Uwięzieni w paradygmacie nauk szczegółowych, nie umiemy pojąć, jak Maryja mogła począć bez udziału mężczyzny i urodzić bez utraty dziewictwa. Problemem jest właśnie sprowadzanie wszystkiego do biologii, zamiast pojęcia sensu teologicznego!
Jakie czasy, takie wątpliwości. Uwięzieni w materializmie i przeniknięci naukami szczegółowymi do szpiku kości, zdaje się wszyscy staliśmy się dziś mniej lub bardziej gorliwymi wyznawcami scjentyzmu — nie umiemy sobie poukładać tego, w jaki sposób Dziewica, która urodziła — miałaby pozostać Dziewicą. Cały problem zostaje sprowadzony do błony dziewiczej, nawet jeśli nie wszyscy wprost formułują swoje wątpliwości w ten sposób. Jednak zbytni nacisk na fizyczne aspekty faktu powoduje, że umykają jego teologiczny sens i duchowe znaczenie, wypłoszone pozytywistycznym nastawieniem. Oczywiście biologia, jeśli ma być znakiem, nie może kłamać; z drugiej jednak strony nie wolno Maryi rozpatrywać jako klinicznego przypadku do zbadania, zaleca się tu zachowanie zdrowej dyskrecji. Zresztą i Dziewica prawdopodobnie przez większą część życia zachowywała wszystkie te sprawy w ukryciu, choć w końcu, pewnie niedługo przed zakończeniem ziemskiego żywota, je wyjawiła...
Zdumiewa, że ktoś, kto bez mrugnięcia okiem przyjmuje pierwszy cud, czyli dziewicze poczęcie, unosi w zdziwieniu brwi nad drugim cudem, czyli dziewiczym zrodzeniem; jakby wyobraźni oświeconej wiarą starczało mocy tylko do przyjęcia materiału genetycznego stworzonego w Maryi, ale już nie — gabarytów ciała rodzącego się Jezusa. Jednak poczęcie bez udziału mężczyzny nie jest mniejszym cudem od tego, że Syn pierworodny „nie naruszył Jej dziewictwa, lecz je uświęcił” (Lumen gentium)! Czy w ogóle należy tak dzielić na cuda cały ten cudowny czas współpracy Boga z człowiekiem, dzięki któremu Bóg staje się człowiekiem? Być może z perspektywy mentalności współczesnej umyka nam to, co wydają się sugerować Ewangelie — że mamy do czynienia z nadprzyrodzonym procesem ciągnącym się od poczęcia aż do wydania Boga na świat.
Nie da się na wyjątkowe wydarzenia poczęcia i narodzenia patrzeć inaczej niż z perspektywy Boskiej i ludzkiej jednocześnie. Natury Boska i ludzka jednoczą się, choć nie mieszają i nie tracą swoich właściwości, w Osobie Chrystusa, i podobnie jest w poczęciu i narodzeniu, które stanowią jakby wyraz tej dokonującej się tajemnicy, a może nawet czerpią z niej jak ze źródła. Narodzenie Jezusa jest zarazem Boskie jak i ludzkie, i dobrze wyczuwali to Ojcowie Kościoła, którym nie umykał żaden z tych wymiarów. Również niektórzy teologowie współcześni pojmują narodziny „dialektycznie”, jako całkiem naturalne i całkiem cudowne, co można widzieć jako kontynuację tajemnicy poczęcia.
Dopiero, gdy Matka „powiła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie”, Bóg prawdziwie stał się człowiekiem, dokonała się kenoza; dopiero od tego momentu można mówić, że Słowo „przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli” (J 1,11), czego żłób jest znakiem proroczym. Przy czym samo porodzenie bez pomocy akuszerki ma już głęboki sens teologiczny, który zaprasza do wiary, ale wyprasza z bawienia się w położną samego empirycznego faktu dokonującego się w gospodzie. „Maryja wydała Syna Bożego na świat jako Syna Człowieczego i stało się to na sposób »misterium nowego stworzenia«. Taki jest sens objawiony i teologiczny. Więcej nic nie wiemy” (Cz. Bartnik).
Od tego dopiero momentu rozpoczyna się życie ukryte Jezusa, i jeśli wydarza się w tym czasie coś cudownego w życiu Maryi, to raczej przychodzi przez innych (pasterze, mędrcy, Symeon), i jest potem poddawane rozpamiętywaniu (por. Łk 2,19.51b); również Maryja od tej pory pozostaje w ciemności wiary. Jej Syn, co do którego otrzymała szczególne obietnice, zachowuje się jak każdy inny chłopak, choć mogłoby się wydawać, że cudowności związane z okresem ciąży — powinny się powtarzać. A jednak rzeczywiście stał się jednym z nas i nic nie wydaje się go wyróżniać na tle równieśników. Teraz Bóg ukrywa się przed Maryją w Dziecięciu, jak wcześniej w misteryjnych wydarzeniach związanych z Jego poczęciem i narodzeniem chował się przed światem i jego władcą: „książę tego świata nie znał dziewictwa Maryi i Jej rozwiązania, jak również śmierci Pana; te trzy niezwykłe tajemnice wypełniły się w milczeniu Boga” (św. Ignacy Antiocheński), które słyszała jedynie Jego Matka.
Różnie tłumaczy się werset informujący o zapowiedzi danej przez anioła, ale powszechna zarówno u Ojców Kościoła, jak i w średniowieczu, a może najwłaściwsza filologicznie jest interpretacja mówiąca o tym, że chodziło o narodziny święte (bez zmazy, czyste w rytualnym znaczeniu); w takim razie słowa Gabriela można by tłumaczyć tak: „Dlatego też narodzony święcie, będzie nazwany Synem Bożym” (Ignace de La Potterie). Ten, który miał się narodzić święcie — rzeczywiście uczynił to w sposób święty, nie przerywając nie tylko fizycznej błony, ale przede wszystkim pozwalając zachować Maryi ciągłość dziewictwa przez całe życie; już w tym widać, że jeśli miało ono sens, to tylko jako „wieczne dziewictwo”.
Mamy tendencje do deizmu, które właśnie w temacie dziewictwa Maryi in partu wydają się dochodzić do głosu. Zegarmistrz, który stworzył świat, a potem pozwolił mu już „chodzić” według ustalonych jak w zegarku praw, puszcza machinę zbawienia w ruch — poczyna Jezusa w łonie Maryi, a potem wszystko już hula według znanych prawideł: Jezus stał się człowiekiem, a więc Maryja staje się niepotrzebna, odegrała już swoją rolę i można ją odstawić za kulisy. A jednak Bóg nie ogranicza współpracy Matki Bożej w wydaniu swojego Syna na świat do momentu poczęcia, i dlatego ewangelista napisał, że to Ona (czemu nie Józef?) owinęła Go w pieluszki i złożyła w żłobie (Łk 2,7). Dziewictwo nie oznacza bierności, ale uległość prowadzącą do duchowej aktywności i współpracy z Bogiem w historii zbawienia, co rzuca światło na konieczność trwałego dziewictwa. Ona daje Go światu przez całe swoje życie, rodzi Go w wymiarze duchowym przecież również pod krzyżem jako Zbawiciela świata, przybitego teraz do żłobu krzyża, a później zawiniętego już przez pierwociny zrodzonego z Niej Kościoła w pieluszki całunu.
Tekst ukazał się (pod innym tytułem) w „Rycerzu Niepokalanej” (2014) nr 3.
Publikacja w serwisie Opoki za zgodą Autora
opr. mg/mg