Polski tort gazowy [N]

O polskiej rewolucji gazowej, sojuszach energetyczno-politycznych oraz o złych i dobrych bohaterach nowej polskiej bajki z Pawłem Poprawą rozmawia Wiesława Lewandowska

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: — Jak doszło do tego, że gaz łupkowy tak nagle i nieoczekiwanie „objawił się” w Polsce?

PAWEŁ POPRAWA: — Wszystko zaczęło się w Ameryce, gdzie ok. 2002 r. zaczęło się szybko rozwijać gazownictwo łupkowe, a jednocześnie firmy wydobywcze postanowiły ruszyć w świat na poszukiwanie opłacalnych pól wydobywania gazu. Zaczęto skanować wszystkie kraje na świecie, by wytypować obszary warte uwagi. W ten sposób poszukiwacze dotarli do Polski. Pierwsze firmy ok. 2006 r. zgłosiły się do polskiego Ministerstwa Środowiska z pytaniem, czy mogłyby dostać koncesję na poszukiwania węglowodorów. Nikt wtedy nie rozumiał, o czym mówią, bo było to niejako wbrew naszej wiedzy naukowej na ten temat...

— Nawet w Państwowym Instytucie Geologicznym nie wiedziano, o co chodzi?

Polscy geolodzy dobrze znali polskie formacje łupkowe, natomiast — trzeba to przyznać — niedowierzali, że zawierają one gaz, w dodatku możliwy do wydobycia. Wkrótce jako pierwszym było nam dane poznać tę bajkową historię od podszewki.

— Jaki był ten bajkowy początek? Przybył bogaty książę i...

Około 2006 r. zaczęły się u nas pojawiać pierwsze amerykańskie firmy — wcale nie te bajkowo bogate — po ekspertyzy geologiczne. Weszły do Polski i potraktowały nasz rynek bardzo ostrożnie — pierwsze projekty skończyły się ich rezygnacją. Dopiero pod koniec 2007 r. pojawiły się dwie pierwsze, ciągle jeszcze niewielkie firmy, które zdecydowały się wziąć koncesje, by poeksperymentować, rozeznać polskie warunki.

— Spotkały się z dobrym przyjęciem?

Raczej z pewną obojętnością i niezrozumieniem. W PIG dysponowaliśmy dużą wiedzą na temat tych akurat formacji geologicznych, ale wiedzą „nienaftową” — wiedzieliśmy dokładnie, gdzie występują łupki, jaka jest ich budowa i charakterystyka, natomiast nie byliśmy do końca przekonani, że może być w nich gaz... To było tak, jakby teraz ktoś przyszedł do nas i powiedział, że chce wydobywać gaz z granitów pod Strzegomiem...

— Kiedy i dlaczego zaczęto mówić w Polsce o gazowej rewolucji w związku z olbrzymimi zasobami gazu łupkowego?

Momentem przełomu, który zmienił wszystko i wywołał zapowiedź takiej rewolucji było pojawienie się w Polsce firmy ExxonMobil — światowego giganta naftowego. Wtedy wszystkie oczy w przemyśle naftowym na świecie zostały zwrócone w naszą stronę. W latach 2009--2010 firmy nieomal tratowały się w pędzie do Polski. Pojawili się też następni giganci; już cztery z tzw. wielkiej naftowej szóstki zaangażowały się w Polsce.

— Jak zareagowały polskie firmy?

Polskie firmy dość późno zainteresowały się tym tematem.... Gdy zorientowały się, że istnieje łupkowy boom, też oczywiście postarały się o koncesje; obecnie PGNiG i Orlen mają mniej więcej 20% terenu objętego koncesjami.

— To za mało?

Nie, bo wydaje się, że i tak będą musiały szukać partnerów, ponieważ mogą nie dać sobie rady z wykorzystaniem koncesji.

— Dlaczego?

Nakłady inwestycyjne na jeden otwór wynoszą nawet 30-50 mln zł, tak więc w grę będą wchodziły grube miliardy na jedną koncesję. Wyłożenie takiej sumy może przekraczać zdolność finansową mniejszych firm. Zwłaszcza że w przyszłości na jednym tzw. bloku koncesyjnym trzeba będzie wydać ok. 50 mld zł. To wydaje się być poza zasięgiem możliwości całego polskiego przemysłu... Nawet światowi giganci tego przemysłu muszą dzielić się ryzykiem inwestycyjnym z innymi podmiotami, bo nakłady muszą być naprawdę gigantyczne.

— Tymczasem mamy już dzielenie skóry na niedźwiedziu. W coraz bardziej nerwowym liczeniu zysków i strat zaczyna się pojawiać obawa, że gospodarz zasobów, czyli państwo polskie wyjdzie na łupkowym interesie jak Zabłocki na mydle...

Miejmy nadzieję, że Polska jednak nie straci i dobrze wyjdzie na łupkach! Są już nieźle funkcjonujące mechanizmy zabezpieczania naszych interesów, ale wiele zabezpieczeń trzeba jeszcze stworzyć. Pierwsze koncesje poszukiwawcze zakończą się za jakieś 3 lata. Potem firmy stopniowo zaczną występować o koncesje na wydobycie. Mamy zatem 3 lata na doprecyzowanie odpowiednich regulacji prawnych.

— Można się już z góry obawiać o jakość tych regulacji ...

Na pewno trzeba się zastanowić, jak zbudować dobry system fiskalny. Nie trzeba tego robić na kolanie ani w popłochu, lecz spokojnie zastanowić się i przeanalizować, jak Polska może zarobić na swoich łupkach.

— Albo — jak mówią sceptycy — nie stracić?

Dzisiejsza dyskusja o sprzedanych za bezcen koncesjach na poszukiwania gazu, moim zdaniem, powoduje zamęt i odwraca uwagę od istoty problemu. A czas już myśleć o nowych, rozsądnych regulacjach prawno-finansowych i do tego mobilizować rząd.

— Ryzyko popełnienia błędów, przeoczeń, zwłaszcza w atmosferze kłótni lub dyktatu politycznego, może być duże...

Zapewne. Zwłaszcza że w mniej nerwowych krajach także popełniano błędy, jak np. w prowincji Alberta w Kanadzie, gdzie w wyniku niewłaściwie przemyślanego systemu opłat — podatków od ropy i gazu — cały przemysł wycofał się w 2008 r. Podczas specjalnego szkolenia polskiej grupy w Kanadzie miałem okazję poznać obowiązujące tam regulacje prawne i systemy opłat fiskalnych. Są one dość złożone, ale istnieją wzorce, które można u nas zastosować. Trzeba tylko spokojnie przedyskutować, który z nich byłby najlepszy w naszych warunkach.

— A może będziemy zmuszeni tworzyć prawo fiskalne pod presją zagranicznych firm?

Warto by już dziś uspokoić dyskusję na ten temat... I przede wszystkimi zwrócić uwagę choćby na wielkość pierwszych inwestycji, rzędu 50 mld zł. To są pieniądze, które zostaną w polskim systemie ekonomicznym, nie pojadą gdzieś na konta na Kajmanach... Warto wziąć pod uwagę choćby dużą możliwość zatrudnienia ludzi i zaangażowania polskich firm. Firma Encana inwestując w Kanadzie rocznie ok. 4-6 mld dolarów, stworzyła ok. 80 tys. miejsc pracy... A w USA wyliczono, że nominalna wartość oszczędności z tytułu wymuszonego przez łupki spadku cen gazu jest większa niż łączne nakłady administracji federalnej Obamy na stymulowanie systemu bankowego w czasie kryzysu! To daje wyobrażenie o skali oddziaływania tego przemysłu na gospodarkę. Ta skala może się w Polsce powtórzyć. Być może już wkrótce znajdziemy się w nowej, lepszej rzeczywistości ekonomicznej i gospodarczej.

— To naprawdę brzmi jak bajka! A tymczasem już powoli zaczynamy się obawiać histerii ekologiczno-politycznej. Mówi się nawet o prowokacjach np. ze strony Gazpromu i Rosji, której polskie łupki są wyjątkowo nie w smak...

Nie ma tu wielkiej tajemnicy, że Gazprom ma wielkie interesy do zrealizowania w Europie — i polityczne, i gospodarcze. Ostatnie dekady pokazują najlepiej, jak Rosja stopniowo energetycznie uzależnia od siebie całą Europę, wystawiając jej za to słony rachunek... A to znaczy, że przystępując do wydobycia gazu łupkowego na wielką skalę, wchodzimy w realną wojnę gospodarczą z Rosją. Tak to trzeba nazwać. I możemy być pewni, że dość brutalnie będzie broniła swojego monopolu.

— Czyli jak?

Na przykład przez inspirowanie protestów ekologicznych. Ostatnio prasa opisywała, jak Gazprom potrafił skutecznie stłamsić działalność niemieckich ekologów w sprawie North Streamu; po prostu założył organizację jednoczącą ruchy sprzeciwu i wyłożył na nią 10 mln euro, aby zachowała się „rozsądnie”... W Polsce natomiast można się obawiać aktywizacji grup ekologicznych przeciw wydobyciu gazu łupkowego właśnie za pieniądze Gazpromu...

— Trudno będzie zatem rozeznać, które protesty są za pieniądze Gazpromu, a które niezależne.

Oczywiście, nie można zakładać, iż nie ma ekologicznych problemów i że nie należy z ekologami dyskutować. Najgorsze, co można by zrobić, to twierdzić, że jeżeli ktoś mówi o złym oddziaływaniu eksploatacji łupków, jest „szpionem” Gazpromu... Wśród ekologów jest wiele samodzielnie myślących i uczciwych osób. Nawet rzecznik polskiego Greenpeace powiedział niedawno, że trzeba przyglądać się racjonalnie eksploatacji gazu łupkowego i ewentualnym zagrożeniom.

— Polskie łupki już dziś mają wielu wrogów. Unia Europejska też nie wydaje się być w tej sprawie przychylna...

Trudno dziś mówić o jednolitości stanowiska Unii, także w tej sprawie. Wiadomo na pewno, że Niemcy raczej nie będą nam sprzyjać z powodu wielkiego North Stream. Są żywotnie zainteresowani tym, żeby nie powstała dla niego żadna alternatywa w tej części Europy, ponieważ chcą skapitalizować to gigantyczne przedsięwzięcie, które się nie spłaci, jeśli pojawi się polska konkurencja ... Może się okazać, że bałtycka rura została niepotrzebnie zbudowana! Tak, nie mamy w Europie przyjaciół. Możemy szukać wsparcia tylko u tych europejskich krajów, które są w sytuacji energetycznej podobnej do naszej, ale nie mają takiego potencjału do wydobycia gazu.

— Głównym sojusznikiem pozostaje Ameryka.

Można tak powiedzieć. Zaangażowanie wielkich amerykańskich i kanadyjskich firm dla związania Polski z tymi krajami jest bezcenne — to buduje trwały związek na kilkadziesiąt lat i daje nam realny polityczny parasol, lepszy niż tarcze antyrakietowe, bo rakiety można w każdej chwili ewakuować, a rur z gazem nie da się z ziemi tak po prostu wyrwać...

— Te wielkie koncerny, w przeciwieństwie do rakiet, nie weszły do Polski na zamówienie polityczne, ale przecież mogą wyjść na takież „zamówienie”?

Można mieć uzasadnione nadzieje, że tak się jednak nie stanie. Ważne jest, że zarówno poprzedni rząd, jak i obecny dostrzegły w gazie łupkowym wielką nadzieję dla kraju i w tej sprawie — chyba jedynej — mamy absolutną zgodę i ciągłość polityki. Można powiedzieć, że w tej łupkowej polityce zrealizował się taki mały PO-PiS, czyli ta koncepcja polityczna, której już nikt nie pamięta, a która teraz może przynieść krajowi wiele dobrego. Inwestorzy, jak na razie są przekonani, że Polska jest krajem o małym ryzyku politycznym, który nawet mimo zmiany rządów nie będzie tworzył barier ekonomiczno-
-politycznych.

— Mamy już jednak spór na temat wyceny koncesji; pada zarzut, że Polska staje się krajem neokolonialnym oddającym za bezcen swe surowce.

I to, niestety, trochę zaniepokoiło inwestorów. Oceniając z perspektywy czasu, można powiedzieć, że w 2009 r. można było uzyskać z koncesji znacznie więcej pieniędzy, ale to dość śmieszne rozważania, ponieważ etap wierceń poszukiwawczych nie jest momentem odpowiednim do myślenia o zyskach, choćby z powodu monstrualnych nakładów inwestycyjnych i niepewności efektu. Naprawdę ważne jest to, abyśmy nie przespali momentu rozpoczęcia produkcji, kiedy pojawi się możliwość realnych zysków i skutków dla polskiej gospodarki.

— Czy teraz można mieć już pewność, że ten moment nadejdzie, że na pewno spełni się ten najbardziej optymistyczny scenariusz?

Proces rozpoznawania złóż jest długi i żmudny i nie będzie miał żadnego spektakularnego momentu przełomowego. Przez te kilka lat, miesiąc po miesiącu, będziemy mieli coraz lepsze wyobrażenie o tych naszych zasobach... Ciągle jednak musimy się jeszcze liczyć z takim scenariuszem, że z jakiegoś powodu wydobycie gazu nie będzie możliwe — bo np. produkcja będzie zbyt droga albo pojawi się opór społeczny, albo politycy będą niechętni...

— Albo zagrożenie przyjdzie z zewnątrz... Ile prawdy jest w podejrzeniu, że pod przykrywką niektórych firm poszukujących gazu w Polsce działa Gazprom?

Możemy się tego w przyszłości obawiać, w tej chwili w większości tych firm Gazprom na pewno nie ma znaczących udziałów — mamy pewność, że Gazprom nie kontroluje żadnej z operujących dziś w Polsce firm. Musimy jednak stworzyć odpowiednie mechanizmy dozoru obrotu kapitałowego, aby takie niebezpieczeństwo nie pojawiło się, aby w przyszłości nie mogło dojść do wrogich przejęć.

— Istnieje tego rodzaju realne zagrożenie ze strony Gazpromu i Rosji?

Można sobie wyobrazić taki czarny scenariusz! Jeżeli Gazprom sobie policzy, ile straci na polskich łupkach, to mu się opłaci podejmować próby wykupienia wszystkich możliwych podmiotów, by zablokować wydobycie gazu. Na szczęście nie jest to bardzo realne, dlatego że koncesje są przyznawane z określonym planem rozwoju złoża — jeśli firma nie będzie realizować planu, straci koncesje...

— Nie ma się zatem czego bać?

Mamy jeszcze trochę czasu, aby stworzyć dobre mechanizmy ochronne, np. wzorowane na norweskich. Norweski przykład jest nam przecież dobrze znany, jako że na tamtym rynku operuje nasz PGNiG. Wystarczy zapytać prawników tej firmy, jakie musiała przejść procedury prawne, aby wejść na norweskie złoża. Można skopiować te rozwiązania i używać ich nie jako restrykcji, ale jako wentyla bezpieczeństwa. Wszystkie regulacje prawne muszą być dobrze przemyślane i dopracowane. Mamy na to sporo czasu, ale nie można go tracić na jałowe spory.

— Czy to prawda, że zapas gazu z polskich złóż może wystarczyć dla nas aż na 300 lat?

Takie liczby są podawane przez kilka amerykańskich firm konsultingowych, które oceniały te zasoby. Według niektórych szacunków, będziemy mogli produkować 100 mld m3 gazu rocznie, a konsumujemy zaledwie 14... Załóżmy jednak, że coś się nie powiedzie i wydobycie wyniesie tylko 10 mld, to i tak będzie to dla Polski rewolucja! Mając jeszcze swoje 5 mld m3 z konwencjonalnych złóż, stajemy się całkowicie niezależni od importu! Naprawdę nie musimy wydobywać bilionów, wystarczy tylko niewielki kęs tego tortu, a już będziemy syci i bezpieczni.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama