Sprawa obrony życia wraca do nas teraz ze zdwojoną siłą, nie tylko ze względu na to, co dzieje się Polsce.
Sprawa obrony życia wraca do nas teraz ze zdwojoną siłą, nie tylko ze względu na to, co dzieje się Polsce.
Zaskoczyła mnie zapowiedź kandydowania Kai Godek w najbliższych wyborach do Parlamentu Europejskiego. I to, że ogłaszając swoje wejście do polityki, wystąpiła w towarzystwie narodowców Roberta Winnickiego i Grzegorza Brauna oraz szefa partii Wolność Janusza Korwin-Mikkego, z którymi wiąże polityczną przyszłość.
Deklarację pani Godek, że idzie do europarlamentu, by walczyć o ochronę życia dzieci nienarodzonych, trudno brać na poważnie. W europarlamencie, jeśli coś można zrobić na pewno, to spore pieniądze. Nie twierdzę, że pani Godek nie ma do nich prawa. Ma, takie samo jak wielu innych, wcale nie tak wybitnych i zasłużonych jak ona, którym partie polityczne dają „biorące” pierwsze miejsca na listach. A pani Godek prócz tego, że biegle posługuje się językiem angielskim, to jeszcze ma dziecko dotknięte zespołem Downa i włożyła sporo wysiłku choćby w kampanię „Zatrzymaj aborcję”. Głównie dzięki staraniom jej i Magdaleny Korzekwy-Kaliszuk oraz innych obrońców życia udało się zebrać prawie 830 tys. podpisów pod tym obywatelskim projektem. Czy jednak te tysiące podpisów przełożą się na poparcie Kai Godek w wyborach? Śmiem wątpić.
Rozumiem i podzielam frustrację pani Godek postawą PiS w sprawie ochrony życia. Projekt skierowano do podkomisji i nie widać szans, żeby był poddany pod głosowanie przed końcem tej kadencji parlamentu. A potem trafi do kosza. Jeszcze bardziej irytuje mnie los równoległej inicjatywy posła Bartłomieja Wróblewskiego, wspartej podpisami ponad stu posłów, skierowanej do Trybunału Konstytucyjnego. O ile bowiem parlament wszędzie bywa miejscem partyjnych kalkulacji i rozgrywek, o tyle Trybunał Konstytucyjny nie może być narzędziem realizacji partyjnych celów. A niestety, to co od półtora roku dzieje ze wspomnianym wnioskiem w TK, podważa nie tylko szczerą wolę PiS, ale i polityczną niezawisłość Trybunału.
Decyzje podejmowane w sprawach światopoglądowych przez TK za prezesury prof. Andrzeja Rzeplińskiego, choćby te dotyczące klauzuli sumienia, pozwalają sądzić, że aborcja eugeniczna byłaby już dawno uznana za niekonstytucyjną, gdyby Trybunału nie dosięgła „dobra zmiana”. Jeśli Polska jest jeszcze demokratycznym państwem prawa, to Trybunał ma orzekać niezależnie od politycznych nacisków. A politycy, jeśli chcą się uwiarygodnić wobec aborcjonistów, mogą – nie wykluczając władz PiS – protestować przed Trybunałem wraz z nimi. Mimo to stwierdzenie pani Godek, że głosowanie na PiS to głosowanie za aborcją, jest wielkim nadużyciem. Z chwilą ogłoszenia startu w wyborach jej wypowiedzi stają się elementem walki partyjnej. Szkoda. Zwłaszcza teraz.
Sprawa obrony życia wraca do nas teraz ze zdwojoną siłą, nie tylko ze względu na to, co dzieje się Polsce. Docierają do nas echa sporów w USA między niektórymi władzami stanowymi i opozycją a prezydentem Donaldem Trumpem, który jest zdeklarowanym przeciwnikiem aborcji. W ostatnich dniach mieliśmy także bardzo mocny głos Ojca Świętego Franciszka. W liście do Papieskiej Akademii Życia z okazji jej 25-lecia nazwał aborcję „najcięższym złem, stojącym w sprzeczności z duchem życia i spychającym nas w głąb antykultury śmierci”. Kilka dni później, podczas Światowych Dni Młodzieży, nawiązując do świadectwa młodych małżonków, którzy mimo trudności pozwolili przyjść na świat swojemu choremu dziecku, papież w przejmujący sposób apelował o przyjęcie z miłością każdego poczętego życia. Wypowiedź tę wzmocnił jeszcze w rozmowie z dziennikarzami na pokładzie samolotu z Panamy; zamieszczamy ją na s. 5. To ważny apel do wszystkich ludzi sumienia.
Kaja Godek mogła się poczuć zmęczona. Kierownictwo PiS odrzuca sprawę jak gorący kartofel. Mimo obietnic premier Beaty Szydło, jedynym, co zrobił PiS, aby ułatwić rodzicom przyjęcie niepełnosprawnego dziecka, było danie jednorazowej zapomogi w wysokości 4 tys. złotych. Ale oprócz tego nie robi się nic, aby chociaż w mediach publicznych i programach edukacyjnych wpajać społeczeństwu poczucie świętości życia od poczęcia. Nie chodzi przecież o to, żeby zmusić kobiety do rodzenia chorych dzieci, lecz o to, żeby zmienić świadomość społeczną. Ustawa jest tylko jednym z elementów tego procesu.
Trzeba przyznać, że zabrakło też mocnego wsparcia ze strony Kościoła. Nie tyle nawet w listach pasterskich, ile w systematycznym nauczaniu z ambony. Księża i biskupi, może zaszczuci „Klerem” i oskarżeniami o pedofilię, bardzo rzadko mówią ostatnio o świętości życia. Jeśli wierzą, że PiS to za nich załatwi, to właśnie pora wyzbyć się złudzeń.
"Idziemy" nr 5/2019
opr. ac/ac