Co możemy dać Europie?

Pytanie postawione w tytule powraca przy okazji wielu chrześcijańskich zjazdów i debat. Fundamenty Europy ulegają bowiem gwałtownej erozji.

Pytanie postawione w tytule powraca przy okazji wielu chrześcijańskich zjazdów i debat. Fundamenty Europy ulegają bowiem gwałtownej erozji.

Prawie dziesięć lat przed wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej uczestniczyłem z grupą swoich studentów z duszpasterstwa akademickiego w Europejskim Spotkaniu Młodzieży ze św. Janem Pawłem II w Loreto. Oprócz słów papieża najbardziej zapadło mi z tego spotkania to, co mówili była premier Portugalii Maria Pintasilgo oraz o. Werenfried van Straaten, zwany Ojcem Słoniną, założyciel Kirche in Not. Maria Pintasilgo mówiła o oczekiwaniu katolickich krajów Zachodu na wejście Polski do Unii. Widziała w tym nadzieję na zachowanie chrześcijańskiego oblicza Europy wobec presji dechrystianizacji.

Ojciec Werenfried szukał recepty na ocalenie chrześcijaństwa i europejskiej kultury wobec zapaści demograficznej, której skutki mocno odczuwano już na Zachodzie. Nie pozostawiał złudzeń: w sensie biologicznym Europejczycy są skończeni. Pytanie dotyczyło jedynie tego, czy nowi przybysze zechcą przyjąć i uszanować nasze religijne i kulturowe dziedzictwo. Mówił, że trzeba liczyć na imigrację tych ludów, które jeszcze mają zdrowy etos rodzinny i etos pracy, a do tego nie gardzą naszym chrześcijańskim dziedzictwem, tylko do niego aspirują. Musimy im nasze chrześcijaństwo ukazać jako atrakcyjne. Te słowa okazały się proroctwem.

Dzisiaj inna jest już Europa i inna jest Polska, niż w roku 1995 i w 2004. Nikt nie nazywał wtedy aborcji „prawem człowieka”, nie zabraniał stawiania bożonarodzeniowych szopek i nie karał chrześcijan za głoszenie biblijnej prawdy o homoseksualizmie. Europa nie poddała się jeszcze wtedy islamizacji. Wstępując do Unii, Polska była poważnym graczem. Mieliśmy w Brukseli równą siłę głosu jak Hiszpanie i niewiele mniejszą niż Wielka Brytania, Włochy, Francja i Niemcy. W międzyczasie zmieniły się jednak traktaty, Niemcy bez oporów wykorzystują unijne struktury jako – cytując Donalda Trumpa – narzędzie dominacji nad Europą. Wobec Polaków zastosowano pedagogikę wstydu. Nie tylko nasz patriotyzm, ale i katolicyzm zaczęły być „obciachem” – jak to określali europejscy przedstawiciele nadwiślańskiej polityki i kultury.

Co w tej sytuacji możemy dać Europie? I kto chce tam jeszcze naszego głosu? Oddaliśmy Zachodowi nie tylko przemysł, handel, media i banki, ale nawet miliony inżynierów, pielęgniarek i lekarzy. Kurczymy się jako naród. Równocześnie z własnej winy i z powodu przemyślanej socjotechniki kurczy się w Polsce Kościół – w najmłodszym pokoleniu ma to już charakter lawinowy. Zostaliśmy poddani eksperymentowi tzw. społeczeństwa otwartego, którego efekty już widać. Duchowieństwo (nie bez własnej winy) i ludzie wierzący mają być obśmiani i poddani w pogardę. I nie łudźmy się, że którejkolwiek z głównych sił politycznych w Polsce zależy na silnym Kościele! Trudno się nie zgodzić z Michałem Szułdrzyńskim, że „Kler” był poniekąd na rękę również rządom PiS. Osłabił bowiem nacisk Kościoła na zmianę ustaw o aborcji, in vitro czy na wycofanie się z genderowej konwencji stambulskiej. Zamieszanie wokół śp. ks. Henryka Jankowskiego też jest wielu siłom na rękę. Uderza nie tylko w Kościół, ale i w „Solidarność” – podobnie jak „Kler”.

Jakie jest z tego wyjście? Siła głosu Polski w Europie zależy od siły naszej tożsamości, demografii, gospodarki i armii. Polska, która na własną zgubę zabiegała o jak najlepsze warunki pozostania dwóch milionów naszych rodaków na Wyspach Brytyjskich po Brexicie, nie poradzi sobie bez imigrantów. Musimy przyciągać do Polski tych, którzy chcą być polskimi obywatelami i ponieść dalej nasze dziedzictwo. Polska mogłaby stać się w Europie miejscem azylu, jak była przez kilkaset lat dla Żydów uciekających z Zachodu. Teraz, wobec fali prześladowań, coraz więcej chrześcijan z Zachodu powinno znajdować u nas bezpieczną przystań – zgodnie z naszą tradycją.

To, jaki w treści będzie głos Polski w Europie, zależy jednak od siły naszej wiary i formacji polskich sumień. Z tego zadania Kościołowi – mimo własnych kłopotów – nie wolno abdykować. I jeszcze jedno: Kościół ma być zawsze z narodem, nie z państwem. Tak jak uczył Prymas Tysiąclecia, niezależnie czy państwo jest przyjazne Kościołowi, czy nie, albo jeśliby państwa miało znowu zabraknąć. To wymaga pokory i rozsądku. Ale to ze związku z Bogiem i z solidarnym narodem wynika siła Kościoła. Może jeszcze nie jest za późno, by tę siłę, którą zadziwialiśmy Europę, nam przywrócić – jak biblijnemu Samsonowi.

"Idziemy" nr 50/2018

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama