Rozmowa z o. Jackiem Salijem na temat Opatrzności Bożej
— Jakiś czas temu media podały, że na Suwalszczyźnie kobieta została śmiertelnie porażona prądem. Zostawiła sześcioro dzieci. Cztery lata wcześniej dzieci straciły ojca. Jak taką tragedię pogodzić z Bożą Opatrznością? Dlaczego wszechmocny i kochający Bóg do takiego nieszczęścia dopuścił?
— Podobny los spotkał Julię Rodzińską, przyszłą dominikankę, jedną ze 108 polskich męczenników z czasów II wojny światowej, których beatyfikował Jan Paweł II. Była jednym z czworga dzieci, kiedy osierociła ich matka, dwa lata później umarł im ojciec. Nikt z rodziny nie chciał — albo nie mógł — zająć się sierotami. Na szczęście miejscowy proboszcz razem z siostrami zakonnymi zadbali o to, żeby dzieci nie pozostawić samym sobie. Słowem — najpierw starajmy się podać rękę temu, kogo nieszczęście spotkało, i dopiero z tej perspektywy ewentualnie pytajmy, dlaczego Pan Bóg dopuszcza różne nieszczęścia.
— A no właśnie, dlaczego?
— Tego ja przecież nie wiem. Pozytywny owoc nieszczęścia tylko stosunkowo rzadko narzuca się z całą oczywistością, tak jak owej kobiecie: „Gdyby nie ten wypadek samochodowy, nie poznalibyśmy się z moim kochanym Wackiem i nie bylibyśmy małżeństwem”. Niekiedy słyszę świadectwo: „Tego się nie da opowiedzieć, jak bardzo ciężka choroba naszego brata zjednoczyła całą rodzinę”. Najczęściej jednak sensu nieszczęść, jakie nas spotykają, nie widzimy ani nie rozumiemy.
— Trudno pojąć śmierć niewinnego dziecka. Jak wtedy nie stracić wiary w Bożą miłość, w Jego opiekę?
— Kiedy przychodzą do mnie rodzice, którzy utracili dziecko, staram się przyłączyć do ich żałoby i jak najwięcej ich słuchać. Nie przerywam im, nawet jeżeli zaczynają bluźnić przeciw Bogu. Choć oczywiście wolałbym, żeby nie bluźnili. Niekiedy odważam się przeczytać im fragmenty czwartego rozdziału Księgi Mądrości na temat sensu śmierci przedwczesnej: „Zabrany został, by złość nie odmieniła jego myśli albo ułuda nie uwiodła duszy (...). Wcześnie osiągnąwszy doskonałość, przeżył czasów wiele. Dusza jego podobała się Bogu, dlatego pospiesznie wyszedł spośród nieprawości”.
— Często słyszy się świadectwa, że Boża Opatrzność kogoś cudownie wybawiła z opresji...
— Mój rodzony brat, kiedy był dzieckiem, upadł tak nieszczęśliwie, że połamał sobie obie ręce. Złamania były otwarte, ziemia wbiła się aż do szpiku, a było daleko nie tylko do szpitala, ale nawet do telefonu. I proszę sobie wyobrazić, że w pierwszym samochodzie, który zatrzymaliśmy, jechał chirurg z najbliższego szpitala.
— Mówimy cały czas o nieszczęściach. Ale Boża Opatrzność czuwa nad nami również wtedy, kiedy jesteśmy zdrowi, silni, mamy pracę, zdrową i pełną rodzinę...
— Pan Bóg jest ostatecznym dawcą nie tylko tego dobra, które nas spotyka, ale również tego, które my sami czynimy. To On obdarza nas rodzicami i małżonkiem, i dziećmi, i zdrowiem, i inteligencją, i chęcią do pracy — dosłownie wszystkim, co dobre.
— Ale choroba chyba już nie jest darem Bożym? Mówimy, że Bóg ją na nas dopuszcza.
— Jednak nawet dopuszczając na nas jakieś zło, Bóg chciałby nas przy tej okazji obdarzać. Bardzo wielu ludzi podczas choroby zmądrzało, a św. Ignacy Loyola nie jest jedynym świętym, który może w ogóle by się nie nawrócił, gdyby nie choroba.
— Czy wiara w Opatrzność nie gasi w nas aktywności, nie zachęca do bierności?
— Był taki pobożny rolnik, który wszystko powierzał Bożej Opatrzności i żarliwie modlił się o urodzaje, ale z tej pobożności zapomniał obsiać pola. Otóż ten rolnik istniał tylko w mojej wyobraźni, która go powołała do istnienia. A tak na serio: autentyczna wiara w Bożą Opatrzność wręcz domaga się naszego współdziałania.
— Czy można zgrzeszyć przeciw Bożej Opatrzności?
— Szczególnie częstym grzechem przeciw Opatrzności jest rozwiązywanie swoich problemów poprzez łamanie Bożych przykazań. Zazwyczaj taki człowiek sam wkrótce zobaczy, że w ten sposób wplątał się tylko w jeszcze większe problemy.
— I jeszcze jedno pytanie, chyba najtrudniejsze: gdzie jest Opatrzność Boża wtedy, kiedy ludzie są prześladowani, a nawet zabijani za nic, a nawet za sprawiedliwość?
— Na jesieni 2007 r. Ojciec Święty wyniósł na ołtarze młodego Austriaka, Franza Jägerstättera, który wiedząc, że czeka go za to kara śmierci, odmówił udziału w wojnie prowadzonej przez Hitlera. Zdobył się na ten heroiczny protest przeciwko zbójeckiej wojnie, mimo że był bardzo potrzebny trójce swoich małych dzieci. Gdyby takich bohaterów było więcej, gdybyśmy więcej rozumieli, że są sprawy, za które warto nawet oddać życie, zupełnie inaczej potoczyłaby się tamta wojna i zupełnie inne byłyby nasze społeczeństwa.
— Nie wiem, czy rozumiem Ojca Profesora...
— Gdyby w XX wieku przynajmniej co dwudziesty spośród tych, których przymuszano do zabijania niewinnych oraz do innych zbrodni, odważył się raczej dać się zabić, niż słuchać takich rozkazów, świat dzisiaj naprawdę wyglądałby zupełnie inaczej. Niestety, niewielu to dzisiaj rozumie, że są sytuacje, kiedy Opatrzność Boża uzdalnia człowieka nawet do męczeństwa i że męczeństwo jest wielką pracą duchową, mocą której społeczeństwa się odnawiają.
— Jak Ojciec Profesor wyjaśniłby tak zwyczajnie, po prostu, pojęcie Bożej Opatrzności?
— Proponowałbym na to pytanie spojrzeć w perspektywie genialnej rady św. Ignacego Loyoli: „Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie”.
— Dziękujemy bardzo za rozmowę.
Rozmawiały:
s. Wioletta Ostrowska CSL i Małgorzata Stachera
opr. mg/mg