Do zobaczenia, Komandorze!

Rozumiał, że ważniejsze od podziałów politycznych jest budowanie porozumienia między Polakami, Rosjanami i Ukraińcami. Porozumienia opartego na akceptacji historycznych faktów i odnajdywaniu tego, co łączy

Rozumiał, że ważniejsze od podziałów politycznych jest budowanie porozumienia między Polakami, Rosjanami i Ukraińcami. Porozumienia opartego na akceptacji historycznych faktów i odnajdywaniu tego, co łączy.

Do zobaczenia, Komandorze!

Nie, to nie miało nic wspólnego z naiwnością. – Ja wiem, że ojciec X-a, który oprowadza nas po memoriałach, woził „czarną wroną” naszych oficerów do Katynia i strzelał do nich. Wiem, że Y, który gości nas bardzo serdecznie, służył w KGB – mówił podczas wywiadów. – Rajd Katyński nie jest jednak po to, by rozliczać, ale po to, by budować między ludźmi mosty i lepszą przyszłość.

Niezakłamaną przez komunistów historię zbrodni katyńskiej i masowych mordów Wiktor Węgrzyn, twórca rajdu, zgłębiał podczas wielogodzinnych rozmów z bohaterami polskiego podziemia w latach 70. w Chicago i podczas czytania nieocenzurowanych książek, które rozprowadzał w Stanach. Stawał się coraz bardziej aktywnym propagatorem wypełniania prawdą historycznych „białych plam” – po to, by oddać należną cześć tym, którzy zginęli za ojczyznę, a żyjących wyposażyć w wiedzę umożliwiającą im adekwatne i służące krajowi wybory polityczne. Z łatwością recytował daty, miejsca, liczby osób zabitych przez komunistów. Nazywał rzeczy po imieniu, ale nie zatrzymywał się tylko na faktach. Dzieło Jego życia, Rajd Katyński, które nazywał „podróżą przez historię na motorach”, miało za zadanie przede wszystkim łączyć.

Dla tych, którzy czekają

„Za 5 minut wyruszamy” – każdy, kto był chociaż raz na rajdzie, pamięta tę komendę Komandora. Mimo że połowa uczestników nie miała jeszcze złożonych namiotów, nie przyniesiono im zamówionej w przydrożnym barze kawy, a do tego padał rzęsisty deszcz. – Wiedział, że w kolejnych miejscowościach czekają na nich ludzie, którzy do tego spotkania przygotowują się od roku – mówi Bartosz Gawron, dziennikarz związany z Rajdem Katyńskim zawodowo i prywatnie od 2007 r. Gdy opowiada o Wiktorze, głos czasem mu się łamie ze wzruszenia. – Chciał być chociaż pięć minut u każdego – mimo że fizycznie i logistycznie nie było to łatwe.

Kochał ludzi. Ze zrozumieniem i życzliwością mówił o starszych i młodszych Polakach pielęgnujących – lub nie – pamięć o swoim pochodzeniu, o polskich, rosyjskich i białoruskich dzieciach z sierocińców, wioskach, które hucznie witały rajdowców. Chciał każdego z tych ludzi zapewnić o swojej pamięci – dzieląc się życzliwością i zostawiając pamiątkę z Polski. Chciał za ich pomocą dać odczuć Polakom, którzy tam pozostali, że Ojczyzna o nich pamięta, a Rosjanom, Ukraińcom, Białorusinom i Litwinom pokazywać pozytywny obraz Polaka. Poruszeni uczestnicy wspominają pełne radości spotkania, śpiew, tańce i łzy.

– Był nastawiony na budowanie dobra społecznego i tworzenie jeszcze lepszej przyszłości – mówi pan Bartosz, przypominając że na Zachodniej Ukrainie niemal w każdej miejscowości żyją albo ci, którzy mordowali Polaków, albo ich potomkowie. – Dlatego przypominał rajdowcom, by podczas wieczornych spotkań przy ognisku nikt tego nie wypomniał i by nie wdawali się w ostre dysputy. To działało: gdy relacja była już zbudowana, spokojnie można było rozmawiać o tym, co trudne.

Przyjaciele

– Pierwszy kontakt z Komandorem w 2005 r. był dla mnie szokiem – mówi Michał Szeliga, prawnik, od 11 lat związany z rajdem. – Jako świeżo upieczony maturzysta, pozwoliłem sobie zadzwonić do pana Wiktora i zapytać, jak się przygotować na rajd. Otrzymałem krótką i treściwą odpowiedź, że nie wie, jaki mam motocykl, jakie potrzeby i – nie ma ochoty się tym zajmować. Po prostu: jak prawdziwy mężczyzna mam się tym zająć sam. – To mnie jeszcze bardziej zachęciło. Pojechałem – i rajd zmienił mój sposób postrzegania świata. Dzięki rajdowi pan Michał poznał, jak żyją Polacy za wschodnią granicą, dotarł do grobów swoich przodków. Z osoby obojętnej stał się zaangażowany społecznie; stworzył Rajd „Mogiłę Pradziada Ocal od Zapomnienia”, który w tym roku odbędzie się po raz szósty. Zadaniem jego uczestników jest praca przy odnawianiu polskich nekropolii. – Komandora uważam za jednego z ostatnich Rycerzy II Rzeczypospolitej – mówi. – Nauczył mnie, że patriotyzm polega przede wszystkim na działaniu dla dobra kraju. Podziwiam go za konsekwencję i wytrwałość: realizował pomysły, które uznał za ważne, nawet gdy wydawało się to niemożliwe.

– Bardzo brakuje mi Wiktora ze względu na przejrzystość relacji, sposób komunikowania się i podejmowania decyzji – mówi Katarzyna Wróblewska, z którą Komandor dzielił się pracą podczas przygotowywania zlotów od 7 lat. Był emocjonalny, ale nie kapryśny, nigdy się nie obrażał. Mogliśmy rozmawiać ze sobą szczerze do bólu, nawet nakrzyczeć na siebie i iść dalej razem, bo łączyła nas wspólna idea. W obszarach, w których był fachowcem, podejmował decyzje samodzielnie, choć czasem pytał innych o opinię. A potem robił, co uważał za najlepsze dla sprawy. Był indywidualistą, idealistą i autokratą. To straszne o przyjacielu mówić w czasie przeszłym. Wierząc jednak w świętych obcowanie, oczekuję, że Wiktor będzie nadal opiekował się rajdem i rajdowcami.

Zwieńczone Dzieło

– My nie robimy tyle dla Polaków na Wschodzie przez cały rok, ile wy robicie podczas tych trzech tygodni wyjazdu – usłyszał kilka lat temu od pracowników polskiej ambasady w Moskwie. Rajdowcy tę pochwałę powtarzają do dziś.

Litwinom, Białorusinom i Ukraińcom wyjaśniał, że jego celem nie jest przesuwanie obecnych granic. Marzył o czymś bardziej realnym i służącym każdej ze stron: by zamiast barier urzędniczych stworzyć takie prawo, które ułatwi ludziom z Polski spontaniczne odwiedzanie Kresów, stanowiących bliską przeszłość wielu z nich. A wszystkim potomkom Polaków, którzy zostali na Wschodzie – polskie obywatelstwo i możliwość zamieszkania w ojczyźnie. Gdy zaczynał, w 2001 r., wyjazd grupy motocykli na Wschód wydawał się niemożliwy. W kolejnych latach przyłączało się do niego coraz więcej osób, przyjmowali ich mieszkańcy coraz większej liczby miejscowości. Zyskiwali coraz większą przychylność organizacji społecznych na Wschodzie i tamtejszych władz. W sumie podczas szesnastu rajdów uczestniczyło w nich 696 osób, a dodając osoby, które uczestniczyły w rajdach towarzyszących – trzykrotnie więcej. Pokonywali od 6 do 10 tys. kilometrów. Po drodze odwiedzali średnio 50 miejscowości i ponad 100 miejsc pamięci. Rajdowi Katyńskiemu dziś towarzyszy kilka pomniejszych dzieł: Zlot Huta Pieniacka (Ukraina) i Rajd Ponary (Litwa) oraz weekendowe rajdy: Legionów Polski, ks. Popiełuszki i historyczny dotyczący II wojny światowej. I największe liczebnie przedsięwzięcie – zlot na Jasnej Górze, który ostatnio zgromadził ponad 50 tys. motocyklistów.

Efekty są nie do przecenienia: odnowienie lub przywrócenie do życia polskich cmentarzy na Wschodzie, jak ten w Brodach, odnalezienie mało znanych dotąd miejsc wielkich bitew, jak pod Kłuszynem, spełnianie marzeń cichych polskich bohaterów na Kresach, którzy przez okres komunizmu mimo szykan pielęgnowali pamięć o swoich korzeniach. – Z rajdu wraca się innym – powtarzało mi kilkunastu jego uczestników. On buduje świadomość własnych korzeni, poszerza zrozumienie historycznych procesów i znaczeń.

Teraz powstaje kolejne dzieło, o którym w ostatnich miesiącach marzył Wiktor – fundacja. Zajmie się zdobywaniem środków na przywracanie świetności polskich cmentarzy na Kresach oraz tworzeniem map miejsc ważnych dla historii i tożsamości narodu polskiego. A już za kilka miesięcy wyruszy siedemnasty w historii rajd. Najdłuższy – bo aż do Irkucka.

Spotkanie

Gdy u Komandora Wiktora Węgrzyna zdiagnozowano rak mózgu, w maju ubiegłego roku, działał szybko. W ciągu kilku dni załatwił formalności, które umożliwiały prowadzenie dzieła. Już ze szpitala w Chicago dzwonił codziennie, dzieląc się doświadczeniem, podpowiadając, co po kolei robić, ułatwiając kontakty. – Do startu ostatniego rajdu, mimo że już przykuty do łóżka, był na najwyższych obrotach – mówi Katarzyna Wróblewska, która w dużej mierze przejęła na siebie jego obowiązki. – Po powrocie rajdu stan jego zdrowia znacznie się pogorszył. Przycichł, ale każda informacja o rajdzie, o działaniach stowarzyszenia ożywiała go. – Podczas jednej z ostatnich naszych rozmów mówił mi, że nie boi się umierać. Bo ma świadomość, że idzie do lepszego świata. Że czekają tam na niego przyjaciele: Cichociemni, AK-owcy, żołnierze Wojska Polskiego, Narodowych Sił Zbrojnych.

Pod koniec listopada bezpośredni kontakt był już niemożliwy. Informacje przekazywała córka, Iwona. Nadal żył rajdem. Jeszcze w grudniu oglądał drugi, nakręcony przez Agnieszkę Piwar, film o Rajdzie Katyńskim. Odszedł, zostawiając jasne przesłanie: Kochajcie Kresy, nie zostawiajcie Kresów, wracajcie na Kresy!

Komandorze! Szerokości na niebieskich winkielkach! Lewa w górę!

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama