Po co Rosji wojna w Syrii?

Utrzymanie przy władzy Assada nie jest głównym celem rosyjskiej operacji w Syrii. Chodzi raczej o wzmocnienie pozycji Rosji na Bliskim Wschodzie

Po co Rosji wojna w Syrii?

Utrzymanie przy władzy Assada nie jest głównym celem rosyjskiej operacji. Putin nie bez racji uznał, że to dobry moment, by wrócić na międzynarodową arenę w roli rozgrywającego.

Władimir Putin nie przestaje zaskakiwać Zachodu. Po Gruzji i Ukrainie przyszła kolej na Syrię. W poniedziałek 28 września na forum ONZ rosyjski prezydent wezwał do stworzenia antyterrorystycznej koalicji na Bliskim Wschodzie, a w środę 30 września rosyjskie samoloty zaczęły bombardowanie. Problem w tym, że rosyjskie myśliwce uderzają z powietrza nie tyle w cele Państwa Islamskiego, co w syryjskich partyzantów — przeciwników prezydenta Baszara al-Assada. To zrozumiałe, Assad jest starym, wiernym sojusznikiem Moskwy, dzięki niemu Rosja zachowała swój odziedziczony po ZSRR port w Tartus, a teraz dodatkowo otworzyła bazę lotniczą w Latakii. W tej sytuacji Putin nie mógł pozostać głuchy na wezwania słabnącego sojusznika (doszło już do ostrzeliwania stolicy kraju — Damaszku) i ruszył Assadowi na pomoc. Sam. Międzynarodowej koalicji, na czele której stoją Stany Zjednoczone, nie udało się Kremlowi przekonać do wspólnej walki. Zachód stanowczo żąda bowiem odejścia syryjskiego prezydenta, który po pierwsze stał się przyczyną wybuchu trwającej już cztery lata wojny, a po drugie nie zgodził się na przedstawione w zeszłym roku podczas międzynarodowych mediacji w Genewie rozwiązanie, polegające na wcieleniu do syryjskiej armii uzbrojonej opozycji, stworzeniu przejściowego rządu i zorganizowaniu wyborów. Assad odejść nie chce, za to proponuje to samo co Rosjanie, czyli wspólną walkę z Państwem Islamskim.

Czego chce Rosja?

Utrzymanie przy władzy Assada nie jest najprawdopodobniej ani jedynym, ani nawet głównym celem rosyjskiej operacji. Władimir Putin musiał mieć już trochę dosyć sytuacji, gdy jedynym zachodnim politykiem na wizytę, którego może liczyć jest były premier Włoch Silvio Berlusconi. Międzynarodowa izolacja i sankcje dokuczają, nawet jeżeli oficjalna propaganda mówi co innego. Przy tym zachodnia koalicja przeciwko Państwu Islamskiemu, na czele której stoją Stany Zjednoczone, najwyraźniej sobie w Syrii nie radzi. Efektem jest rosnąca siła ISIS oraz zalewające Europę tłumy uchodźców.

Putin uznał nie bez racji, że to dobry moment, by wrócić na międzynarodową arenę w roli rozgrywającego. Rosyjskiemu prezydentowi potrzebne jest to także na rynku wewnętrznym. Euforia wywołana zeszłoroczną aneksją Krymu minęła, projekt Noworosji w Donbasie nie wyszedł. Co prawda na wschodzie Ukrainy ciągle jest niespokojnie, ale trudno to uznać za wielki sukces.

Potrzebny jest kolejny.

W ten sposób, jak piszą złośliwcy na rosyjskich forach internetowych, „zielone ludziki” ze wschodniej Ukrainy przeniosły się do Syrii. Zrobiły to także rosyjskie media elektroniczne. W dniu, gdy rozpoczęły się rosyjskie bombardowania, brałam akurat udział w konferencji w Sankt Petersburgu. W telewizji pełno było doniesień o akcji rosyjskiego lotnictwa, politolodzy mówili o rosyjskim powrocie do „wielkiej gry”, dumni z wielkości kraju politycy odgrażali się, że teraz Zachód będzie musiał cofnąć sankcje, bo przecież nie można tak traktować sojusznika, przekonywali, że teraz Europa uzna prawo Rosji do całej postsowieckiej przestrzeni. Znalazł się nawet pan twierdzący, że tak naprawdę Rosję z Syrią łączy więcej, niż się wydaje, bo to przecież syryjscy mnisi nawracali Moskwę (sic!).

Jednym słowem, powtórka sprzed roku, tylko teraz miejsce Krymu i Donbasu zajęła Syria. Podobne są nawet zaprzeczenia dotyczące udziału w walkach rosyjskich żołnierzy, które moi petersburscy znajomi skwitowali żartem: „Założyło się dwóch syryjskich czołgistów, który ma ładniejszy dom — czy Sierioża w Wołogdzie, czy Wołodia w Pietrozawodsku?”.

Co na to Zachód?

Nadzieje rosyjskiego prezydenta miały pewne podstawy. Jeszcze przed syryjską operacją, wicekanclerz Niemiec Sigmar Gabriel, nawoływał do zniesienia antyrosyjskich sankcji, a kanclerz Merkel przyznawała, że bez Rosji syryjskiego kryzysu zażegnać się nie da.

Pierwszym sprawdzianem ewentualnego łagodzenia polityki wobec Kremla było mające miejsce w Paryżu 2 października spotkanie tzw. grupy normandzkiej, czyli przywódców Francji, Niemiec, Rosji i Ukrainy, dotyczące sytuacji w Donbasie. Obawiano się, że Niemcy i Francja będą próbowały zmusić ukraińskiego prezydenta do bardziej znaczących ustępstw. Wygląda jednak na to, że tak się nie stało. Co prawda oświadczenie europejskich liderów po spotkaniu było dosyć ogólnikowe, ale na wspólnej konferencji zabrakło Władimira Putina. Podobno nie chciał narażać się na nieprzyjemne pytania.

Ostatecznie rosyjskie naloty skrytykowały Stany Zjednoczone, a siedem państw z międzynarodowej koalicji przeciwko Państwu Islamskiemu, w tym m.in. Turcja, Katar i Arabia Saudyjska, wezwało Moskwę do przerwania działań z powietrza. Premier Wielkiej Brytanii nazwał naloty wielkim błędem, a prezydent Turcji uznał, że rosyjskie bombardowania celów w Syrii są „nie do zaakceptowania”.

Erdogan ostrzegł jednocześnie, że działając w ten sposób, Moskwa naraża się na izolację w regionie. Nawet Angela Merkel uznała, że rosyjskie akcje nie rozwiążą syryjskich problemów.

Ten dystans może być m.in. wynikiem złego doświadczenia. Dwa lata temu, syryjska armia rządowa użyła broni chemicznej, co przez amerykańskiego prezydenta zostało uznane za przekroczenie „czerwonej linii”. Słabnącego Assada od amerykańskich bombardowań uratował wówczas Władimir Putin, obiecując skuteczne pośredniczenie pomiędzy syryjskimi władzami i opozycyjną Wolną Armią Syrii.

Negocjacje zakończyły się fiaskiem, a w ogarniętym wojną domową kraju przewagę zaczęła zyskiwać salaficka organizacja terrorystyczna, która w czerwcu 2014 r. ogłosiła powstanie na terytorium Syrii i Iraku kalifatu pod nazwą Państwo Islamskie (salafici to  ruch religijny i polityczny, postulujący odrodzenie islamu poprzez powrót do jego pierwotnych źródeł, bliski sunnitom)

Niedawno wyprowadzony w pole Zachód w tej chwili patrzy na rosyjskie propozycje z dużą ostrożnością.

Z drugiej strony, międzynarodowa koalicja pod egidą USA, też nie może pochwalić się specjalnymi sukcesami. Trwające od ponad roku bombardowania łatwo zmieniających swoje pozycje bojowników Państwa Islamskiego nie przyniosły specjalnych rezultatów. ISIS opanowało w tej chwili niemal połowę terytorium syryjskiego.

Za udany trudno uznać także amerykański projekt szkolenia syryjskich bojowników. Objął on na razie 124 żołnierzy, z którymi nie bardzo wiadomo co się stało po ich powrocie do Syrii, a część ich nowoczesnego uzbrojenia dostała się w ręce innego fundamentalistycznego ugrupowania Frontu al-Nusra.

Co dalej

 

Jedno jest pewne, Rosja aktywnie wróciła do gry na Bliskim Wschodzie, a tzw. zwykli Rosjanie przywitali to z zachwytem. W prasie powtarzają się głosy, że oto Moskwa znowu przejęła inicjatywę w tej części świata. Pytanie tylko jak długo przetrwa ten entuzjazm? Do jego utrzymania potrzeba bowiem czegoś więcej niż zdjęć bombardowanych obiektów, potrzeba realnego sukcesu, a ten będzie trudno osiągnąć bez operacji lądowej. Tymczasem ci sami Rosjanie, którzy są dumni z powrotu ich kraju na międzynarodową arenę, sprzeciwiają się wysyłaniu do Syrii rosyjskich żołnierzy (przeciwnych jest 69 proc. badanych, według centrum Jurija Lewady).

Członkowie międzynarodowej koalicji przeciwko Państwu Islamskiemu, czyli m.in. USA, Francja, Turcja i Wielka Brytania uznały, że rosyjska interwencja raczej wydłuży syryjski konflikt.

Znany specjalista od spraw wschodnich — Thimothy Synder uważa, że Rosji właśnie o to chodzi. Według Syndera Putin wspiera Assada również po to, by nasilić napływ uchodźców do Europy i zdestabilizować sytuację w Unii. „Europejscy przywódcy powinni rozważyć taką możliwość, że rosyjska polityka w Syrii obliczona jest na przekształcenie tego kraju w fabrykę uchodźców” — pisze w magazynie „Time” Synder.

Trudno powiedzieć czy ma rację, faktem jest natomiast, że zaskoczony po raz kolejny przez Rosję Zachód, znowu okazał się nieprzygotowany.

Na razie wiemy tylko, że międzynarodowa, antyterrorystyczna koalicja zamierza kontynuować swoje naloty na Państwo Islamskie, niezależnie od rosyjskich ataków. W tej sytuacji można mieć tylko nadzieję, że nie dojdzie do dodatkowych rosyjsko-amerykańskich kolizji w powietrzu.

A na zakończenie szczypta optymizmu — niektórzy twierdzą, że na syryjskiej wyprawie Moskwy zyskać powinna Ukraina, gdyż Putinowi może być trudno prowadzić wojnę na dwóch frontach. Oby.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama