Z cyklu "Praca nad wiarą"
Mój brat zaniedbał przystąpienia do bierzmowania razem ze swoją grupą wiekową. Mijają lata, a on wciąż nie jest bierzmowany. Teraz największą przeszkodą jest dla niego wstyd. Nie umie przełamać w sobie lęku, że to go ośmieszy, jeśli przystąpi do tego sakramentu razem z kilkunastolatkami. A ja nie umiem go przekonać, że w sprawach zbawienia to wszelki wstyd i lęk trzeba odrzucić daleko od siebie.
List Pani przypomniał mi relację świętego Augustyna o nawróceniu niejakiego Mariusza Wiktoryna. Był to wybitny i sławny intelektualista, czynnie zwalczający wiarę chrześcijańską. Przyszedł jednak moment, że Mariusz Wiktoryn poprosił o chrzest, a Pan Jezus dotknął go takim pragnieniem łaski, że przestały się dla niego liczyć wszelkie względy ludzkie i wszelka miłość własna. Chrzest kogoś, kto przez całe życie był publicznym wrogiem wiary chrześcijańskiej, zapowiadał sensację, toteż chcąc mu oszczędzić krępujących przeżyć, księża zaproponowali mu udzielenie chrztu w warunkach kameralnych i bez rozgłosu. Na co Mariusz Wiktoryn: "Długo broniłem publicznie nieprawdy, dziś publicznie chcę wyznać prawdę".
Przypomniało mi się tamto wydarzenie, bo obie strony wykazały wówczas właściwe podejście do wstydu, jaki — z takich czy innych względów — może komuś utrudniać przystąpienie do sakramentów zbawienia. Z jednej strony to lepiej, kiedy sam zainteresowany rozumie, że nie ma nic wstydliwego w tym, że człowiek — bez względu na okoliczności — prosi Boga o dary zbawienia. Z drugiej jednak strony, wrażliwi duszpasterze starają się rozumieć, że istnieją okoliczności, niekiedy nawet obiektywnie błahe, które kogoś mogą krępować i utrudniać mu przystąpienie do sakramentu.
Co do tej góry, która zagradza bratu Pani drogę do sakramentu bierzmowania, wydaje się, że jest ona cała z mgły. Zatem z samej natury góra ta wydaje się taka, ze nie trzeba jej pokonywać, wystarczy sobie uświadomić jej iluzoryczność. Z dwóch powodów. Po pierwsze, praktycznie chyba się nie zdarza, żeby podczas parafialnych uroczystości bierzmowania nie przyjmowała tego sakramentu, obok młodzieży, jakaś grupa osób dorosłych. Podczas nauk przygotowujących do tej uroczystości zazwyczaj usilnie zachęca się tych wszystkich dorosłych, którzy nie są jeszcze bierzmowani, żeby skorzystali z okazji i przyjęli ten sakrament. I wcale nierzadko się zdarza, że zgłaszają się wówczas do tego sakramentu nawet ludzie starzy czy wręcz sędziwi. Krótko mówiąc, lęk brata Pani, że byłby sam jeden jak palec wśród nastolatków, wydaje się nieuzasadniony.
Po wtóre, praktycznie w każdym momencie można poprosić o sakrament bierzmowania w kancelarii kościoła katedralnego lub innego kościoła biskupiego. Każda diecezja bowiem ma wyznaczone kościoły, gdzie tego sakramentu udziela się regularnie, niekiedy nawet co tydzień.
Skorzystam z okazji, jaką stworzyła mi Pani swoim listem, i przypomnę krótko wielką ważność sakramentu bierzmowania. Ujmijmy rzecz najkrócej: przyjmując chrzest, zostajemy wszczepieni w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa Pana, jesteśmy wezwani do tego, żeby umierać coraz gruntowniej dla grzechu i odnawiać się ku życiu wiecznemu. Natomiast dzięki sakramentowi bierzmowania stajemy się uczestnikami zesłania Ducha Świętego, który Apostołów — świadków zmartwychwstania Chrystusa — połączył w jeden Kościół i uzdolnił do odważnego i skutecznego głoszenia Ewangelii.
Dwa wydarzenia starotestamentalne pomogą nam lepiej uchwycić relację między sakramentem chrztu i bierzmowania. Oba te sakramenty mają się do siebie mniej więcej tak, jak przejście przez Morze Czerwone i dar prawa Bożego na Górze Synaj.
Dla nas, chrześcijan, Morzem Czerwonym jest sakrament chrztu. Za wodami tego sakramentu wróg naszego zbawienia nie ma już do nas tak łatwego dostępu, jaki ma do nie ochrzczonych. Wprawdzie w naszej drodze do życia wiecznego nie brakuje prób, niebezpieczeństw i wrogów, tak jak było ich niemało w drodze ludu Bożego do Ziemi Obiecanej, jednak zagłada całemu ludowi Bożemu, czyli całemu Kościołowi, już nie grozi; zagłada grozi już tylko tym, którzy się od ludu Bożego oddzielą duchem buntu i niegodnymi czynami.
Natomiast wydarzenia na Górze Synaj zapowiadały zesłanie Ducha Świętego, a więc i sakrament bierzmowania. Mojżesz otrzymał prawo Boże zapisane w kamieniu — na znak jego wiecznotrwałości. Otóż Duch Święty zstępuje na nas, aby włożyć prawo w nas samych, w nasze wnętrza, abyśmy mieli je wypisane już "nie na kamiennych tablicach, lecz na żywych tablicach serc" (2 Kor 3,3). Zatem wiecznotrwałość prawa Bożego to coś nieskończenie więcej niż niezmienność Bożych postanowień. Jest to wiecznotrwałość samego Boga, który obdarza życiem. Bo Prawem Bożym, jakiego nam udziela Jezus Chrystus, jest sam Duch Święty, ten sam Duch Święty, który jest nieskończoną i osobową Miłością Ojca i Syna. Tego właśnie Ducha Świętego otrzymujemy w sakramencie bierzmowania i w ten sposób stajemy się zdolni żyć "według Ducha, jeśli tylko Duch Boży w nas mieszka" (Rz 8,9).
Stąd nazwa tego sakramentu. "Bierzmowanie" pochodzi od łacińskiego wyrazu confirmatio, utrwalenie, utwierdzenie (bo chyba jednak nietrafnie ksiądz Piotr Skarga wywodzi wyraz bierzmowanie od bierzma, belki, na której opiera się strop).
Co to znaczy być w czymś utrwalonym? Spróbujmy zobaczyć to na przykładzie dwóch etapów wierności małżeńskiej. Zazwyczaj zaczyna się od takiej wierności, która potrafi odrzucić i przezwyciężyć wszelkie pokusy do zdrady współmałżonka. Jednak z czasem wzajemna wierność małżonków osiąga swoją dojrzałość, tzn. stają się oni wewnętrznie niezdolni do niewierności.
Również utwierdzenie w wierze jest to wewnętrzna niezdolność do utraty wiary i do niewierności Bogu. Człowiek nie osiąga go własnymi siłami. Dokonuje tego w nas sam Duch Święty, właśnie przez sakrament bierzmowania. Rzecz jasna, kiedy Bóg udziela nam swoich darów, zawsze respektuje naszą rozumność i wolność. Zatem nie jest tak, że po przyjęciu bierzmowania stajemy się automatycznie niezdolni do niewierności wobec Boga. Codzienne doświadczenie poucza nas o tym aż nadto boleśnie, że również po bierzmowaniu potrafimy nieraz odejść od Boga bardzo daleko. Człowiekowi musi na Bogu zależeć. Otóż jeśli jestem bierzmowany i naprawdę zależy mi na Bogu, sam Duch Święty będzie się troszczył o to, żebym się nigdy w wierze i wierności Bogu nie załamał.
Jeśli jestem bierzmowany, sam Duch Święty uzdalnia mnie również do odważnego i skutecznego promieniowania moją wiarą — zarówno na moich współwyznawców, jak na niewierzących. Potrzeba i umiejętność dzielenia się wiarą z innymi stanowi istotne kryterium naszej dojrzałości chrześcijańskiej. Otóż już w czasach apostolskich różnie z tą dojrzałością bywało.
Przypomnijmy gorzkie słowa z Listu do Hebrajczyków, bo odnoszą się one, niestety, również do nas: "Już dawno powinniście być nauczycielami, a wciąż sami potrzebujecie pouczenia o pierwszych prawdach słów Bożych i mleka wam potrzeba, zamiast stałego pokarmu" (5,12).
Podsumujmy te nasze rozważania: trudno przecenić ważność sakramentu bierzmowania. Zarazem jednak to, że jestem bierzmowany, nie zapewnia automatycznie owoców tego sakramentu. Apostoł Paweł przestrzegał kiedyś młodego biskupa Tymoteusza, żeby nie dopuścił do oziębnięcia w sobie daru święceń biskupich: "Przypominam ci, abyś rozpalił na nowo charyzmat Boży, który jest w tobie przez nałożenie moich rąk" (2 Tm 1,6). Otóż upomnienie to dotyczy również nas wszystkich, którzy otrzymaliśmy sakrament bierzmowania: nie dopuśćmy do tego, żeby ten wielki dar się w nas wyziębił! Niech się dar bierzmowania w nas rozpali i przynosi jak najwięcej owoców!
opr. aw/aw