Skąd tyle zła w świętym Kościele?

Z cyklu "Dlaczego kocham Kościół"

Przyznajmy uczciwie, że wielki temat „zło w Kościele” — mimo kościelnego rachunku sumienia w czasie Wielkiego Jubileuszu Roku 2000 — stał się dla nas religijnie bezpłodny. Wielu z nas — najczęściej ci religijnie najbardziej zaangażowani — w ogóle się tym tematem nie zajmuje. Inni krytykują zbiurokratyzowanie urzędów kościelnych, niski poziom katechezy, zaniedbania takich czy innych odcinków pracy duszpasterskiej, bogactwo i chciwość duchowieństwa, jego zbyt wielkie albo zbyt małe (zależnie od punktu widzenia krytykującego) zaangażowanie polityczne. Przeważnie krytykujemy w taki sposób, że utrwala to w nas ustawianie się wobec Kościoła na zewnątrz. W rezultacie rzadko się zdarza, żeby nasza krytyka przynosiła Kościołowi coś dobrego, zmienia natomiast na gorsze naszą sytuację duchową, bo pogłębia nasze wyobcowanie z Kościoła.

W KANCELARII
CZYLI ZŁO W KOŚCIELE

A przecież temat „zło w Kościele” jest naprawdę wart naszej uwagi. Jego istotę spróbuję przedstawić w perspektywie biblijnej sceny powołania Gedeona (Sdz 6,11nn). Lud Boży znajduje się wówczas w niewoli Madianitów. Gedeon akurat usiłuje zabezpieczyć nieco zboża przed nimi, kiedy ukazuje się mu Anioł Pański i wita go pozdrowieniem: „Pan jest z tobą, dzielny wojowniku!” Gedeonowi pozdrowienie to wydało się gruntownie nieprawdziwe. „Jeżeli Pan jest z nami — odpowiada Aniołowi — to skąd pochodzi to wszystko, co się nam przydarza? Gdzież są te wszystkie dziwy, o których opowiadają nam nasi ojcowie, mówiąc: «Czyż Pan nie wywiódł nas z Egiptu!?» A oto teraz Pan nas opuścił i oddał nas w ręce Madianitów”.

Na tym właśnie polega istota zła w Kościele. Kościół, lud Boży, jest miejscem szczególnej obecności Boga wśród ludzi, obecności potężnej i zbawiającej. Lecz oto rzeczywistość jakby temu przeczy; lud swoimi grzechami jakby przymusił Boga do wycofania swojej obecności. Dalszy ciąg historii Gedeona przekonuje nas jednak o tym, że Bóg tylko pozornie opuścił swój lud, że ani nie przestał z nim być w czasie jego niewoli, ani nie zamierzał spokojnie patrzeć na panoszenie się Madianitów.

Zatem złem w Kościele jest cała rozmaitość sytuacji, w których przeszkadzamy Bogu w okazywaniu Jego potężnej miłości wobec nas. Łatwo jest z pozycji zewnętrznej krytykować inkwizycję albo zmaterializowanie księży. Ale wielkim złem wyrządzonym Kościołowi jest również każdy nasz grzech ciężki, każde trwanie w nałogu i każde podeptanie świętości małżeństwa, każda nasza obojętność na człowieka potrzebującego i każde rozsiewanie niezgody. Bo wystawiamy w ten sposób fałszywe świadectwo Chrystusowi, jakoby nie dotrzymał swojej obietnicy, że będzie w swoim Kościele po wszystkie dni aż do skończenia świata, albo jakoby był za słaby na to, żeby rozlać w naszych wnętrzach prawdziwą miłość.

Przypatrzmy się banalnej sytuacji, że oto w jakiejś kancelarii parafialnej interesanci załatwiani są bezdusznie, a nawet niegrzecznie, toteż wychodzą z niej oburzeni na to, że w urzędach kościelnych ludzie traktowani są tak samo, jeśli nie gorzej niż w urzędach świeckich. To jasne, że nie chodzi o to, ażeby ludzie prowadzący kancelarie parafialne oraz korzystający z ich usług byli na tyle dobrze wychowani, aby potrafili pod maską uprzejmości ukryć wzajemną obojętność dla siebie. Taka kultura, chociaż ułatwia życie, nie przemienia serc i nie czyni świata lepszym, a może nawet utrwala nieludzkość naszych wzajemnych relacji.

Zatem jeśli ja wierzę, że Kościół jest dziełem Bożym, a nie tylko jedną więcej czysto ludzką instytucją, to wierzę, że Bóg chce i potrafi tak nas przemieniać, abyśmy naprawdę wzajemnie się miłowali. Jeśli więc pracuję w parafialnej kancelarii, poczytuję to sobie za wielki dar Boży, że zostałem postawiony w takim miejscu, w którym tak często mogę pomóc drugiemu człowiekowi w jego drodze do Boga. Jeśli z kolei zdarzyło się, że jako interesant zostałem w urzędzie kościelnym potraktowany bezdusznie, pierwszą moją reakcją nie będzie potępienie czy oburzenie, ale ból, że takie rzeczy dzieją się właśnie w Kościele, właśnie tam, gdzie powinno być najwięcej bezinteresownej miłości. Taką postawą przynajmniej nie dokładam następnego grzechu braku miłości, którym tak łatwo człowiek odwzajemnia doznaną urazę. Często zaś miłość potrafi mi podpowiedzieć jakieś pozytywne działanie na rzecz uzdrowienia tej gorszącej sytuacji, że w Kościele człowiek bywa traktowany nie w duchu miłości.

POKORA BOGA

Każdy z nas może przeżyć chwilę, w której poczuje dotkliwie brak miłości w Kościele. Warto sobie wówczas postawić pytanie Gedeona: „Jeżeli Pan jest z nami, to skąd pochodzi to wszystko, co się przydarza” - że tak wiele wśród nas grzechu, a tak mało miłości? Jeśli zastanowię się nad tym pytaniem nie jak katon, ale jak chrześcijanin, rychło przekonam się, że jest ono skierowane przede wszystkim do mnie samego. Bo dopóki mój brak miłości spotykał się z cudzą miłością, nawet nie zauważałem tego, że w Kościele umiem raczej dobro brać niż je dawać. Dopiero kiedy mój brak miłości spotkał się z podobną postawą z drugiej strony, zauważyłem, jak mało wśród nas miłości. Ale nawet wtedy zauważyłem brak miłości nie u siebie, tylko u tego drugiego.

Otóż Kościół jest miejscem potężnej obecności Bożej wśród ludzi. Ale potęga Pana Jezusa jest pełna pokory. Dzieło największej swojej potęgi wykonał On na krzyżu. Wprawdzie został na nim zabity, niemniej jednak Jego miłość okazała się większa niż cała skierowana przeciwko Niemu nienawiść i potężniejsza niż cały grzech świata. Również dzisiaj Chrystus Pan jest potężny w sposób pokorny. Nie obiecuje nam, że Kościół będzie rajem wzajemnej miłości. Obiecuje natomiast, że napełni swoją miłością serce moje i twoje i że będziemy mogli promieniować miłością na innych, jeśli tylko będziemy się naprawdę otwierali na Jego obecność. Królestwo Boże zaczyna się w sercu człowieka. A jeśli się przed nim zamykam, nie zauważę go nawet tam, gdzie ono autentycznie istnieje i działa.

Co gorsza, chrześcijanin zamknięty na przemieniającą moc Chrystusa nie tylko staje się martwym członkiem Kościoła, ale zaczyna być przeszkodą dla innych w ich drodze do wiary. „Z waszej to przyczyny poganie bluźnią imieniu Boga” — upominają nas kolejno Izajasz, Ezechiel i Apostoł Paweł (Iz 52, 5; Ez 36, 20; Rz 2, 24). „Zamykacie królestwo niebieskie przed ludźmi. Wy sami nie wchodzicie i nie pozwalacie wejść tym, którzy do niego idą” — mówi z gniewem Pan Jezus (Mt 23, 13). Brak miłości u chrześcijan jako przeszkoda w ewangelizacji świata to odwieczny problem Kościoła. Zmaga się z nim już anonimowy autor — zwany Pseudo-Klemensem (II w.) — najstarszej zachowanej homilii chrześcijańskiej. Wspaniałe jest to, że w każdym pokoleniu Duch Święty znajdzie sobie ludzi, którzy się tym przejmują i starają się temu zaradzić. Ale przeczytajmy najpierw ów tekst, jest on komentarzem do znanych już nam słów Pisma, że „z waszej przyczyny Imię moje jest znieważane wśród pogan:

Przez co jest znieważane? Przez to, że nie czynicie tego, czego chce od was. Poganie słysząc z ust naszych słowa Boże, podziwiają ich piękno i wspaniałość. Później przekonują się jednak, że nasze czyny nie odpowiadają temu, co głosimy, i dlatego też zaczynają bluźnić wołając, że wszystko to tylko baśnie i oszustwa. Kiedy bowiem słyszą od nas, że Bóg mówi: „Nie ma dla was wdzięczności, jeśli miłujecie tych, którzy was miłują, lecz wdzięczność znajdziecie, jeśli miłujecie nieprzyjaciół i tych, którzy was nienawidzą” [Łk 6, 32. 35] — kiedy to słyszą, są pełni podziwu dla tej nadzwyczajnej dobroci. Gdy zaś zobaczą, że nie kochamy nie tylko tych, co nas nienawidzą, lecz i tych nawet, co kochają, wtedy wyśmiewają się z nas i znieważają Imię Boże.

Ostry ten tekst niewątpliwie mówi prawdę. Ale spróbujmy sobie uprzytomnić, ilu męczenników wydali spośród siebie ci tak ułomni chrześcijanie II wieku. Jaka musiała być w nich moc wiary, skoro wystarczyło kilku pokoleń, aby Ewangelia rozprzestrzeniła się na całe narody! Płynie stąd dla nas wielka nauka, że również słabościami dzisiejszego Kościoła wolno nam się przejmować tylko w taki sposób, żeby to nas mobilizowało do tym gorliwszej służby Bożej. Przeklęte jest takie myślenie o złu w Kościele, które prowadzi do paniki i zwątpienia w moc Bożą, które zamiast pobudzać nas do tym większej gorliwości, raczej paraliżuje i zniechęca. Myślenie takie jest przeklęte, bo bezpośrednio sprzeciwia się nauce Bożej:

Przecież moc w słabości się doskonali. Dlatego najchętniej będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa" (2 Kor 12, 9).

KOŚCIÓŁ TO NIE UTOPIA

I tak doszliśmy do momentu, w którym, nie lękając się nieporozumienia, można powiedzieć najważniejszą rzecz na temat zła w Kościele. Mianowicie my chrześcijanie winniśmy rozumieć, że - po pierwsze - fałszywe jest oczekiwanie, ażeby Kościół już na tej ziemi przestał być niszczony i paraliżowany przez zło swoich własnych dzieci; po wtóre, bardziej jeszcze fałszywe jest pogodzenie się z tym faktem.

W historii chrześcijaństwa nie brakowało utopijnych dążeń, ażeby Kościół przekształcić w społeczność wyłącznie samych świętych. Przeciw wyznawcom tego heretyckiego poglądu, przeciw różnym nowacjanom, montanistom, donatystom, Kościół katolicki wytrwale bronił praw grzesznika do Boga i do Kościoła. Oskarżeni z tego powodu o pobłażliwość dla grzechu, katolicy odpowiadali, że nie należy utożsamiać grzechu z grzesznikiem. Grzech jest największym złem, jakie może się wydarzyć na tej ziemi, i wynikają stąd dla nas istotne konsekwencje praktyczne, przed którymi nie wolno nam się uchylać; grzesznik jednak jest naszym bliźnim, tym bardziej potrzebującym pomocy Kościoła, że jest właśnie grzesznikiem.

Utopijne pomysły na stworzenie chrześcijaństwa idealnego, składającego się z samych tylko ludzi doskonałych, podejmowane są również przez niektóre współczesne sekty. My — jako katolicy — nie wstydzimy się jednak tego, że Kościół składa się z grzeszników. Pamiętamy bowiem o słowach Chrystusa, że „nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników" (Mt 9, 13). Jednakże działalność tych sekt niech ożywia w nas święty lęk, czy my niekiedy - pod pozorem troski o dobro grzeszników - nie lekceważymy samego grzechu. Wprawdzie bowiem do końca świata Kościół będzie się składał z grzeszników, do końca świata nasze grzechy będą raniły Kościół, nigdy jednak grzech nie może uzyskać praw w Kościele. Grzech będzie zawsze wrogiem Kościoła. Nie może być inaczej: grzech jest przecież wrogiem człowieka! on niszczy w nas miłość Bożą!

A JEDNAK KOŚCIÓŁ ŚWIĘTY

Nasze rozważania na temat tajemnicy zła w Kościele przeniknięte były wspaniałą prawdą, że Kościół jest święty. Składa się z grzeszników, a przecież jest święty. Jest święty, bo przepełnia go obecność Tego, który „sam jeden jest Święty" (Ap 15, 4). Chrystus Pan kocha nas, grzeszników, i nienawidzi naszego grzechu. I po to właśnie założył swój Kościół, po to obdarza go swoją mocą i obecnością, aby tę swoją miłość do nas urzeczywistniać. Innymi słowy, po to założył swój Kościół, aby nas grzeszników uświęcać, aby przemieniać nas w świętych.

Nowy Testament mówi o świętości Kościoła w trzech wymiarach. Kościół jest święty, bo już dokonało się w nim nasze uświęcenie. Chodzi, rzecz jasna, o uświęcenie zalążkowe, przez chrzest. Cudownie wyraził to św. Paweł w adresie Pierwszego Listu do Koryntian: „Do tych, którzy zostali uświęceni w Jezusie Chrystusie i powołani na świętych" (1, 2) — a zatem już uświęceni, a zarazem do świętości dopiero powołani. Kiedy zaś w jednym z rozdziałów tego listu Apostoł pragnie przestrzec Koryntian, że — dążąc do sprawiedliwości czysto po ludzku, bez ducha miłości — łatwo stać się człowiekiem niesprawiedliwym i w ten sposób wrócić niejako do sytuacji sprzed chrztu, pisze tak: „Lecz wy zostaliście obmyci, uświęceni i usprawiedliwieni w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa i przez Ducha Boga naszego” (6, 11).

Ale Kościół jest święty również w tym sensie, że obecny w nim Chrystus chce nas uświęcać coraz więcej. „Każdy, kto w Nim pokłada nadzieję, uświęca się, podobnie jak On jest święty” (1 J 3, 3). „Starajcie się (...) o uświęcenie, bez którego nikt nie zobaczy Pana” (Hbr 12, 14). „Nie postępujcie według waszych dawnych żądz, ale w całym postępowaniu stańcie się wy również świętymi, gdyż jest napisane: Świętymi bądźcie, bo Ja jestem Święty” (1 P, 1, 14-16).

Grzesznikami będziemy do końca naszego pobytu na tej ziemi. Ale jeśli wiemy, po co nas Bóg wezwał do Kościoła, tzn. jeśli będziemy szukać potężnej łaski Chrystusa, grzech nie będzie w nas królował i coraz mniej będziemy grzesznikami (Rz 6, 12-14). Bo właśnie w Kościele Bóg realizuje swoją obietnicę z Księgi Micheasza, że „ulituje się znowu nad nami, zetrze nasze nieprawości i wrzuci w głębokości morskie wszystkie nasze grzechy” (7, 19). Krótko mówiąc, być ochrzczonym to znaczy być powołanym do świętości. Nas wszystkich, każdego z nas, Bóg „chce stawić wobec siebie jako świętych i nieskalanych, i nienagannych” (Kol 1, 22). Tematowi powszechnego powołania do świętości ostatni sobór poświęca obszerny piąty rozdział Konstytucji dogmatycznej o Kościele.

Warto przy tym zdać sobie sprawę z tego, że moja świętość jest nie tylko wielkim darem Bożym. dla mnie, gdyż zapoczątkowuje moją wiekuistą zażyłość z Bogiem. Być świętym jest poniekąd moją powinnością wobec innych. Tomasz z Akwinu powiadał:

Wśród różnych znaków, przez które objawia się ludziom świętość Boga znakiem najbardziej oczywistym jest świętość ludzi, których uświęca Boże zamieszkiwanie.

Natomiast Sobór Watykański II — we wspomnianej konstytucji — przypomina tradycyjną naukę, iż szczególnie przekonującym świadectwem świętości Kościoła jest każde oddanie życia za Chrystusa i w ogóle każde trwanie przy Chrystusie w trudnej sytuacji:

Męczeństwo, przez które uczeń upodabnia się do Mistrza przyjmującego z własnej woli śmierć dla zbawienia świata i naśladuje Go w przelaniu krwi, uważa Kościół za dar szczególny i najwyższą próbę miłości. A chociaż dane to jest nielicznym, wszyscy jednak winni być gotowi wyznawać Chrystusa wobec ludzi i iść za Nim drogą krzyża wśród prześladowań, których Kościołowi nigdy nie brakuje (nr 42).

Jest jeszcze trzeci wymiar świętości Kościoła, mianowicie świętość Kościoła w horyzoncie ostatecznym. Kościół już teraz jest święty, choć wciąż jeszcze jesteśmy grzesznikami. I już teraz nie tylko jest miłowany przez Chrystusa, lecz jako kochająca Oblubienica odwzajemnia Chrystusowi Jego miłość. „Chrystus — powiada Apostoł Paweł — umiłował Kościół i wydał zań samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy w kąpieli ślubnej” (Ef 5, 25). Ostatecznie jednak Chrystus Pan „stawi przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś takiego, lecz będzie on święty i nieskalany" (Ef 5, 26-27).

Krótko mówiąc, my wszyscy jako Kościół będziemy w życiu wiecznym dla Chrystusa takimi, jaką już teraz jest dla Niego Jego Matka - będziemy Go kochać w pełnym tego słowa znaczeniu całkowicie i bez reszty. Przemianę Kościoła, który jest jednocześnie grzeszny i święty, w Kościół bez reszty święty cudownie opisał św. Ambroży (zm. 397), duchowy ojciec św. Augustyna:

Komu grzech został odpuszczony, ten staje się bielszy od śniegu. Mówi o tym Pan przez proroka Izajasza: „Choćby grzechy wasze były jak szkarłat, nad śnieg wybieleją” (Iz 1, 18). Otóż Kościół otrzymał takie szaty dzięki obmyciu odrodzenia i woła słowami Pieśni nad pieśniami: „Śniada jestem, lecz piękna, o córki jerozolimskie” (1, 4). Śniady jest Kościół z powodu ułomności ludzkiej natury, piękny dzięki łasce. Śniady, bo składa się z grzeszników, lecz piękny dzięki sakramentowi wiary. Zobaczywszy te szaty, córki jerozolimskie wołają zdumione: „Kim jest ta, co wstępuje w górę cała w bieli?” (8, 5) Była śniada, skądże teraz stała się nagłe lśniąco biała? (...)

I oto Chrystus widzi swój Kościół przybrany w białe szaty, widzi też duszę czystą i obmytą w kąpieli odrodzenia. Po to właśnie, jak czytamy w księdze proroka Zachariasza, przybrał szaty brudne (3, 3). Teraz woła: „Jakże piękna jesteś, przyjaciółko moja, jakże piękna! Oczy twe jak oczy gołębicy” (Pnp 4, 1), w postaci której Duch Święty zstąpił z nieba.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama