Z cyklu "Poszukiwania w wierze"
Zawsze wydawało mi się, że to Pan Jezus chciał tego, abyśmy chrzcili niemowlęta. Bo cóż innego miałaby znaczyć scena, kiedy skarcił On tych, co nie dopuszczali do Niego matek z dziećmi, i powiedział: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie i nie przeszkadzajcie im”? Ostatnio problemów mi narobił pewien baptysta, który powiedział, że scena ta wcale nie musi się odnosić do chrztu małych dzieci. Pokazał mi teksty Pisma Świętego, z których wynika, że chrzest zawsze musi być poprzedzony wiarą, a niemowlę do wiary jest jeszcze niezdolne. Baptysta ten nastawiony był zresztą bardzo ekumenicznie. Mówił z dużym uznaniem o Kościele katolickim. Twierdził, że w naszym kraju właśnie Kościół katolicki wykonuje najwięcej — jak to nazywał — dzieła Bożego. Twierdził jednak, że to, iż chrzcimy niemowlęta, jest niezgodne z Pismem Świętym.
Kiedyś w rozmowie z kimś raczej niewierzącym usłyszałem następującą pretensję pod adresem Pisma Świętego: Pismo Święte jest za bardzo wieloznaczne, można nim uzasadnić twierdzenia sobie przeciwstawne. Człowiek ów mówił, że Pismo Święte powinno mieć formę katechizmu, w którym byłoby jasno i wyraźnie powiedziane, w co należy wierzyć i jak postępować. Nie byłoby wówczas — ciągnął swoją myśl — tylu odłamów wśród chrześcijan i tylu różnic w wierze.
Śmiać mi się wówczas zachciało, bo chociaż spotkałem w życiu wiele już sytuacji, w których jakiś człowiek udawał kogoś mądrzejszego od Pana Boga, to z takim myśleniem zetknąłem się po raz pierwszy. Nawet komuś, kto dopiero szuka wiary, naprawdę nie wypada pozwalać sobie na mniemanie, że mógłby być w czymś mądrzejszy lub lepszy od Pana Boga. Naprawdę nie wypada, żeby człowiek podpowiadał Panu Bogu, jak powinien w danym przypadku postąpić. Nie wypada też, żeby człowiek krytykował Pana Boga za jakiekolwiek Jego dzieło. Odnosi się to również do Pisma Świętego: z całą pewnością Pan Bóg najlepiej wie, jaki kształt powinno mieć Jego słowo do nas.
Czy wobec tego w Piśmie Świętym znajdują się zalążki rozbicia między chrześcijanami? Twierdzenie takie komuś mogłoby się wydawać logiczne: Skoro niektóre prawdy nie zostały w Piśmie Świętym dopowiedziane do końca, to cóż dziwnego w tym, że różni chrześcijanie różnie je sobie interpretują? Jest to jednak logika bluźniercza, gdyż winą za nasze rozbicie w wierze obarcza samego Pana Boga.
W rzeczywistości niezgoda w wierze powstaje wówczas, kiedy Pismo Święte czytane jest poza Kościołem, a zwłaszcza wówczas, kiedy czytane jest ono wbrew Kościołowi. Tymczasem samo Pismo Święte poucza nas wyraźnie, że należy je czytać w Kościele i w zgodzie z Kościołem. „To przede wszystkim miejcie na uwadze — czytamy w Drugim Liście Apostoła Piotra (1,20) — iż żadne proroctwo Pisma nie jest do prywatnego wyjaśniania”. „Są w nich — czytamy pod koniec tegoż Listu o Listach Apostoła Pawła — trudne do zrozumienia pewne sprawy, które ludzie niedouczeni i mało utwierdzeni opacznie tłumaczą, tak samo jak i inne Pisma, na własną swoją zgubę” (2 P 3,16). Zaś w Pierwszym Liście do Tymoteusza (3,15) Kościół został nazwany „filarem i podporą prawdy”. Zresztą czyż sam Pan Jezus nie mówił do tych, których ustanowił w Kościele przełożonymi: „Kto was słucha, Mnie słucha, kto wami gardzi, Mną gardzi” (Łk 10,16)?
Pismo Święte nie jest martwym papierem, na którym wydrukowano słowo Boże. Jest ono słowem Bożym wydrukowanym wprawdzie na martwym papierze, ale nie jest ono w tym papierze uwięzione. Ono w Kościele żyje, jest przez Kościół zgłębiane i przekazywane od czasów apostolskich z pokolenia na pokolenie. Toteż bardzo trzeba troszczyć się o to, żeby w naszym rozumieniu Pisma Świętego nie odejść od wiary, którą wyznawał Kościół w poprzednich pokoleniach.
Przypatrzmy się pod tym kątem chrztowi niemowląt. To prawda, nie ma w Piśmie Świętym zdania: „Należy chrzcić niemowlęta”. Rzecz jasna, nie ma również zdania przeciwnego. Ale mamy w Ewangelii przytoczony przez Panią epizod o błogosławieniu przez Pana Jezusa małych dzieci i Jego napomnienie, żebyśmy nie przeszkadzali dzieciom przychodzić do Niego. Mamy ponadto kilkakrotne wzmianki o tym, że ktoś uwierzył w Chrystusa lub ktoś ochrzcił się wraz z całym swoim domem (1 Kor 1,16; Dz 16,33; 18,8). Czy także z niemowlętami, jeśli rodzina je wówczas posiadała? My dzisiaj tego na pewno nie wiemy. Ale może Pan Bóg tak właśnie chciał, żeby wiedzieli to tylko pierwsi czytelnicy Nowego Testamentu? Może nam wystarczy to, że chrzest niemowląt nigdy nie był w Kościele innowacją, że pojawił się bardzo wcześnie, zapewne już w czasach apostolskich, jako coś — w świetle wiary chrześcijańskiej — oczywistego?
Zachował się na przykład list synodu w Kartaginie z około 252 roku, w którym synod wzywa pewnego biskupa, imieniem Fido, żeby zaniechał odkładania chrztu niemowląt aż do... ósmego dnia po urodzeniu. Synod stwierdza, że dzieci należy chrzcić już „w drugim lub trzecim dniu po ich urodzeniu”, argumentuje zaś to następująco: „Nasz synod był co do tego [tzn. co do czekania z chrztem aż do ósmego dnia po urodzeniu] całkowicie innego zdania. Na twój pogląd nikt się nie zgodził, lecz raczej wszyscy sądziliśmy, że żadnemu urodzonemu dziecku nie można odmawiać miłosierdzia Boga i łaski. Pan przecież mówi w swej Ewangelii: Syn Człowieczy nie przyszedł zatracać dusze ludzi, lecz zbawiać (Łk 9,56), i o ile to jest w naszej mocy, powinniśmy się starać, aby nie zginęła żadna dusza ludzka. Cóż bowiem brakuje temu, kto raz w łonie matki został utworzony rękami Boga? Tylko w naszych oczach z biegiem dni rosną ci, którzy się urodzili. Wszystko jednak, co Bóg stworzył, jest doskonałe, dzięki majestatowi i działalności Boga Stworzyciela. Przecież wszyscy, zarówno dzieci jak dorośli, mają równy udział w darach Bożych” 1.
Tekst ten podpisało sześćdziesięciu sześciu biskupów, którzy wówczas wzięli udział w synodzie kartagińskim. Nie sposób przedstawiać wszystkich starożytnych świadectw, z których wynika, że udzielanie chrztu dzieciom było w ówczesnym Kościele zwyczajem powszechnym. Wspomnę tylko — a to dlatego, że bardzo mi się spodobało samo sformułowanie — że u któregoś z Ojców greckich wyczytałem kiedyś taką radę, żeby chrzcić dzieci jeszcze „przed pierwszym obcinaniem paznokci”. Zaś dla św. Augustyna — było to prawie szesnaście wieków temu! — koronnym argumentem przeciwko pelagianom, którzy odrzucali grzech pierworodny, było pytanie: Dlaczego wobec tego chrzcimy niemowlęta? Otóż udzielanie chrztu niemowlętom było wówczas czymś tak oczywistym dla wszystkich chrześcijan, że nawet pelagianie go nie kwestionowali, mimo że wystawiało ich to na zarzut doktrynalnej niekonsekwencji.
Owszem, na przestrzeni IV wieku niektórzy próbowali wprowadzić tu innowację, ale w odwrotnym kierunku. Mianowicie — po kupiecku obliczając, że skoro chrzest gładzi wszystkie grzechy, to „opłaca się” przyjąć go dopiero tuż przed śmiercią — nie chrzcili swoich dzieci i tworzyli atmosferę sprzyjającą zwlekaniu z chrztem nawet przez dorosłych. Był to jednak drobny epizod w historii Kościoła, zresztą szybko przezwyciężony.
Po raz pierwszy zakwestionowano chrzest niemowląt dopiero w XVI wieku. Wprawdzie sam Luter i Kalwin zdecydowanie bronili prawa niemowląt do chrztu, ale właśnie oni stworzyli teoretyczne podstawy, umożliwiające przeciwstawienie się całej dotychczasowej chrześcijańskiej tradycji w tym względzie. Mianowicie sformułowali zasadę, że Pismo Święte należy oderwać od jego dotychczasowego rozumienia przez Kościół, jako że przemawia ono wystarczająco wyraźnie samo przez się, zaś tradycja Kościoła raczej utrudnia niż ułatwia jego właściwe zrozumienie. Rzecz jasna, musiało to dać początek dziesiątkom i setkom wzajemnie zwalczających się interpretacji Pisma Świętego. Przecież — mówiliśmy o tym wyżej — z samego Pisma Świętego wynika, że należy je czytać w Kościele i w zgodzie z Kościołem.
Otóż już w XVI wieku pojawili się tzw. anabaptyści, którzy twierdzili, że wierność Pismu Świętemu nakazuje im odrzucenie chrztu niemowląt. Argumenty ich sprowadzały się w gruncie rzeczy do dwóch. Po pierwsze, ich zdaniem Pismo Święte nic nie mówi o chrzcie niemowląt. Po wtóre, z Pisma Świętego wynika — ich zdaniem — że chrzest powinien być poprzedzony wiarą. Powoływali się zwłaszcza na słowa Pana Jezusa: „Kto uwierzy i ochrzci się, będzie zbawiony” (Mk 16,16). Wskazywali ponadto na Dzieje Apostolskie, z których wynika, że ci, którzy przyjmowali chrzest, najpierw uwierzyli: „Nawróćcie się — powiedział do nich Piotr — i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych” (2,38); a na innym miejscu: „Wielu też słuchających Koryntian uwierzyło i przyjmowało wiarę i chrzest” (Dz 18,8). Zapewne te właśnie teksty przytaczał również ów sympatyczny baptysta, z którym Pani rozmawiała.
Jakim sposobem teksty te świadczą przeciwko chrztowi niemowląt, pozostanie to tajemnicą tych, którzy się na nie w tym celu powołują. Przecież jeżeli na początku Kościoła Apostołowie głosili Ewangelię, to jest czymś chyba oczywistym, że słuchacze musieli najpierw uwierzyć, a dopiero potem przyjmowali chrzest. Również ja sam, ilekroć przygotowuję kogoś do chrztu, najpierw staram się doprowadzić go do wiary i dopiero potem udzielam mu tego sakramentu. Jeśli zaś ten człowiek ma małe dziecko, jest dla mnie i dla niego czymś oczywistym, że należy je również ochrzcić — najlepiej w ramach tego samego liturgicznego obrzędu. Wprawdzie nie zdarzyło mi się jeszcze nigdy ochrzcić „całego domu”, ale niejeden raz chrzciłem rodziców wraz z ich dziećmi — rodziców, którzy uwierzyli w Chrystusa, oraz ich dzieci, w wierze tychże rodziców. To chyba zrozumiałe, że rodzice chrześcijańscy pragną umieścić swoje dziecko jak najbliżej Chrystusa. Czymś trudnym do zrozumienia jest dla mnie dopiero niedopuszczanie dzieci do tych dobrodziejstw duchowych, które stały się udziałem ich rodziców.
Rzecz jasna, w Kościele powinno się nieustannie przypominać o tym, że dziecko należy wychowywać w wierze, w której zostało ochrzczone, i że obowiązkiem rodziców jest rozbudzić w nim wiarę żywą i w pełni świadomą. Jednakże nie wolno w imię całkowicie świadomego przeżywania wiary negować i lekceważyć jej społecznych wymiarów. Załóżmy nawet, że w „domu Stefanasa”, który ochrzcił Apostoł Paweł, nie było ani jednego małego dziecka. Jednak z pewnością nie wszyscy członkowie tej rodziny mieli jednakowo żywą i świadomą wiarę. Na szczęście jednak człowiek jest istotą społeczną i wiara jednych — sama w sobie jeszcze dość słaba — może trwać i rozwijać się, czerpiąc z wiary tych, dla których Chrystus już teraz stał się całym sensem ich życia. Otóż nie ulega wątpliwości, że za negacją chrztu niemowląt kryje się między innymi niedocenienie lub wręcz niedostrzeganie społecznych wymiarów wiary.
Chciałbym jeszcze zwrócić Pani uwagę na kolosalne konsekwencje, jakie wynikają z odrzucenia chrztu małych dzieci. Nie wolno nam przecież stracić z oczu tego faktu, że olbrzymia większość współczesnych chrześcijan została ochrzczona w dzieciństwie. Jak wiadomo, nie tylko Kościół katolicki chrzci niemowlęta, ale również Kościół prawosławny i wszystkie inne Kościoły wschodnie, ponadto większość Kościołów protestanckich. W tej sytuacji przeciwnicy chrztu niemowląt powinni sobie postawić pytanie: „Czy te setki milionów ludzi, którzy zostali ochrzczeni we wczesnym dzieciństwie, w ogóle są chrześcijanami, czy może są oni zaledwie sympatykami chrześcijaństwa?”
Zastanawianie się nad tym pytaniem przekształciło szesnastowieczny anabaptyzm w istną wieżę Babel. Jedni z nich odpowiadali: tak jest, wszyscy ochrzczeni w dzieciństwie są prawdziwie chrześcijanami. Ale od razu pojawiły się wśród nich różnice zdań: jedni dochodzili do wniosku, że chrzest udzielany w dzieciństwie jest jednak ważny, tyle że — ich zdaniem — nie powinno się go udzielać. Ci polemizowali między sobą, czy wobec tego wolno im przyjmować chrzest w wieku dorosłym, skoro byli już ochrzczeni w niemowlęctwie. Inni znów dochodzili do bagatelizowania znaczenia chrztu, a szczytowym przejawem tej postawy były poglądy głośnego w Polsce Socyna, który, wychodząc z anabaptyzmu, doszedł do wniosku, że w gruncie rzeczy jest czymś mało ważnym nie tylko to, w jakim momencie życia człowiek przyjmuje chrzest, ale nawet to, czy człowiek w ogóle go przyjmuje. Byli również tacy anabaptyści, którzy nie wahali się twierdzić, że chrzest udzialany w dzieciństwie jest wręcz nieważny; i po sekciarsku uważali, że tylko oni — niewielka garstka wśród milionów ludzi wierzących w Chrystusa — są naprawdę „chrystianami”.
Osobiście nie bardzo widzę możliwości, żeby współcześni przeciwnicy chrztu niemowląt byli w stanie uniknąć tej wieży Babel, w którą wpadli ich szesnastowieczni przodkowie. Przecież to pytanie: „Czy ja, Twoim zdaniem, w ogóle jestem ochrzczony?” — musi przychodzić do nich od nas, którzy zostaliśmy ochrzczeni w niemowlęctwie. Sądzę, że Pani znajomy, kierowany swoim duchem szczerze ekumenicznym, odpowie na moje pytanie: „Oczywiście, że tak”. Czy jednak wobec tego skłonny będzie odrzucić jako nadużycie zwyczaj powtórnego chrzczenia tych adeptów baptyzmu, którzy byli już ochrzczeni w dzieciństwie? Czy zechce w duchu ekumenicznym rozważyć to, że powtórne chrzczenie tych, którzy już w naszym Kościele byli ochrzczeni, nas głęboko rani?
W tym miejscu człowiekowi przychodzi do głowy smętna myśl: Przecież nie byłoby tych wszystkich problemów, gdybyśmy czytali Pismo Święte w taki sposób, jak sobie tego życzy samo Pismo Święte — w Kościele i w zgodzie z Kościołem.
1 List synodu kartagińskiego zamieszczony jest w zbiorze listów św. Cypriana jako List 64 (św. Cyprian, Listy, Warszawa 1969, s. 215).
opr. aw/aw