Cena niepodległości

Ile jest w stanie poświęcić Ameryka, aby w globalnej rywalizacji z Chinami mieć Rosję po swojej stronie? Ukrainę poświęci z pewnością. A Łotwę, Estonię, Litwę i... Polskę?

Ile jest w stanie poświęcić Ameryka, aby w globalnej rywalizacji z Chinami mieć Rosję po swojej stronie? Ukrainę poświęci z pewnością. A Łotwę, Estonię, Litwę i... Polskę?

Cena niepodległości

Podczas naszej Narodowej Pielgrzymki do Rzymu (20-23 października) na ulicach w pobliżu Watykanu pojawiły się plakaty, które pokazujemy obok. Bolesne to dla nas i bardzo groźne, przypomina nam bowiem hasła sprzed blisko osiemdziesięciu lat, rozbrzmiewające na Zachodzie: „Nie chcemy umierać za Gdańsk”. Do czego to doprowadziło – wiadomo. Warto się więc nad wydźwiękiem tej propagandy zastanowić, szczególnie że podobne głosy jak w Rzymie coraz częściej słychać także w innych stolicach zachodnich państw NATO.

Na razie jeszcze nie chodzi o Gdańsk, ale o Rygę. Plakat, którym oklejono rzymskie ulice, wzywa do zaniechania obrony przed Rosją najpierw Łotwy, a potem, jak wynika z wykreślonych na mapie konturów, także kolejnych państw Europy Wschodniej. Rosji udaje się kruszyć solidarność Europy Zachodniej z Europą Wschodnią w ramach NATO. Wystarczył przelot rosyjskich bombowców strategicznych nad kanałem La Manche, wezwanie rosyjskich obywateli przebywających na Zachodzie, aby szybko wracali do ojczyzny i wysłanie rosyjskiego lotniskowca na Morze Śródziemne, aby przestraszyć Zachód, że jest w zasięgu rosyjskiego rażenia. Przejawem kruszenia NATO-wskiej solidarności jest także rola Rosji przy okazji udaremnienia zamachu stanu w Turcji i coraz bliższa współpraca z tym krajem, czy też zgoda Hiszpanii na tankowanie w jej porcie rosyjskiego lotniskowca płynącego z misją wojenną. O marazmie i wewnętrznej słabości Zachodu świadczy także jego niezdolność do wywiązania się z gwarancji bezpieczeństwa i integralności terytorialnej wobec Ukrainy. Władca Kremla ma świadomość, że na Zachodzie może liczyć nie tylko na bierność obecnych władz, ale także na jawną sympatię zarówno skrajnej lewicy, jak i skrajnej prawicy w rodzaju francuskiego Frontu Narodowego, włoskiej Nowej Siły czy umacniającej się Alternatywy dla Niemiec. To wszystko będzie coraz bardziej rozzuchwalać Putina.

Jako istotne wsparcie dla bezpieczeństwa Polski traktujemy ciągle sojusz w ramach NATO z USA, ale i to może się wkrótce zmienić nie tylko za sprawą odbywających się właśnie w tym kraju wyborów prezydenckich. Amerykanie, co podkreśla wielu analityków, mają swoje globalne interesy i głównie te będą realizować. Podobnie zresztą, jak realizowali przed siedemdziesięciu laty, paktując ze Stalinem w Teheranie i w Jałcie. Polska jest z amerykańskiej perspektywy jedynie pionkiem w globalnej grze, w której głównym rywalem dla USA są obecnie Chiny. Konflikt tych dwóch supermocarstw zdaje się w najbliższych latach coraz bardziej nieunikniony. Rosja zaś w tym konflikcie chce być języczkiem u wagi i w obecnej sytuacji posuwa się do iście pokerowych zagrywek. Dla Rosjan bowiem zwycięstwo Chin w światowej konfrontacji byłoby w dalszej perspektywie śmiertelnym zagrożeniem o wiele bardziej niż dla USA, a to ze względu na bliskość geograficzną, chiński głód surowców i presję demograficzną Chin w stronę słabo zaludnionej Syberii. Ale USA też nie życzą sobie w globalnej układance nadmiernego osłabienia Rosji. Przywódcy Rosji doskonale o tym wiedzą i mają pewność, że nawet w przypadku ataku rakietowego na Rygę czy Warszawę żadna amerykańska rakieta nie poleci na Moskwę czy Petersburg. Ameryka, a tym bardziej państwa Europy Zachodniej nie zaryzykują przeniesieniem wojny w ramach retorsji na ich terytoria. Jedyne więc, czym ryzykują Rosjanie, podejmując agresję, to wyparcie ich armii poza granice NATO. Stąd poczucie bezkarności. To zaś, co dzisiaj obserwujemy na Ukrainie, w Syrii i w wielu innych miejscach, przypomina swoisty taniec wojenny, w którym wojownicy prezentują swoje zdolności do agresji, by wywalczyć jak najkorzystniejsze dla siebie warunki.

W tym kontekście, nie lekceważąc istniejących sojuszy, trzeba sobie postawić pytanie: ile jest w stanie poświęcić Ameryka, aby w globalnej rywalizacji z Chinami mieć Rosję po swojej stronie? Ukrainę poświęci z pewnością. A Łotwę, Estonię, Litwę i… Polskę? Czy znowu nie stoimy w sytuacji, kiedy tak naprawdę nasza niepodległość zależy głównie od naszej modlitwy, bo jedynie cud może świat uratować od wojny? Ale także od siły naszej armii, naszej gospodarki, od naszej jedności i od siły amerykańskiej Polonii, od jej wpływu na amerykańską politykę? Bo Amerykanie, na których tak bardzo liczymy, gotowi będą zapłacić za naszą niepodległość tylko taką cenę, jakiej w światowej licytacji mocarstw będziemy dla nich warci.

"Idziemy" nr 46/2016

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama