Bardzo pożyteczni ludzie

Pracownicy wreszcie opanowali obsługę ekspresu. Ale tej kawy nie podaje się gościom. Na razie. Bo w końcu będą ją parzyć świetnie. A że podają filiżankę z łyżeczką nie po tej stronie co uszko? Kto by się tym przejmował!

Pracownicy wreszcie opanowali obsługę ekspresu. Ale tej kawy nie podaje się gościom. Na razie. Bo w końcu będą ją parzyć świetnie. A że podają filiżankę z łyżeczką nie po tej stronie co uszko? Kto by się tym przejmował!

Bardzo pożyteczni ludzie

Wyobraź sobie, że siedzisz w kapciach w miękkim fotelu i nachodzi cię ochota na coś do jedzenia. Zamawiasz pizzę. Po paru minutach w twoim domu zjawia się kucharz z wszystkimi potrzebnymi składnikami, a ty możesz podglądać gastronomiczny show, nie ruszając się z domu, w którym już unosi się zapach smakowitego placka. Dość egzotyczna wizja. A uwierzysz mi, jeśli jeszcze dorzucę, że pizzerman ma zespół Downa?

To nie fikcja, taka pizzeria naprawdę istnieje i robi coraz większą furorę. Tyle że w Buenos Aires. „Los Perejiles Eventos” założyła siódemka przyjaciół z zespołem Downa. Urzeczona ich pomysłem postanowiłam poszukać podobnych miejsc nad Wisłą, co nie było specjalnie trudne. Także dlatego, że nadal jest ich niewiele.

Z desperacji i frustracji

„Dobra Kawiarnia” to pierwsze takie miejsce, nie tylko w Poznaniu, ale i na mapie Polski. Od lipca 2015 r. na Nowowiejską można wpaść na kawę i coś słodkiego. – Jesteśmy pionierami. To do nas przejeżdżała ekipa, która w Warszawie rozkręca prowadzone przez autystów „Życie jest fajne”, by podejrzeć nasze rozwiązania – mówi „Przewodnikowi” Agnieszka Frankowska, jedna z pomysłodawczyń projektu.

Skąd się wzięła „Dobra”? Z desperacji i frustracji. Prozaiczna przyczyna. Agnieszka, która już blisko dwadzieścia lat pracuje z niepełnosprawnymi intelektualnie, wkurzyła się na niedrożność systemu. – Osoby z niepełnosprawnością latami przychodzą na te same zajęcia rehabilitacji zawodowej. Ale nie podejmą pracy, bo rynek jest dla nich zamknięty. Mają praktykę, ale bez ciągu dalszego. Przestają się rozwijać – mówi. Motywacja spada, frustracja rośnie.

Trwający latami brak możliwości rozwoju powoduje regres. A ten rodzi agresję – skierowaną wobec terapeutów, ale i wobec samego siebie. Sytuacja jest niekorzystna dla wszystkich. Dlatego Agnieszka wpadła na pomysł stworzenia bezpiecznego i przyjaznego miejsca pracy dla osób z niepełnosprawnością. Obecnie w „Dobrej” zatrudnionych jest ośmioro takich pracowników. Mają umowy o pracę na czas nieokreślony. Jest też czterech asystentów.

Bez taryfy ulgowej

Do „Dobrej” zwykle przychodzą ludzie, którzy już coś słyszeli o tym miejscu, przeczytali w prasie. Nie są zaskoczeni, kiedy obsługuje ich osoba z zespołem Downa. Przychodzą też ci, którzy mają osoby z niepełnosprawnością intelektualną w rodzinie. Albo rodzice takich dzieci. Bo to miejsce daje im nadzieję. – Klienci reagują pozytywnie. Uśmiechają się, atmosfera szybko się rozluźnia – opowiada Agnieszka.

Konkurencja na otwartym rynku jest duża. – Nie mamy taryfy ulgowej. Niektórzy myślą, że takie miejsca dostają ogromne dotacje, więc nie muszą się silić. A prawda jest taka, że trudno nam się utrzymać – mówi Frankowska. – Od początku chcieliśmy stworzyć miejsce, które będzie otwarte, dostępne dla wszystkich. Po to, by przełamywać stereotypy o ludziach z niepełnosprawnością intelektualną. By oswajać z nimi społeczeństwo. Tyle lat pracuję z niepełnosprawnymi, myślałam, że jest z tym lepiej. Tymczasem takie miejsca to perełki na mapie Polski. I potrzeba ich więcej – kontynuuje.

Dlatego pod koniec roku otworzy się „Dobra i Wino”. W Warszawie mamy wspomniane „Życie jest fajne”, lada moment ruszy lokal w Częstochowie i…

Pod parasolkami

Idąc Nowym Światem, nie sposób nie zauważyć kolorowych parasolek, które wiszą nad jednym z balkonów. Właściwie nie bardzo wiadomo, o co chodzi. Wejście do lokalu, którego stały się symbolem też takie ukryte. Po lewej ekskluzywny fryzjer, po prawej jedna z wielu restauracji. Tylko mały napis nad drzwiami wskazuje, że jest tu coś jeszcze. Klubokawiarnia „Pożyteczna”.

Wchodzę po nieco krętych schodach. W środku jest ciepło i przytulnie (co za miła odmiana w porównaniu z listopadową pluchą!). I bardzo kolorowo – książki, poduszki, ale przede wszystkim dużo rysunków. Z wielkim uśmiechem wita mnie Blanka Popowska, jedna ze współtwórczyń tego miejsca. Siadamy przy stoliku, zamawiam kawę. Obok trzy roześmiane studentki, starszy pan jedzący śniadanie. Zupełnie jak w innych kawiarniach. Tylko serwujący aromatyczny napar i słodkie ciasta tacy wyjątkowi.

W „Pożytecznej” pracuje siedem osób z niepełnosprawnością intelektualną, a także ich rodzice. Pomysł pojawił się osiem lat temu, choć wtedy jeszcze nikt dosłownie o kawiarni nie myślał. Wiadomo było jednak, że „coś” zrobić trzeba. Powstała Akademia Umiejętności, która miała zapewnić edukację i pracę niepełnosprawnym dzieciom. – Wiadomo, że kiedy osiągną pełnoletność, nie pójdą do pracy, nikt ich do niej nie przyjmie – tłumaczy Blanka. Rodzice musieli to miejsce stworzyć sami.

Tak pokrótce powstała „Pożyteczna”, jak sama nazwa wskazuje, miejsce, dzięki któremu osoby, często zepchnięte na margines społeczny poczują, że są temu społeczeństwu bardzo potrzebne. I że są jego pełnowartościowymi członkami, bo – jak każdy obywatel – potrafią i mogą pracować. Ale cel był jeszcze jeden.

Artystyczne dusze

Największą troską rodziców chorych dzieci, która wprost spędza im sen z powiek, jest przyszłość dzieciaków. Kto się nimi zajmie, kiedy ich zabraknie? Co z nimi będzie? – My wiemy, co będzie. Będzie „Pożyteczna”, gdzie mogą pracować, jest Akademia, spółdzielnia, fundacja. My, rodzice, to wszystko tworzymy z myślą o ich przyszłości – odpowiada z uśmiechem Blanka. I zapewnia, że starsze rodzeństwo chętnie pomoże w kwestiach formalnych, zarządzaniu. – Rozmowę ze starszym synem na ten temat mam już dawno za sobą. Trochę się jej bałam. Unikałam tematu. A Piotr, wtedy nastoletni, całkiem mnie zaskoczył: „Ty chyba głupia jesteś. Przecież wiesz, że się nim zaopiekuję”. To było dla niego normalne – wspomina Blanka.

Zanim jednak kawiarnia ruszyła pełną parą, przez dwa lata trwały przygotowania, przede wszystkim szkolenie przyszłego personelu. Nie wystarczyły zakupy: ekspres, zastawa, stoliki. Dzieciaki z niepełnosprawnością przeszły prawdziwy trening, choćby pomagając przy organizacji wielkich konferencji (obsługa w szatni, catering). Zaprawą było też zaplecze podczas maratonów – przygotowywanie bananów, podawanie wody zawodnikom. – To była nauka pracy w stresie – komentuje Blanka. I zdradza, że podopieczni radzili sobie o wiele lepiej niż zdrowi dorośli, których ten stres zjadał. Oni działali metodycznie, krok po kroku. Poza tym ich przygotowanie do pracy w niczym nie różniło się od przygotowania zdrowych osób. Ktoś jest bardziej odważny, kontaktowy, pracuje jako kelner, ktoś inny woli pracę na zmywaku, bardzo proszę! Ale to się zmienia, bo dzieciaki przyzwyczają się do klientów, chcą ich obsługiwać. Praktycznie wszyscy opanowali już obsługę ekspresu, ale za to trudniej idzie im z kasą fiskalną. – Część to typowe artystyczne dusze – śmieje się moja rozmówczyni, prezeska i założycielka Fundacji Też Chcemy Być.

Tu teatru nie ma

Pracownicy „Pożytecznej” robią praktycznie to wszystko, co robi się w kawiarni. Uczą się parzyć kawę (choć tej na razie nie podaje się gościom), zmywają, sprzątają. Niektórzy mieli okazję pierwszy raz poznać smak pracy fizycznej, kiedy Centrum Prasowe Nowy Świat, z którym dzielą jedno z pomieszczeń, zaproponowało im porządkowanie sal. Wiadomo, że rodzice starają się oszczędzać swoje dzieci, tym bardziej, jeśli te są chore. Dlatego też jedną z niepisanych zasad w „Pożytecznej” jest to, by rodzice nie pracowali na tej samej zmianie co dziecko, bo po prostu są dla niego bardziej pobłażliwi. A dzieciaki potrafią to wykorzystać. – Ja też staram się nie pracować w tym samym czasie z synem. Paweł powie mi „tak, tak, już robię mamusiu”, a potem szybko zmyka do komputera – śmieje się Blanka.

Kiedyś w reportażu o podobnym miejscu pracy dla osób z niepełnosprawnością intelektualną przeczytałam, że dzieciaki, mając pełną świadomość swojej choroby, potrafią domagać się lżejszego traktowania. „Nie mam na to siły. Zmęczony jestem. A w ogóle to przydałoby się wolne…” Blanka ma na twarzy uśmiech pt. „Skąd my to znamy”. Ale szybko dodaje, że w „Pożytecznej” forów ani teatru nie ma. Nikt nad nikim się nie lituje z powodu niepełnosprawności. Menedżerką w kawiarni jest Agnieszka Malczyk, która uczy dzieciaki tańca, zna więc dobrze wszystkich. – Sama nie jest mamą, więc potrafi trochę skarcić lub pouczyć nasze dzieci. My się na to nie oburzamy, bo takie są jej obowiązki, z których jest przecież rozliczana – opowiada Blanka.

Wymagania, jakie stawiane są pracownikom, są oczywiście dopasowane do ich możliwości. Tylko wtedy mogą wykonywać pracę perfekcyjnie i z wielką radością. Oni nie chcą roboty na niby, obniżonej poprzeczki i sztucznego chwalenia. Doskonale wyczuwają fałsz. Ale za to, kiedy zostaną pochwaleni za kawał dobrej roboty, unoszą się metr nad ziemią. – Są szalenie zadowoleni z napiwków – jakby dostali Oscara za rolę życia. Wiedzą, że zrobili coś dobrze i dostali za to specjalne podziękowanie. Są też zachwyceni, kiedy czytają wpisy w księdze pamiątkowej. Szczęście maluje się na ich twarzach – zapewnia Blanka i opowiada, jak czytała Ani jeden z wpisów w księdze pamiątkowej. Dziewczyna nie mogła uwierzyć, że te dobre słowa to o niej.

Misja: przetrwanie

„Pożyteczna” z zewnątrz nie jest w żaden sposób oznakowana. Ktoś, kto nic nie wie o tym miejscu, może być zaskoczony. I zdziwiony dlaczego w środku wisi wielki napis „Niepełnosprawność nie wyklucza z życia”. Ale jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby klient wyszedł, zorientowawszy się, że zostanie obsłużony przez osobę z niepełnosprawnością intelektualną. Wszyscy traktują podopiecznych serdecznie. Niektórzy są zdziwieni, bo nie u wszystkich pracowników niepełnosprawność jest widoczna na pierwszy rzut oka. Inni to już stali klienci, mający pełną świadomość miejsca. Mówią, że nie chcą iść do sieciówek, wolą tu zostawić pieniądze.

Z pieniędzmi wiążą się też jedyne trudności, jakie stoją przed ekipą „Poważnej”. Zapytana o największe wyzwanie Blanka bez mrugnięcia okiem odpowiada: „Przetrwanie”. Oczywiście, z góry było wiadomo, że wielkich zysków z tego nie będzie. Kawiarnia jest prowadzona przez spółdzielnię, ale na komercyjnych zasadach w ogóle by jej nie było. Ponadto, Nowy Świat rządzi się swoimi prawami. No i jest tu jak wszędzie, gdzie pracują ludzie – nie każdy ma zawsze dobry humor. Tylko zdrowy człowiek potrafi to jakoś zakamuflować, założyć maskę, zostawić dąsy przed progiem pracy. Dzieciaki z niepełnosprawnością intelektualną nie udają. Jeśli ktoś im zrobi przykrość, coś jest nie tak, widać to od razu. Wtedy trzeba działać na bieżąco – czasem dać komuś odsapnąć na drugim planie.

„Pożyteczna” jako miejsce niezwykłe ma też niewiarygodne przygody. I przyciąga nietuzinkowych ludzi. Na przykład Czarnego Romana. W Warszawie zna go każdy. Wysoki mężczyzna w średnim wieku, przechadzający się po ulicach Śródmieścia, niczym patrolujący swoje „dzielnice”, w ubraniach przedstawiających całą paletę kolorystyczną. Właściwie nikt nie wie, ani skąd się wziął, ani co mu dolega (ma najprawdopodobniej jakieś poważne zaburzenie psychiczne), ale dla wielu jest już symbolem Starówki (żeby się przekonać wystarczy odwiedzić jego fanpage na Facebooku).

Czarny Roman i Anioł Stróż

No więc Roman przychodził do „Pożytecznej”, żeby skorzystać z łazienki i się umyć. I zwykle bardzo brudził. Kiedy Blanka poprosiła go, żeby tak nie bałaganił, bo potem ekipa musi sprzątać, zawiązała się między nimi rozmowa. Od tej pory Roman jest stałym bywalcem „Pożytecznej”. I już tak nie brudzi. Czasem zagaduje klientów, bo gadane to on ma. I oczywiście trzyma za kawiarnię kciuki, żeby przetrwała.

Nad „Pożyteczną” czuwa też Anioł Stróż. Kawiarnia ma i św. Mikołaja. Ponoć przyszedł, usiadł na tym samym miejscu co ja, złożył zamówienie. Chciał, żeby obsłużył go podopieczny. Coś wiedział o tym miejscu, ale nie wszystko. Od tej pory przychodzi już regularnie, z biznesowymi partnerami. – Sfinansował nam podłogę, żeby można było robić dancingi – opowiada Blanka, która – jak typowa szalona dusza – najpierw zarządziła remont, a potem zastanawiała się, skąd wziąć pieniądze, by za niego zapłacić. „Mikołaj” od biznesowych śniadań zadeklarował, że jeśli tylko „Pożyteczna” będzie miała problemy finansowe, on zawsze pomoże.

Innym razem „Pożytecznej” brakowało kasy na jakiś rachunek. Termin zapłaty zbliżał się nieubłaganie. I co? I przyszedł przelew od Anioła Stróża. Suma co do złotówki taka, jaką trzeba było uregulować. Dobro przyciąga dobro, proste. – I warto robić dobrze. Mieć plan na życie i patrzeć nie tylko przez pryzmat swojej wygody. Wyciągać rękę do każdego – dodaje Blanka. Do Czarnego Romana, który bywa przeganiany ze sklepów i restauracji, również. – U nas też czasem słyszałam głosy oburzenia, bo przecież on przychodzi i brudzi. A przecież to jest człowiek! – mówi z przejęciem Blanka.

(Nie)spełniona Blanka

Takie zachowania wynikają po prostu z niewiedzy i lęków. Ludzie nie wiedzą, jak się zachować przy osobach z niepełnosprawnością intelektualną. – Boimy się okazywać uczucia. Nie mówimy sobie komplementów. Wobec niepełnosprawnego intelektualnie trzeba zachować się dokładnie tak samo jak wobec zdrowego. Jeśli ktoś nam tu poda kawę z łyżeczką nie po tej stronie co uszko, to trudno. Kiedyś się nauczą! – śmieje się Blanka, zapewniając, że do tej pory w „Pożytecznej” nikt nikomu zupy na głowę nie wylał.

A co do uczenia, to podopieczni kawiarni, choć istnieje ona stosunkowo niedługo, nauczyli się już mnóstwo. Są coraz bardziej otwarci. Konfrontują się ze słabościami. Ich zwykle niska samoocena szybuje w górę. Syn Blanki na przykład do tej pory chodził do sklepu z duszą na ramieniu. Nie radzi sobie z pojęciem wartości pieniędzy, zawsze bał się, że mu zabraknie. A w dniu, kiedy odwiedziłam „Pożyteczną” kupił ciasto i samodzielnie odliczył za nie właściwą kwotę.

Ale Blanka nie spoczywa na laurach. Nie mówi, że zrobiła już wszystko. Przed nią i rodzicami z Akademii Umiejętności jeszcze jedno poważne przedsięwzięcie. Przygotowanie miejsca dla dzieciaków, kiedy ich już nie będzie. Tak na poważnie. Takiego miejsca, gdzie będą mogli zamieszkać niedaleko siebie, gdzie będą bezpieczni. Dopiero wtedy powie, że jest spełniona.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama