Tekst o lustracji
Lustracyjne tematy zdominowały początek nowego roku. Zdajemy sobie sprawę, jak wiele jest na jej temat opinii i jak trudno ustalić ten właściwy kierunek działania. Każdy, kto wypowiada się na temat lustracji, wyraża swoje racje i oczekiwania i - ma się takie wrażenie - czyni to z głębokim przekonaniem, że jego opinia jest najsłuszniejsza.
Proponujemy dziś naszym Czytelnikom trzy teksty poświęcone temu zagadnieniu. Każdy napisany jest z innego punktu widzenia, a w związku z tym ukazuje inny aspekt tematu. Łukasz Kaźmierczak, postulując lustrację duchowieństwa, stara się też ukazać jej wartość dla Kościoła, a zarazem trudności, na jakie napotyka albo jakie może jeszcze ze sobą przynieść. Ksiądz Michał Ma-ciołka, wspominając swoją wieloletnią pracę na stanowisku dyrektora Drukarni i Księgarni św. Wojciecha, opowiada o trudnych rozmowach tamtego czasu. Wreszcie prof. Wojciech Łączkowski, przewodniczący Kościelnej Komisji Historycznej, pokazuje kierunki i kryteria badania dokumentów Służby Bezpieczeństwa. Aby nie ulegać emocjom chwili, pomijamy w tekstach gorący temat teczek abp. Wielgusa, o którym przeczytają Państwo w aktualnościach na str. 17. Redakcja
Pół roku temu podpisałem się pod apelem wiernych, wzywającym polskich księży, którzy byli kiedyś współpracownikami komunistycznej bezpieki, do dokonania samolustracji. Gdybym dziś stanął przed podobnym dylematem, nie wahałbym się ani chwili. Postąpiłbym dokładnie tak samo.
Trudno mi zgodzić się z ferowanymi przez część duchownych opiniami, że esbeckie teczki powinno się zostawić w spokoju, ewentualnie wrócić do nich za jakieś 50 lat, że to wszystko sfabrykowane materiały, esbeckie półprawdy, jedno wielkie bagno, które ochłapie nas wszystkich. Rozumiem szlachetne intencje przyświecające tym osobom, zdaję sobie też sprawę, że zdecydowanej większości z nich leży na sercu troska o dobry wizerunek Kościoła czy też niechęć do publicznego prania „kościelnych brudów". Osobiście widzę jednak także drugą stronę medalu.
Dla porządku przypomnę, że współczesnym światem - czy się to komuś podoba, czy nie - rządzi „news". Im bardziej sensacyjna, im bardziej nieprawdopodobna wiadomość, tym lepiej. „Media jako czwarta władza" - to nie jest wyświechtany slogan; to rzeczywistość. Internet w milionach polskich domów, nowoczesna interaktywna telewizja cyfrowa, wielkie holdingi medialne i to co dla nich najważniejsze: spragnieni informacji odbiorcy.
Sprawy lustracji duchowieństwa nie da się więc, ot tak, po prostu zamknąć, przyklepać, ufając, że może jakoś to wszystko samo „przyschnie". Bo dziennikarze i tak znajdą swoje sposoby na dotarcie do esbeckich teczek. A tam czeka na nich prawdziwa kopalnia sensacyjnych „newsów".
Dlatego niepodejmowanie przez Kościół tematu lustracji, chowanie się za podwójną gardę milczenia, to równia pochyła. Temat lustracji i tak w końcu wróci do nas obuchem. Tyle tylko, że za każdym razem będzie to bolało coraz bardziej.
Milczenie to przyzwolenie na dziką lustrację, na oszczerstwa i na niczym nieograniczoną giełdę nazwisk rzekomych agentów. Czy naprawdę tego chce polski Kościół?
Zamiast więc rzucać w kąt lustracyjnego „misia", powinniśmy raczej zastanowić się nad tym, jak w mądry sposób próbować rozwikłać tę bolesną dla wszystkich teczkową łamigłówkę.
„Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem" (J 8,7) - te słowa jednoznacznie określają chrześcijański stosunek do każdego grzesznika. „Apelujemy do Waszych sumień - odważcie się zaufać naszemu przebaczeniu, które ma źródło
w Bogu Miłosiernym" - napisała kilka miesięcy temu grupa świeckich wiernych w apelu do księży agentów. „Prawda powinna iść w parze z miłością. Tylko wtedy wyzwala oraz pozwala zacząć od nowa" - zaapelowali z kolei niedawno członkowie Stowarzyszenia Komunikacji Społecznej SIGNIS-Polska. Z całego serca podpisuję się pod oboma powyższymi stwierdzeniami. Nie ma i nie powinno być w Kościele przyzwolenia dla lustracji prowadzonej w duchu zemsty, nienawiści i polowań z nagonką. To nie miejsce dla bezwzględnych sędziów i domorosłych katów.
Ustalenie tych brzegowych granic jest wszak niezbędne do tego, by móc zająć się tematyką lustracyjną na sposób chrześcijański.
O tym zaś, że cywilizowanymi metodami można uporać się z lustracyjnym problemem, przekonuje przykład miesięcznika „Więź", którego redakcja potrafiła zmierzyć się na swoich łamach z niechlubną przeszłością swego wieloletniego współpracownika, ks. Michała Czajkowskiego. Szkoda tylko, że uczyniła to dopiero wtedy, gdy o całej sprawie ćwierkały już wszystkie warszawskie wróble. Ale przynajmniej cały problem został w końcu uczciwie przedstawiony.
Jeszcze bardziej modelowy wzór postępowania dal biskup tarnowski Wiktor Skworc, który dobrowolnie, bez „wywoływania do tablicy", przedstawił materiały, jakie przez wiele lat gromadziła na jego temat komunistyczna bezpieka. Akta te zostały uprzednio rzetelnie sprawdzone i przeanalizowane przez zespól historyków. Dzięki temu zaś, że teczka biskupa Skworca została zawczasu „rozbrojona", obyło się bez niepotrzebnych plotek i kolejnych dziennikarskich sensacji.
Ktoś powie: no tak, ale w przypadku biskupa tarnowskiego mieliśmy do czynienia tylko z chwalebnymi czynami, nie było śladu współpracy. A co, jeżeli pojawiają się wątpliwości, jeśli sprawa agenturalności nie może być jednoznacznie rozstrzygnięta?
Odpowiedź na to pytanie jest prosta: właśnie dla wyjaśnienia takich przypadków Konferencja Episkopatu Polski powołała do życia Kościelną Komisję Historyczną. I tylko od Kościoła zależy, czy komisja stanie się miotłą zamiatającą lustracyjne sprawy pod dywan, czy też raczej będzie narzędziem rzetelnych badań historycznych. Osobiście jestem jednak głęboko przekonany, że działalność Komisji będzie długo oczekiwanym przełomem w dotychczasowym podejściu Kościoła do problemu lustracji duchowieństwa.
Musimy oczywiście liczyć się z tym, że proces samooczyszczania będzie bolesny. Mimo to jestem głęboko przekonany, że za kilka lat Kościół wyjdzie z niego mocniejszy niż dziś.
Ale wiem, że to trudne, gdy okazuje się, że nasz wieloletni przyjaciel, kolega, przełożony, ukochany hierarcha musi stanąć wobec własnej niechlubnej przeszłości. Niełatwo pogodzić się z czymś takim, bo przecież „to niemożliwe, znam go tyle lat". Niestety, życie pokazuje, że tak bywało. Sprawa księdza Czajkowskiego jest tego najlepszym dowodem. Albo inny przykład, tym razem ze świeckiego podwórka: uroczo staroświecki, dystyngowany hrabia Dzieduszycki. Któż z nas jeszcze do niedawna mógł przypuszczać, że był on jednym z najbardziej wyrafinowanych agentów komunistycznej bezpieki? A jednak to prawda.
Tak jak prawdą jest heroiczna postawa polskich kapłanów, którzy w znakomitej większości nigdy nie dali się złamać komunistycznej bezpiece. I o tym też trzeba nieustannie mówić.
Tymczasem wielu dziennikarzy zdaje się zapominać, w jak trudnych realiach przyszło funkcjonować Kościołowi w czasach komunizmu. Wiadomo, że w tamtym okresie nie dało się w ogóle unikać kontaktów i rozmów z bezpieką. Siłą rzeczy wiele z nich dotyczyło spraw Kościoła. O ówczesnych dylematach polskich duchownych pisze zresztą obszernie w tekście obok ks. Michał Maciołka. I to wszystko trzeba uwzględnić, zanim będzie się ferowało pochopne sądy.
Ale wszelkie pojawiające się dziś wątpliwości wymagają wyjaśnień. Na tym zaś najbardziej powinno zależeć samym zainteresowanym. Bo to jedyny pewny sposób na to, by ci, którzy czują się pomówieni, mogli oczyścić swoje dobre imię.
Najważniejsze jednak, by w końcu uciąć niewybredne plotki, propagandę szeptaną i atmosferę niezdrowej sensacji. Dziś mają one rację bytu jedynie ze względu na brak reakcji ze strony Kościoła. Milczenie może zaś przynieść większą szkodę niż publiczna wiedza o jednym czy drugim, najbardziej nawet zasłużonym kapłanie, który z różnych względów okazał się współpracownikiem esbecji. Milczenie jest niszczeniem zaufania do Kościoła jako instytucji.
Powtarzam jeszcze raz: w moim przekonaniu w lustracji duchowieństwa nie chodzi o zemstę czy publiczne wyciąganie konkretnego człowieka pod pręgierz. Celem jest rozbrojenie bomby, którą podłożono pod gmach całego polskiego Kościoła. Jeszcze nie jest na to za późno, jeszcze jest czas, by wezwać saperów, nim rozdzwonią się telefony od potencjalnych zamachowców.
opr. mg/mg