Kongres Kobiet 2011: dlaczego feministki zamiast promować kobiecość, usiłują na siłę zrobić z kobiet quasi-mężczyzn?
We wrześniu głośnym echem w Polsce odbił się feministyczny III Kongres Kobiet. Wśród najważniejszych postulatów Kongresu wyróżniały się żądania liberalizacji ustawy aborcyjnej, refundacji antykoncepcji, uruchomienia rozbudowanej edukacji seksualnej, oraz wprowadzenia parytetów płciowych wszędzie gdzie się da. Są to hasła stale powtarzane przez feministki. Te „bojowniczki o prawa kobiet” choć obwołują się reprezentantkami interesów wszystkich kobiet w rzeczywistości nie troszczą się o to na czym większości z nich naprawdę by zależało (czyli np. o pomoc w wychowaniu dzieci), ale w myśl zasady „my wiemy co jest dobre dla danej osoby, nawet od niej samej” chcą dokonać rewolucji, narzucając wszystkim swoją wypaczoną ideologię.
Podstawą rewolucji feministycznej jest założenie występowania konfliktu między kobietą a mężczyzną. „Ideałem” dla feministek stało się jednak nie wspieranie wyjątkowości kobiet, a naśladowanie zachowań i ról podejmowanych przez mężczyzn — w sferze seksualnej, zawodowej i każdej innej. W konsekwencji feminizm nie prowadzi do ochrony kobiety i kobiecości lecz do upodobnienia kobiet do mężczyzn, tak jakby to oni byli jedynym prawdziwym modelem człowieka. W społeczeństwach, w których dominują feministki, kobiety mają zagwarantowane równouprawnienie z mężczyznami pod warunkiem, że rezygnują ze swej...kobiecości.
Dawn Eden, amerykańska dziennikarka, która z typowej „wyzwolonej” kobiety, po nawróceniu przemieniła się w promotorkę życia w czystości, podczas swojej wizyty w Warszawie mówiła: „ Feministki z lat 60-tych zwracały uwagę na pewien szowinizm, jaki spotykał je ze strony mężczyzn. Tylko, że zamiast skłonić mężczyzn do tego aby poprawili swoje zachowanie, co kobiety bardzo dobrze potrafią, to słowami Janinne Greer uznały, że tym co wyzwoli kobiety będzie uprawianie seksu na sposób w jaki to robili mężczyźni. W musicalu „My fair lady” padają słowa „Dlaczego kobieta nie może być bardziej jak mężczyzna?”. Janinne Greer mówiła „Dlaczego kobieta nie może uprawiać seksu bardziej jak mężczyzna?”. A prawda jest taka, że nawet jakikolwiek mężczyzna nie jest w stanie „uprawiać seksu jak mężczyzna”. To właśnie z chęci seksualnego „wyzwolenia” wypłynęły wszechobecne dziś w ruchach feministycznych żądania prawa do aborcji, bezpłatnej antykoncepcji i szerokiej edukacji seksualnej. Postulaty, które jeśli byłyby zrealizowane, wcale nie prowadziłyby do szczęścia kobiet ale do ich krzywdy — życia ze świadomością, że zabiło się własne dziecko, trucia organizmu poprzez tabletki hormonalne, zrujnowania swojej sfery intymnej i szansy na piękną, trwałą, wierną miłość na całe życie.
Drugim obszarem w którym objawia się chęć naśladowania przez feministki mężczyzn i wręcz ich nienawiść do kobiecości jest walka z małżeństwem i rodziną i stawianie w ich miejsce jako najważniejszej wartości szeroko rozumianej kariery. Choć oficjalnie feministki ogłaszają się reprezentantkami wszystkich kobiet, to w rzeczywistości nie tylko nie dbają o te panie, które mają odwagę mówić o tym, że są szczęśliwe jako żony i matki, a wręcz starają się je ośmieszać. Ks. Marek Dziewiecki zauważa: "Feministki nie wierzą w to, że jakiś mężczyzna może pokochać je wiernie i na zawsze. W konsekwencji są przekonane, że pozostaje im już tylko walka z mężczyznami i zadawalanie się jakąś formą zadowolenia, które nie wiąże się z miłością, lecz z karierą zawodową, społeczną, finansową czy polityczną. To właśnie dlatego — w (nieświadomym?) poczuciu niższości i kompleksów — feministki publicznie i w sposób agresywny atakują te kobiety, które są dumne ze swojej kobiecości - a nie z naśladowania mężczyzn - i które z entuzjazmem opowiadają o tym, że dla nich największą karierą jest kariera miłości w małżeństwie i rodzinie, a największą radością jest radość z miłości, którą okazują mężowi i dzieciom, a także z tej miłości, jaką okazuje im mąż oraz dzieci”
Feministki w swoim pędzie do kariery i chęci pełnienia dokładnie tych samych ról co mężczyźni, posuwają się do prób inżynierii społecznej. Skoro w polityce i biznesie nie ma - ich zdaniem - odpowiedniej reprezentacji kobiet, to trzeba to wymusić prawnie wprowadzając wszędzie gdzie się da parytety. Feministki nie zauważają przy tym, że mniejszy udział kobiet w pewnych obszarach życia społecznego czy zawodowego, niekoniecznie musi wynikać z dyskryminacji, ale z prostego faktu, że kobiety rzadziej niż mężczyźni chcą się angażować w politykę, robić karierę biznesową i rzadziej mają ku temu predyspozycje. Nie zauważają też, że „parytety” nie dowartościowują kobiet, a raczej są przejawem zamaskowanej formy traktowania kobiet jako istot niższego rzędu skazanych na porażkę w konfrontacji z mężczyznami. Jak inaczej ocenić sytuację w której kobieta dostaje jakąś pracę nie dlatego że jest odpowiednio dobra, ale dlatego że jest kobietą?
Feministki walcząc o „parytety” i prawo do zabijania dzieci, jednocześnie nie zwracają uwagi na prawdziwe dyskryminowanie i poniżanie kobiet. Nie przeszkadza im wykorzystywanie kobiet jako obiektów seksualnych czy wręcz towarów w prostytucji, pornografii, modelingu, czy w reklamach różnych towarów i usług. Przykładem tego może być udzielanie się przez niektóre z nich na łamach czasopisma „Playboy” czy wulgarne traktowanie młodych kobiet przez Karolinę Korwin-Piotrowską w programie Top Model.
Mamy dziś do czynienia ze szczególnie przewrotną sytuacją. Feministki, które ślepo naśladują mężczyzn i wiodą kobiety na zatracenie, lansując rozwiązania szkodliwe dla zdrowia, psychiki i prawdziwego spełnienia kobiet uchodzą za reprezentantki całej płci pięknej, a osoby które bronią prawdziwej i wyjątkowości kobiet są oskarżane o ich dyskryminację. Warto przywracać właściwą miarę rzeczy...
opr. mg/mg