Raport o stanie państwa

Czy państwo polskie istnieje tylko teoretycznie - zgodnie ze znanym powiedzeniem ministra Sienkiewicza? Wiele na to wskazuje…

Raport o stanie państwa

Wielkie oburzenie wywołało w ubiegłym roku podsłuchane stwierdzenie ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, że „państwo polskie istnieje tylko teoretycznie”, okraszone literackim  — jak na potomka noblisty przystało — opisem tego, co z niego zostało oprócz kupy kamieni. Oburzenie było zupełnie nie na miejscu. Słowa ministra Sienkiewicza zawierały, ujętą w lapidarną formę, przemyślaną i głęboko prawdziwą diagnozę stanu Rzeczypospolitej po 7 latach rządów najwspanialszej z partii. By dojść do takiego wniosku, wystarczy prześledzić działalność najważniejszych organów władzy państwowej.

Sposób funkcjonowania władzy sądowniczej, nazywanej trzecią władzą, najlepiej pokazały wybory samorządowe. Przeprowadzone w sposób skandaliczny, gorzej niż w quasirepublikach afrykańskich, wystawiający nas na pośmiewisko cywilizowanego świata. Mieliśmy okazję oglądać serię wystąpień członków Państwowej Komisji Wyborczej, zagubionych, nie umiejących sensownie wytłumaczyć  całego zamieszania. „Leśne dziadki” — jak ich nazwano — sprawiały wrażenie, jakby w życiu nie słyszały, czym są uczciwe wybory. Oglądając ich infantylne wystąpienia, wielu zastanawiało się, skąd się tacy ....(tu można wpisać dowolny epitet) wzięli?

Ano, nie wzięli się z powietrza. Członkowie PKW są sędziami Sądu Najwyższego, Naczelnego Sądu Administracyjnego i Trybunału Konstytucyjnego, mianowanymi przez prezydenta Rzeczypospolitej na wniosek prezesów tych sądów. Jest to więc elita trzeciej władzy, to co polskie sądownictwo ma najlepszego.

Jeśli to jest elita, to jak wygląda na niższych szczeblach władzy sądowniczej? Możliwości są dwie: albo im niżej, tym gorzej, albo w polskim wymiarze sprawiedliwości obowiązuje selekcja negatywna, czyli awansowanie najgorszych. W obu wypadkach diagnoza ministra Sienkiewicza jest słuszna.

Potwierdzić ją mogą opublikowane niedawno stenogramy podsłuchanych rozmów sędziów Sądu Najwyższego i NSA, uzgadniających, jak napisać skargę konstytucyjną, by została przyjęta. Już samo to w normalnym kraju powinno wywołać burzę. W Polsce nie wywołało. Nie wywołało również chwalenie się jednego z rozmówców podróżami do Tajlandii w celu „piłowania trzynastki”. Zamiast oczywistego oburzenia jawną pedofilią, zupełna cisza. Główne media wyciszyły sprawę, prokuratura też udaje, że nie wie o co chodzi i nie wszczyna śledztwa. Co innego, gdyby takimi wyjazdami chwalił się jakiś ksiądz.

O poziomie władzy wykonawczej aż żal pisać. O ile były premier dość dobrze maskował własną nieudolność, o tyle jego następczyni nawet tego nie potrafi. Trudno wskazać  jakiekolwiek ministerstwo działające poprawnie. Wszystkie prześcigają się w wprowadzaniu chaosu i degrengolady państwa w dziedzinach, za które odpowiadają. Wśród tych beznadziejnych ministrów najsłabszym punktem jest premier.

Symboliczną tego ilustracją była pierwsza zagraniczna wizyta premier Kopacz w Berlinie. Żałosny był widok polskiej premierki, błądzącej jak dziecko we mgle, oddającej honory bliżej nieokreślonym przedmiotom i zdążającej w sobie tylko wiadomym kierunku. I poszłaby biedaczka nie wiadomo gdzie, gdyby kanclerzyca zdecydowanym ruchem nie przestawiła jej na właściwy kierunek.

Podobne zachowanie, w sprawie o wiele poważniejszej, widzieliśmy przy okazji górniczych strajków. Przepchana kolanem w czasie nocnej sesji ustawa, zawierająca jedynie słuszne rozwiązanie problemu kopalń, kilka dni później została pilnie przerobiona, by wprowadzić inne, bardziej jedynie słuszne rozwiązanie. Taki marsz pijaka od ściany do ściany.

Władza prawodawcza, czyli Sejm i Senat, jest podobno najważniejsza. To, jak wygląda poziom i kutura wielu posłów, nie ma co opisywać — to widać, słychać i czuć. Najważniejszy z posłów — marszałek — dorosły mężczyzna, będący drugą osobą w państwie, gdy wyszło na jaw pobieranie poselskiej kilometrówki w czasie pełnienia przez niego funkcji ministra i korzystania tym samym z ochrony i samochodów Biura Ochrony Rządu, zupełnie poważnie stwierdził, że, wykonując obowiązki posła, poruszał się prywatnym samochodem, nie korzystając z usług BOR. Wygląda na to, że Polacy mieli jedynego chyba na świecie ministra, który miał układ z potencjalnymi zamachowcami, że atakują tylko wtedy, gdy występuje jako minister. Posła nie ruszają — wiadomo immunitet i ochrona niepotrzebna. Wobec takiego dictum, nie ma co wspominać o rozbieżności ilości deklarowanych kilometrów ze stanem licznika samochodu marszałka ani o rekordzie świata w kosztach usług telefonicznych, oczywiście służbowych.

Dla porównania przypomnę, że w Niemczech — kraju, na którym chce się wzorować miłościwie nam panująca partia — kilka lat temu przewodnicząca Bundestagu straciła stanowisko, gdy poleciała samolotem Bundeswehry w zupełnie prywatnym celu. Sprawę załatwiono szybko, bez krętackich tłumaczeń, których i tak nikt by nie słuchał.

Wobec  takiego stanu trzech głównych władz, cała nadzieja w głowie państwa — prezydencie Rzeczypospolitej. Jednak ta nadzieja może okazać się płonna wskutek znacznego pogorszenia się stanu zdrowia pierwszej osoby w państwie.

Odpowiadając na pytania przesłuchującego go sądu, prezydent doznał gwałtownego zaniku pamięci. Nie pamiętał prawie niczego z wydarzeń sprzed kilku lat a tam, gdzie coś sobie przypominał, potwierdzał sprzeczne z sobą wersje wydarzeń. Można było nabrać wątpliwości, czy pamięta, jakiego kraju jest prezydentem i czy w ogóle pamięta, że nim jest? Wszak od wyborów minęło parę ładnych lat.

Na szczęście społeczeństwu zaoszczędzony został widok głowy państwa heroicznie walczącej z amnezją. Zadbała o to czwarta władza, czyli media, którą bardziej interesowała posłanka opozycji posilająca się na sali sejmowej. Temat jakże istotniejszy od ewentualnego uwikłania urzędującego prezydenta w rozgrywki polskich, a może i obcych, tajnych służb.

Znów dla porównania przypomnę, jak cała Ameryka, a z nią cały świat, śledziła przesłuchanie prezydenta najpotężniejszego mocarstwa, zeznającego na temat aktywności pewnej młodej asystentki w okolicach prezydenckiego rozporka. Rzecz błaha w porównaniu z tematem przesłuchania B. Komorowskiego. Ściślej: przesłuchującym nie chodziło o to, jak miła była dla prezydenta rzeczona asystentka, lecz o to, czy prezydent kłamał mówiąc wcześniej na temat łączących ich relacji. I za to groził prezydentowi impeachment.

Tylko tyle! Że ci Amerykanie nie mają innych zmartwień, niż prawdomówność głowy państwa. Nad Wisłą wzbudza to tylko pusty śmiech.

Jeśli więc, Drodzy Czytelnicy, macie problemy z jakimś urzędnikiem lub politykiem, z tym, że nie rozumie prostych rzeczy lub nie potrafi załatwić prostych spraw, nie wyżywajcie się na nim — to nie jego wina. Sorry, takie mamy państwo.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama