Po zapowiedzi prywatyzacji Polskich Kolei Linowych
To jest narodowa bryndza — załamała ręce legendarna zakopiańska gaździna Zofia Bigosowa, komentując zapowiedź prywatyzacji Polskich Kolei Linowych. Krótko, jasno i na temat.
W zamierzeniach Polskich Kolei Państwowych, będących oficjalnym właścicielem PKL, prywatyzacja spółki córki ma przebiegać w ekspresowym tempie: lada dzień powinien zostać oficjalnie ogłoszony przetarg wraz z warunkami nabycia PKL, a cały proces prywatyzacyjny, wraz z wyłonieniem nowego właściciela, powinien zakończyć się już na początku 2013 r. W tle pobrzmiewa jednak mnóstwo pytań: po co ten cały pośpiech, kto i za ile ma zostać właścicielem PKL i przede wszystkim najważniejsze z nich — czy ta operacja ma w ogóle jakikolwiek sens? Spółka znajduje się wszak w bardzo dobrej kondycji finansowej, generuje stały zysk i ma strategiczne znaczenie dla całego południowo-wschodniego regionu Polski. Komu tak naprawdę zależy na sprzedaży kolejki na Kasprowy Wierch i na Gubałówkę?
Polskie Koleje Linowe wypracowały w ubiegłym roku 10 mln zł czystego zysku. Rok bieżący zapowiada się jeszcze lepiej — planowany zysk ma wynieść ok. 14 mln zł. Wyniki te są tym bardziej imponujące, że w ostatnich latach PKL wydały kilkadziesiąt milionów złotych na modernizację części swojej infrastruktury — w tym m.in. na zakup nowych wagoników kolejki na Kasprowy Wierch. Firma, która istnieje od 1936 r. i od samego początku należy do PKP, dysponuje dziś siecią dobrze funkcjonujących obiektów: oprócz kolejki linowej na Kasprowy — nie bez przyczyny nazywanej „klejnotem w koronie” — może także pochwalić się kolejkami na zakopiańską Gubałówkę i Butorowy Wierch, na Palenicę w Szczawnicy, Górę Parkową w Krynicy, górę Żar w Międzybrodziu Żywieckim i Mosorny Groń w Zawoi.
Szacunkowa wycena spółki waha się obecnie w granicach 300—500 mln zł (przy czym bardziej realna wydaje się ta druga kwota). Po co zatem sprzedawać w prywatne ręce firmę określaną mianem kury znoszącej złote jajka? Powód jest banalnie prosty — PKP boryka się z potężnym kilkumiliardowym długiem, a sprzedaż PKL może w istotnym stopniu zredukować jego wielkość. Że jest to nieperspektywiczne działanie? Owszem nieperspektywiczne, ale nie dla zdesperowanego zarządu państwowych kolei, który najwyraźniej hołduje zasadzie „po nas choćby tylko potop”.
Emocje wokół planów prywatyzacji spółki rozpaliła dodatkowo informacja o niespodziewanym odwołaniu kilka tygodni temu, bez podania wyraźnej przyczyny, całego zarządu PKL, na czele z prezesem spółki Andrzejem Laszczykiem. Zastąpił go, niemający do tej pory nic wspólnego ani z kolejnictwem, ani tym bardziej z branżą turystyczną, Piotr Gosek, były wiceprezes... Totalizatora Sportowego. A to już spowodowało falę spekulacji na temat możliwości niekontrolowanej prywatyzacji PKL. Sprawą zajęli się parlamentarzyści klubu Solidarna Polska, którzy kilka dni temu złożyli do Prokuratury Rejonowej w Zakopanem zawiadomienie dotyczące prywatyzacji Polskich Kolei Linowych. Napisali w nim o podejrzeniu usiłowania dokonania przestępstwa nadużycia zaufania w obrocie gospodarczym przez funkcjonariuszy publicznych ze szkodą dla Skarbu Państwa. Na tym jednak nie koniec. Posłowie Solidarnej Polski przygotowali także projekt ustawy, uniemożliwiający całościową sprzedaż PKL. Zdaniem tego klubu Polskie Koleje Linowe są „dobrem narodowym podobnie jak Wawel” i dlatego nie powinny w ogóle podlegać prywatyzacji. Projekt ustawy przewiduje jednak, że w przypadku, gdyby zdecydowano się na taki krok, wówczas Skarb Państwa zachowa kontrolny, większościowy pakiet akcji spółki.
Co ciekawe, prywatyzacja PKL, jak rzadko która sprawa, połączyła małopolskich parlamentarzystów ze wszystkich możliwych opcji politycznych: „To bardzo ważne, byśmy nie stracili kolei linowych, bo takich obiektów w Polsce więcej nie mamy. Jest to dobro niepowtarzalne, unikatowe. Do prywatyzacji PKL należy więc podchodzić nie tak jak do prywatyzacji zwykłej firmy, ale czegoś więcej — wartości kulturowej, historycznej, sportowej” — oświadczyła posłanka PO Jagna Marczułajtis-Walczak, była polska reprezentantka olimpijska w snowboardzie.
A jest się rzeczywiście czego obawiać. Najpoważniejszym kandydatem do kupna PKL jest bowiem słowacka spółka Tatra Mountain Resort. To największy prywatny inwestor turystyczny na Słowacji, właściciel kilku tamtejszych kombinatów narciarskich, z ambitnymi planami ekspansji na Europę. Oficjalnie właściciele TMR zamierzają stworzyć jeden wielki, polsko-czesko-słowacki klaster narciarski, który połączyłby zimowe ośrodki w tych trzech krajach, przy czym kluczowe ma być dla nich wejście inwestycyjne na polską stronę Tatr.
Dlatego zapowiadają utworzenie w Zakopanem wielkiego narciarskiego centrum turystycznego, porównywalnego z ośrodkami alpejskimi.
Rzecz jednak w tym, że wcale tak być nie musi. Przeciwnicy słowackiego giganta sugerują, że równie dobrze może on po prostu chcieć wygasić lub poważnie ograniczyć ofertę konkurencyjnego dziś Zakopanego, a cały ruch turystyczny skierować na słowacką stronę Tatr, do swoich rodzimych ośrodków narciarskich. „Inwestor może powiedzieć np. zimą: nam się nie opłaca uruchamiać kolejki, bo jest deficytowa. I co? Mamy zamknąć Kasprowy? Nie, my musimy mieć wpływ na to” — stwierdził Janusz Majcher, burmistrz Zakopanego w rozmowie z Telewizją Polską.
Dotychczasowe działania Słowaków nie wzbudzają zresztą specjalnego zaufania. Tatra Mountain Resort próbuje bowiem pozyskiwać poparcie samorządów obietnicami finansowymi i zaproszeniami do swojej oferty. Wszystkie gminy powiatu tatrzańskiego odpowiedziały na to zgodnie „nie”, za to propozycję Słowaków przyjęły inne samorządy, m.in. Krynica-Zdrój, Szczawnica i Zawoja. W tym momencie pojawia się jednak poważna wątpliwość: czy tamtejsze gminy aby na pewno działają w interesie publicznym, popierając jednego konkretnego inwestora jeszcze przed oficjalnym ogłoszenie przetargu i poznaniem innych ofert? To jednak również pokazuje, jak bardzo zdeterminowani w sprawie przejęcia PKL są sami Słowacy.
Jest jeszcze trzecia możliwość wyjścia z całej sytuacji. Otóż grupa parlamentarzystów PiS zaproponowała, aby Skarb Państwa wykupił Polskie Koleje Linowe od PKP, a następnie przekazał je nieodpłatnie w ręce małopolskiego samorządu. Byłaby to operacja analogiczna do tej, jaką rząd planuje przeprowadzić w stosunku do Szybkiej Kolei Miejskiej w Trójmieście. Pomysł PiS poparli najgoręcej samorządowcy z... PO. „To rozwiązanie z punktu widzenia interesów samorządu wojewódzkiego jak również samorządów lokalnych, Tatrzańskiego Parku Narodowego byłoby rozwiązaniem najlepszym. Dlatego ten wariant jest priorytetowy” — stwierdził w TVP Marek Sowa, marszałek województwa małopolskiego.
