W XX wieku rozum przysypiał - dziwaczne, totalitarne idee rodziły się w głowach intelektualistów. W XXI wcale nie jest inaczej. Ideologia gender jest tego pierwszorzędnym przykładem
Przysypiał w XX wieku rozum i w głowach rodziły się demony totalitarnych ideologii. Nie w nierozgarniętych głowach niepiśmiennych chłopów, lecz w głowach wykształconych inteligentów i intelektualistów. To wykształcone, postępowe umysły bez żadnej refleksji przyjmowały za prawdy objawione tezy utopijnych ideologii - czy to te pisane przez brodatego dziwaka z Trewiru, czy te wykrzykiwane przez niedoszłego malarza z zabójczym wąsikiem - choć stwierdzenie ich absurdalności nie wymagało wielkiego wysiłku intelektualnego. Okazało się jednak, że najłatwiej ogłupić ludzi wykształconych a ci, którzy nazywają się intelektualistami, odznaczają się wysoką odpornością na fakty.
By obalić mit wyższości rasy germańskiej nad semicką, wystarczyło zerknąć na nieprzyzwoicie zażydzoną listę noblistów. Z kolei, powstała w czasach gwałtownego wzrostu popularności komunistycznych bredni, fizyka kwantowa obaliła marksistowski mit determinizmu. Z tego powodu była przez komunistów zwalczana. Do czasu, gdy okazało się, że bez niej nie sposób zbudować bomby, jaką mieli imperialiści. Stalin nie był aż takim idiotą, jak zaślepieni w miłości do niego intelektualiści. Trzeba jednak było przeżyć dziesiątki lat cierpień miliardów ludzi, by elity przejrzały na oczy. A i to nie wszyscy i nie do końca.
Dziś, gdy, wydawać by się mogło, że doświadczenia XX wieku uodporniły nas na bałamutne ideologie, rozprzestrzenia się niczym orkan ideologia gender. Ideologia tak oderwana od rzeczywistości, że nazizm i komunizm z jego księżycową ekonomią, to ideologie twardo stąpające po ziemi.
Genderowy orkan zawiał na Wiejską i spowodował, ze zasiadające tam stado baranów zupełnie poważnie proceduje ustawy pisane pod dyktando genderowych ideologów. Zaskoczonym ostrym sformułowaniem uprzejmie wyjaśniam, że „stado baranów” to najłagodniejsze i najkorzystniejsze dla zainteresowanych określenie, jakie przyszło mi do głowy na określenie parlamentarnej większości niedopuszczającej do odrzucenia tych paranoicznych projektów.
Wykazywanie w tym miejscu absurdalności ideologii gender byłoby obrazą inteligencji czytelników. O wiele bardziej na miejscu byłaby dyskusja z wyznawcami płaskiej Ziemi. Różnica polega na tym, że kulistości Ziemi można nie zobaczyć gołym okiem, natomiast istotne różnice między kobietą a mężczyzną jak najbardziej. Nie tylko gołym okiem widać, kto jest kobietą a kto mężczyzną, widać to również okiem uzbrojonym w wiedzę neurologa, psychiatry, genetyka. Widzą to nawet małe dzieci. I nie chodzi tylko o widoczne różnice w budowie ciała, lecz oczywiste różnice w psychice, funkcjonowaniu mózgu, zmysłów i wynikające stąd różnice w postrzeganiu świata. Słowem o to, co powoduje takie trudności (a może niemożność) pełnego zrozumienia kobiety i mężczyzny a jednocześnie jest źródłem fascynacji płcią przeciwną. Różnic tych nie widzą tylko zaślepieni księżycową ideologią gender.
Ależ! — wołają genderowcy — gender nie jest ideologią, lecz nauką. I to też już przerabialiśmy. Na naukowe podstawy powoływał się zarówno nazizm — sławne pomiary czaszek i wyciągane z tego „naukowe” wnioski — jak i marksizm. Ten ostatni uzurpował sobie prawo do bycia jedynym naukowym światopoglądem. Wszystko, co nie było zgodne z marksistowskimi bajdurzeniami, było „nienaukowe”. W czasach budowy najwspanialszego z ustrojów, rzadko który z towarzyszy stwierdzał: „Jestem marksistą (lub komunistą)”. To jednak był obciach. Zwykle mówili o sobie, że „mają światopogląd naukowy”. To brzmiało bardziej inteligentnie. I nieistotne było, że z nauką nie miało to wiele wspólnego. W licznych „naukowych” instytucjach pisano „naukowe” prace magisterskie, doktorskie z marksistowskiej, czyli „naukowej” filozofii czy ekonomii w rodzaju „Wpływ podstawowej organizacji partyjnej na rytmiczne wykonywanie zadań przedsiębiorstwa”. Autorzy tych prac do dziś używają zdobytych dzięki nim tytułów naukowych, mieniąc się ekonomistami, filozofami, historykami, socjologami itp. Podobnie jak genderowcy.
Pojąć nie mogę akceptowania przez wojujące feministki najpopularniejszego polskiego transwestyty — Krzysztofa Bęgowskiego, występującego ostatnio jako Anna Grodzka — jako kobiety. Na ich miejscu poczułbym się obrażany. Przecież kobieta to coś znacznie więcej niż facet z obciętymi genitaliami i nafaszerowany kilogramami hormonów. Udawać, że Bęgowski jest kobietą, to akceptować obraz kobiety jako niepełnowartościowego mężczyzny, coś od niego gorszego. Kobieta nie jest mężczyzną, któremu odjęto lub dodano coś tam. Jest innym człowiekiem i to jest w niej najpiękniejsze. Czy do zaślepionych, genderowych umysłów, bajdurzących o równości dotrze, że ludzie rodzą się równi, ale różni? Różni również, a raczej przede wszystkim, pod względem płci.
Genderowcy jednak nie odpuszczają. Skoro nawet dzieci widzą naturalną różnicę między chłopczykami i dziewczynkami, wzięli się za dzieci i udało im się wprowadzić w kilku (na razie) przedszkolach genderową indoktrynację pod kryptonimem „Program równościowy”. Ślepi na fakty, czyli doświadczenia bardziej postępowych krajów, gdzie prowadzona przez długie lata indoktrynacja nie dała spodziewanych rezultatów i nie dało się przerobić dziewczynki na chłopców i odwrotnie — natura okazała się silniejsza — brutalnie gwałcą młode i bezbronne umysły swoimi chorymi eksperymentami.
Człowiek, dla swojego zdrowia psychicznego, potrzebuje akceptacji własnej tożsamości. Dziecko potrzebuje jej szczególnie. Wszelkie problemy z własną tożsamością są zaburzeniem psychicznym i należy je leczyć. Podważanie płciowej tożsamości dziecka prowadzi do wzrastania człowieka z zaburzoną tożsamością, o rozchwianej psychice. Krótko: chore eksperymenty genderowców na psychice dzieci można porównać z eksperymentami dr Mengele na ciałach jego ofiar. A cała ta procedura prowadzona jest zwykle bez wiedzy i zgody rodziców, za to za ich pieniądze.
Genderowcy nie zaniedbują również tresury dorosłych. Temu służyć ma, proponowany w dyskutowanej w Sejmie ustawie „antydyskryminacyjnej”, absolutny zakaz „dyskryminacji ze względu na tożsamość płciową i ekspresję płciową”. Po przetłumaczeniu na polski znaczy to, że istotne będzie subiektywne poczucie bycia kobietą lub mężczyzną, bez względu na stan faktyczny. Pan, który będzie uważał, że jest panią, będzie musiał być traktowany jak kobieta i żadne chirurgiczne sztuczki nie będą wymagane. W szczególności nie można będzie odmówić mu (jej?) zatrudnienia na stanowisku przewidzianym dla kobiety. Konsekwentnie rzecz biorąc, nie będzie można odmówić takiemu indywiduum dopuszczenia do startu w zawodach sportowych dla kobiet.
Jeszcze bardziej odlotowe jest pojęcie „ekspresji płciowej”, czyli subiektywnego odczucia, że jest się w danym momencie mężczyzną lub kobietą bez zbędnego związku z rzeczywistością. Jeśli na przykład poseł Kalisz — jeden z wnioskodawców ustawy — ubierze sobie sukienkę, pomaluje paznokcie i zgłosi się do tatusia poszukującego opiekunki do dzieci, tenże tato, pod groźbą kary, nie może potraktować go jak przebierańca i odmówić zatrudnienia. Musi zupełnie poważnie poinformować swoje pociechy, że odtąd zajmować się nimi będzie pani Rysia. Dzieci jednak, o ile nie były wcześniej ofiarami genderowej tresury, zachowają się pewnie jak w bajce o nowych szatach króla a wtedy tatuś będzie musiał wypłacić pani Rysi vel posłowi Ryszardowi sowite odszkodowanie za brak poszanowania jego (jej) „ekspresji płciowej”.
Czy to co opisuję to pijane wizje paranoika? Skądże, to projekt prawa, nad którym zupełnie poważnie dyskutuje Sejm Rzeczypospolitej. Czytelnikom polecam uważną lekturę listy posłów głosujących przeciw odrzuceniu tej odlotowej ustawy. Jest ona dostępna w internecie pod adresem:
http://orka.sejm.gov.pl/Glos7.nsf/nazwa/44_22/$file/glos_44_22.pdf
. Warto zapoznać się z nią i zapamiętać, przynajmniej do następnych wyborów.
Zastanawiam się dlaczego postępowcy zatrzymują się wpół drogi, czemu nie idą na całość? Czemu walczą jedynie o swobodę dowolnego przybierania „tożsamości płciowej” i „ekspresji płciowej” a nie idą na całość i nie żądają swobody tożsamość jako takiej, w sensie jej dowolnego przybierania i „ekspresji”? Osób o zaburzonej tożsamości płciowej jest może promil promila w porywach, natomiast osób z zaburzeniami tożsamości o wiele, wiele więcej. Wyobraźmy sobie, że prawo nakazuje zupełnie poważnie traktować urojenia schizofreników jako przejaw ich tożsamości lub ekspresji tożsamości. Nie do wiary? A urojenia chorych na zaburzenia seksualne nasi posłowie (a przynajmniej ich większość) traktują ze śmiertelną powagą.
Ludzie z zaburzoną tożsamością, również płciową, są ludźmi chorymi i jako chorzy powinni być traktowani. Nie piszę tego, by poniżać tych, którzy mają problemy ze swą tożsamością płciową. Człowiek chory, również psychicznie, nie jest ani gorszy, ani lepszy od ludzi zdrowych. Jest po prostu chory i należy mu pomóc a nie narzucać jego chore wizje ludziom zdrowym.
Z nibynapoleonów możemy się jeszcze śmiać, żarty z przebranej pani Rysi wkrótce się skończą. Być może to ostatni raz, gdy bezkarnie piszę o osobach z zaburzoną tożsamością płciową jako o ludziach chorych. Gdy projektowane prawo wejdzie w życie, będzie to karalne łamanie prawa. Znów, żeby pisać prawdę, będziemy uruchamiać powielacze i organizować kolportaż. I to też przerabialiśmy.
Jeśli, po wejściu w życie tych chorych uregulowań, będę ścigany za nazywanie rzeczy po imieniu, znajdę się w niezłym towarzystwie. Sprawna i niezależna Prokuratura III RP powinna wtedy konsekwentnie ścigać również Międzynarodową Organizację Zdrowia (WHO), która ewidentnie nie nadąża za duchem czasu i utrzymuje brak identyfikacji z własną płcią na liście chorób psychicznych. Kto ciekawy, niech sprawdzi:
http://apps.who.int/classifications/icd10/browse/2010/en#/F60-F69
- w rozdziale F64, szczególnie pozycja F64.0 — transseksualizm i następne.
Każdy człowiek, nawet psychicznie chory, ma swoje prawa i nie można mu niczego narzucać, o ile nie zagraża innym. Nie będziemy więc zmuszać panów, którzy chcą być paniami do uznania, że jednak są mężczyznami, choć proste badanie genetyczne rozwiałoby wszelkie wątpliwości. Nie będziemy zabraniać genderowym transwestytom robienia ze swoją tożsamością i ekspresją płciową, co tylko zechcą. Byle robili to w swoim gronie. Niech w swoich klubach genderowskich zmieniają swoje tożsamości nawet piętnaście razy na godzinę. W zamian żądany takiej samej tolerancji wobec nas i nie narzucania nam ich wizji. A przede wszystkim: wara od naszych dzieci!
opr. mg/mg