W historii naszej cywilizacji Morze Śródziemne odegrało najważniejszą rolę spośród wszystkich akwenów. Od przedsiębiorczych Fenicjan, przez Greków, Rzymian i pierwszych chrześcijan po czasy nam współczesne
„Kiedy stają przede mną i natrafiają na przyjazne spojrzenie, jestem już dla nich nie tylko lekarzem, który je bada, ale kotwicą ratunkową, kimś, kto może przywrócić im nadzieję na odnalezienie bliskich i połączenie rodziny (...) A mówiąc prościej, jestem jedyną osobą, której mogą opowiedzieć o swoim dramacie”.
W historii naszej cywilizacji Morze Śródziemne odegrało najważniejszą rolę spośród wszystkich akwenów. Od przedsiębiorczych Fenicjan, przez Greków, Rzymian i pierwszych chrześcijan po czasy nam współczesne. Spojrzenie jednak w morski horyzont i uczucia z nim związane zależy od której strony, czysto geograficznie, na nie patrzymy. Podczas gdy dla większości Europejczyków kojarzy się ono z letnim wypoczynkiem, miło spędzonym czasem i pięknymi krajobrazami roztaczającymi się z uroczych plaż o tyle po drugiej stronie jawi się ono jako brama do lepszego świata, zaproszenie do wyczerpującej, często morderczej podróży, która prowadzi do nowego życia.
Przekazy telewizyjne ograniczają się do pokazania szalup, stłoczonych ludzi, jakiegoś portowego obozu dla wycieńczonych podróżą uciekinierów. Minuta, piętnaście sekund… „wracamy do wydarzeń w kraju...”
Historia opowiedziana Pietro Bartolo dosłownie pochłania. Na długi czas. Lekarz z Lampedusy związany z wyspą od urodzenia opowiada historię tysięcy migrantów widzianą z perspektywy gabinetu, w którym spotykają się przeróżne ludzkie historie. Często to pierwsze miejsce,w którym przybysze „witają się” z nowym światem, dzieląc się dramatami i weryfikując nadzieje towarzyszące im od początku morderczej podróży.
Siadając do lektury warto odrzucić od siebie myślenie schematami, widzianymi w telewizji obrazami i powierzchownymi wyobrażeniami. Szybko je zweryfikują już pierwsze strony. „Często uważa się, że dla uchodźców największą trudnością jest samo przeprawienie się przez morze. A to jest tylko ostatni etap. (...) Najpierw decyzja o wyjeździe, o opuszczeniu własnej ziemi. Potem pustynia. Pustynia to piekło, (...) Docierasz do Libii, myślisz, że koszmar się skończył, a tymczasem tu zaczynają się kolejne męczarnie: więzienie, tortury, znęcanie się. Dopiero jeśli uda ci się stawić czoła temu wszystkiemu, pokonać te wszystkie okrucieństwa, wsiadasz na statek. I jeśli nie umrzesz na morzu, wreszcie docierasz na miejsce i masz nadzieję, że twoje życie może się zacząć na nowo” - pisze Bartolo, który jako nastolatek wypadł za burtę rybackiego kutra kilkadziesiąt mil od wybrzeża Lampedusy. Tylko szczęśliwy splot zdarzeń sprawił, że został uratowany. Dziś, on sam korzystając z medycznej wiedzy i wieloletniego doświadczenia, ratuje tych, którzy zakończyli długą podróż przed Morze Śródziemne.
Każdy z pacjentów Bartolo to oddzielna historia. Lekarz nie sprowadza ich do kolejnych medycznych przypadków. Lubi zadawać pytania i słychać. O wielu z nich pisze po imieniu, malując portret człowieka doświadczonego przez okrutny los. Każdy z nich jest inny. Autor odrzuca pokusę sprowadzania kogokolwiek do wspólnego mianownika. Z szacunkiem do pacjenta i do czytelnika próbuje oddać w pełni to co usłyszał, lub co sam mógł zinterpretować podczas wywiadu. Stawia diagnozę, jednak unika domysłów. Jest do bólu rzeczowy, tak jakby tworzył rozbudowaną historię – nie tylko choroby ale również człowieka.
Wielu historii Bartolo nie zdążył wysłuchać. Widział wiele ciał tych, dla których podróż przez morze okazała się ostatnią. Jak sam pisze, jedyne co może zrobić to doprowadzić do identyfikacji, pobrania materiału DNA, tak by ofiary nie stały się jedynie numerami, kolejnymi pozycjami w statystyce.
Autor dokonuje nie tylko diagnozy tych, którzy przybyli do Europy, ale również nas samych, mieszkańców Starego Kontynentu. „Kiedy myślimy o tysiącach uchodźców, którzy każdego dnia przybywają na nasze wybrzeża, z trudem potrafimy nadać im jakąś tożsamość, scharakteryzować ich jako osoby, nie sprowadzać wszystkiego do samych liczb. Pół biedy, jeśli jest nam przynajmniej przykro, kiedy dowiadujemy się, że ci ludzie znoszą okrutne cierpienia lub umierają przed dotarciem do upragnionego celu. Gdy smucimy się, widząc martwe dziecko w objęciach ratownika. Możemy się wzruszać, a nawet płakać, ale zawsze działa to tak, jakbyśmy oglądali jakiś film. Są to wrażenia trwające tylko przez pewien czas, a im jest ich więcej, tym bardziej stają się uproszczone, zbanalizowane. Przez takie podejście nie dostrzegamy złożoności problemu”.
„Lekarz z Lampedusy” zmienia optykę. Historie zawieszone gdzieś między nadludzkim cierpieniem i bezgraniczną nadzieją pozwalają czytelnikowi lepiej poznać złożoność współczesnego świata. Opowieść weryfikuje uproszczenia i niszczy schematyczne myślenie. Czytając kolejne relacje sami przebywamy długą podróż, której celem jest zrozumienie dramatu, jaki na stałe wpisuje się właśnie w historię trwającej, drugiej dekady nowego stulecia.
Marek Klapa, dziennikarz
Pietro Bartolo, Lidia Tilotta, "Lekarz z Lampedusy. Opowieść o cierpieniu i nadziei", JEDNOŚĆ
Książka jest >>TUTAJ<<
opr. ac/ac