Problem w tym, że do realizacji takiego pomysłu potrzebna jest nie tylko dobra wola ze strony rządu, ale także pieniądze na utrzymanie infrastruktury PKL. Coraz częściej mówi się więc o możliwości skorzystania z formy partnerstwa publiczno-prawnego. Pierwszy krok w tym kierunku został już zrobiony: gminy powiatu tatrzańskiego — Zakopane, Poronin, Kościelisko i Bukowina Tatrzańska — powołały spółkę Polskie Koleje Górskie, do której przystąpił także małopolski samorząd. Jeśli dojdzie do otwartej prywatyzacji, PKG będą chciały po prostu kupić Polskie Koleje Linowe. „Jesteśmy zdeterminowani, aby PKL pozostały w rękach lokalnych samorządów” — stwierdził Łukasz Chmielowski, prezes spółki Polskie Koleje Górskie. Jeszcze dosadniej ujął to starosta tatrzański Andrzej Gąsienica-Makowski, oświadczając: „To jest honorowa narodowa sprawa”.
Spółka PKG rozważa więc pomysł wydania obligacji (wymienionych w późniejszym czasie na akcje PKL), które mogliby kupować mieszkańcy regionu tatrzańskiego, a ewentualne nadwyżki zostałyby przeznaczone dla inwestorów z wolnego rynku. Tylko czy samorządowcom wystarczy czasu na przeprowadzenie tak skomplikowanej operacji w obliczu zapowiedzi ekspresowej prywatyzacji PKL?
No i jeszcze jedno ważne pytanie: czy w grę o PKL nie włączy się nagle ktoś trzeci?
Niezależnie od kwestii właścicielskich sprawa prywatyzacji PKL ma także swój szerszy, przyrodniczy aspekt. Chodzi tutaj zwłaszcza o niezwykle cenny przyrodniczo rejon Kasprowego Wierchu. Obecnie między PKL a władzami Tatrzańskiego Parku Narodowego panuje swoisty pakt o neutralności, który gwarantuje zachowanie na tym obszarze obecnego status quo. Tymczasem w przypadku kupna kolejki na Kasprowy przez prywatnego inwestora możemy spodziewać się podjęcia próby rozbudowy tamtejszej infrastruktury narciarskiej. Dyrekcja TPN obawia się na przykład planów wprowadzenia sztucznego zaśnieżenia i zwiększenia, zwłaszcza latem, przepustowości kolejki ze 180 do 360 osób na godzinę, co musiałoby wywrzeć bezpośredni, negatywny wpływ na tatrzańską przyrodę. Wątpliwości te podzielił także minister środowiska, który w ubiegłorocznej opinii przesłanej do Ministerstwa Infrastruktury wyraził negatywną opinię w sprawie prywatyzacji PKL. Swój sprzeciw wobec sprzedaży kolejki na Kasprowy wyraziło także w liście do premiera ponad 200 polskich profesorów różnych ośrodków akademickich. Odpowiedzi nie dostali do dziś...
Tak naprawdę wątpliwości wzbudza zresztą już sama legalność prywatyzacji terenu, którego część należy przecież do obszaru chronionego w ramach Tatrzańskiego Parku Narodowego.
Polskie ustawodawstwo stwierdza bowiem wyraźnie, że zasoby przyrodnicze parków narodowych stanowiące własność Skarbu Państwa nie podlegają przekształceniom własnościowym.
Wszystko zatem przemawia przeciwko prywatyzacji PKL. Tę operację nadal jeszcze można zatrzymać.
opr. ab/ab