku mówią o… więźniach z Zakładu Karnego Gdańsk Przeróbka. To już osiem lat skazani i ich podopieczni pomagają sobie nawzajem.
Codziennie rano opuszczają mury więzienia i idą do pracy. Najczęściej wykonują proste czynności: koszą trawę, myją podłogi, naprawiają sprzęty. Ale zawsze dwóch pracuje na oddziale, przy pacjentach. To oni myją, sadzają na wózek, karmią, golą, czytają książki. Personel hospicjum twierdzi, że to pomoc nie do przecenienia. Statystycznie wśród wolontariuszy na 25 kobiet przypada sześciu mężczyzn. A chorego trzeba podnieść, umieścić na wózku, podtrzymać. Silne męskie ręce są na wagę złota. Podobnie jak ktoś, kto jest z pacjentem codziennie – nie raz w tygodniu, nie na godzinę. Kto ma czas, żeby wysłuchać, pożartować, wspólnie obejrzeć mecz w telewizji. Zwykły wolontariusz ma swoją pracę, rodzinę. Skazany nigdzie się nie spieszy.
Jako pierwszy na kontrowersyjny pomysł, by przy łóżku ciężko chorego postawić kryminalistę, wpadł ks. Piotr Krakowiak, krajowy duszpasterz hospicjów i twórca Fundacji Hospicyjnej. Kiedy w 2002 r. zwrócił się do Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Gdańsku, czy nie mogliby przysłać kilku skazanych do pomocy przy budowie nowej placówki, nikt nie wiedział, co z tego wyniknie. Przez dwa lata więźniowie wznosili mury hospicjum. Do czasu, gdy jeden z ich kolegów z celi trafił tu jako pacjent w terminalnym stadium choroby nowotworowej. Wśród skazanych zapanowało poruszenie. Zaofiarowali swoją pomoc. Chcieli spędzać z nim czas, wykonywać proste czynności pielęgnacyjne.
– Początkowo personel i sam ks. Krakowiak podeszli do tematu z rezerwą – mówi kpt. Robert Witkowski, rzecznik prasowy Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Gdańsku. – Bali się, jak skazani sobie poradzą, że będą jakieś incydenty, bali się reakcji pacjentów i ich rodzin.
Ale ponieważ kilka lat wcześniej miał miejsce precedens, że skazany z Przeróbki na własną prośbę pracował w hospicjum w ramach zadośćuczynienia za popełnione morderstwo, zgodzili się. Postawa więźniów przerosła wszelkie oczekiwania. Okazało się, że jeśli obdarzyć ich zaufaniem i dać możliwość udowodnienia sobie, że mogą być pożyteczni i doceniani, że nie muszą być agresywni, stają się innymi ludźmi.
– Tak naprawdę to nie ja im pomagam, tylko oni mnie – twierdzi Przemek, 40-letni wolontariusz z ZK w Przeróbce. – Pacjenci chętnie opowiadają o swoim życiu, ja też im mówię o swoim i tak się wspólnie nad tym życiem zastanawiamy. Wnioski są różne: że pewnych rzeczy robić nie należy, że rodzina jest najważniejsza. Oni są świadomi, że zbliża się koniec i pewne rzeczy widzą inaczej.
Przemek jest wolontariuszem od sześciu miesięcy. Do więzienia trafił za spowodowanie wypadku drogowego pod wpływem alkoholu. Osoba, którą potrącił, zmarła. Dostał sześć lat, odsiedział już trzy. Po wyjściu chciałby zawodowo pracować w hospicjum.
– Najtrudniej jest, kiedy umiera ktoś, kogo lubisz – mówi Przemek. – Niedawno umarła pani Jadzia. Z nią najczęściej rozmawiałem. Nieraz się nawet wygłupialiśmy. Jednego dnia straciła przytomność, następnego zmarła. Potem sam znosiłem jej ciało do kostnicy. Ja nie umiem płakać, ale zawsze jest smutek w takiej sytuacji.
– W hospicjum miękną twardziele – mówi Tomasz Majewski, koordynator pracy skazanych z ramienia hospicjum. – Nie mówią o tym wprost, ale sam widziałem, jak niejeden chodził smutny, nie chciał jeść obiadu.
Bo praca tutaj to duża satysfakcja, ale jeszcze większy trud. Nie wszyscy wytrzymują. Jedni rezygnują, inni wolą pracować przy naprawach, dalej od pacjentów. Problemem jest przełamanie się do pomocy przy czynnościach fizjologicznych: zmianie pampersów, opatrunkach, myciu.
– W przypadku skazanych to nie tylko walka ze sobą, ale i problem z podkulturą więzienną – mówi kpt. Witkowski. – Towarzysze z celi nie akceptują takiej formy pomocy. Nasi wolontariusze często spotykają się z szykanami po powrocie do zakładu.
Mimo to więźniowie z dumą noszą żółte koszulki wolontariusza. Bo mają z czego być dumni. Do hospicjum nie każdy trafia. Kryteria selekcji są jasne. Skazany musi radzić sobie z agresją, umieć nawiązywać relacje, być zdyscyplinowany i wykazywać chęć do pracy nad sobą. O tym, czy kandydat na wolontariusza ma te cechy, decydują wychowawca i psycholog. Więźniowie związani z przestępczością zorganizowaną, z wyrokami za przestępstwa seksualne czy uzależnieni, którzy nie poddali się terapii, nie mają szans. Ci, którym udało się tu dostać, muszą ściśle przestrzegać reguł.
Tomasza Majewskiego praca z więźniami nauczyła zasady: ufaj i kontroluj. – Jeżeli człowiek przymknie oko na jakieś ich wykroczenie, wejdą na głowę – twierdzi. – Zasady są jasne i ustalane na początku. Złamanie ich oznacza powrót do więzienia.
Wolontariusze rozumieją, czym ryzykują, dlatego przez osiem lat nie było żadnej próby ucieczki. Ta praca jest zbyt cenna.
– W więzieniu najtrudniejsze jest bycie zamkniętym. Każdy dzień jest taki sam: siedzi się i ogląda telewizję albo gra w karty – mówi Andrzej, 23-letni wolontariusz z Przeróbki. – Bycie w hospicjum to namiastka wolności. Może też na wokandzie inaczej na mnie spojrzą i wcześniej wyjdę?
Na wolontariusza czeka szereg udogodnień, jak choćby codzienna kąpiel (w więzieniu – raz w tygodniu), przebywanie poza murami czy lepsze wyżywienie. W więzieniu takie rzeczy się docenia.
Praca w hospicjum to nie jedyna forma zaangażowania skazanych w pomoc potrzebującym. Od 2000 r. skazani z zakładów karnych w całej Polsce biorą udział w Pieszej Pielgrzymce Niepełnosprawnych na Jasną Górę. Jako pierwszy z tą inicjatywą wyszedł ks. prałat Jan Sikorski, ówczesny kapelan więziennictwa. Dziś co roku do Matki Bożej Częstochowskiej pielgrzymuje od 20 do 50 więźniów.
Ich opiekunem jest ks. prałat Paweł Wojtas, naczelny kapelan Duszpasterstwa Więziennego, który swoich podopiecznych przygotowuje do drogi przez cały rok. Muszą wiedzieć, jak opiekować się „swoim niepełnosprawnym”. Jak mu pomóc przy myciu, ubieraniu się, podczas posiłku. Przygotowanie ma także wymiar duchowy. Chodzi o to, żeby ludzie, którzy często są daleko od Kościoła i czasem od kilkudziesięciu lat nie przystępowali do sakramentu pokuty, mogli w pełni uczestniczyć w codziennej Eucharystii, Różańcu i konferencjach. Żeby pielgrzymka nie była tylko ucieczką od więziennej rutyny.
– Co roku po kilku dniach pytam ich: cieszysz się, że tu jesteś? Daje ci coś to pielgrzymowanie? – mówi ks. Wojtas. – Odpowiedź jest zawsze podobna: „Proszę księdza, ja dopiero tu zrozumiałem, że jestem zdrowy jak byk i nigdy nie podziękowałem za to Bogu. A pcham wózek człowieka, który nigdy nikomu nic złego nie zrobił i jest ciężko chory”. Tego się nie dokona katechezą. To jest żywe doświadczenie.
Ksiądz Wojtas pamięta skazanego, którego poruszyła rozmowa z kilkunastoletnim, sparaliżowanym podopiecznym. Chłopiec powiedział mu, że podoba mu się pewna dziewczyna. Chciał z nią porozmawiać, ale wiedział, że ona nawet na niego nie spojrzy z powodu jego choroby. Skazany zrozumiał, że to chłopak jak każdy inny, który jest skazany na więzienie swojego ciała. On, przestępca, odsiedzi swoje i wyjdzie na wolność. A ten niewinny chłopiec…?
– To są cuda, które na pielgrzymce dzieją się po obu stronach wózka. Dotąd osadzeni skupiali się na sobie i obwiniali innych za zło, którego się dopuścili. Teraz widzą, że są ludzie, którzy cierpią bardziej niż oni – opowiada ks. Wojtas.
Widząc pozytywne zmiany w mentalności skazanych i korzyści, jakie z ich pracy czerpią podopieczni, pracownicy Fundacji Hospicyjnej we współpracy z funkcjonariuszami Służby Więziennej zorganizowali w 2008 r. konferencję w ramach projektu „Wolontariat hospicyjny jako narzędzie uczenia akceptacji i tolerancji dla osób opuszczających placówki penitencjarne”. Zaprosili przedstawicieli 15 hospicjów i 15 zakładów karnych z całej Polski, aby zachęcić ich do pójścia tą drogą. I udało się. Podobną inicjatywę podjęło 11 placówek, a liczba ta stale się powiększa. W rezultacie nowatorskie podejście do problemu resocjalizacji zostało docenione w świecie. W 2009 r. Rada Europy i Parlament Europejski przyznały Polskiej Służbie Więziennej nagrodę Kryształowej Wagi Sprawiedliwości.
O tym, że z celi można wyjść na prostą, przypomina osadzonym Dzień Modlitw za Więźniów, obchodzony 26 marca, w liturgiczne wspomnienie Dobrego Łotra.
– Musimy pamiętać, że są skazani, ale nie potępieni – mówi ks. Wojtas. – To znamienne, że pierwszym świętym w Kościele był nie praworządny obywatel, ale przestępca skazany na śmierć, któremu Jezus z krzyża powiedział: „Dziś ze Mną będziesz w raju.”
opr. aś/aś