Czy etyka religijna jest heteronomiczna?

Z cyklu "Szukającym drogi"

Jedną z kluczowych cnót chrześcijańskich jest posłuszeństwo wobec Boga. Otóż obowiązek posłuszeństwa kojarzy mi się — chyba słusznie? — z brakiem wolności, a co najmniej z małoletniością. Bóg mi daje przykazania, jak mam postępować. Do mnie należy tylko tyle, żeby się podporządkować rozkazowi Bożemu. Zakładam (słusznie czy niesłusznie — to w tej chwili nieważne), że przykazania Boże są całkowicie rozsądne i wymagają ode mnie wyłącznie dobra. Ale przecież to nie zmienia faktu, że przykazania okradają mnie z prawdziwie ludzkiego, twórczego, wolnego poszukiwania tego, co dobre. Bardzo proszę uczciwie potraktować ten zarzut, bo nie jest on głupi ani demagogiczny. To nie jest obojętne, czy ja czynię dobro dlatego, że mi je nakazano, czy też dlatego, że go szukam, że ono mnie pociąga, a ja mam wewnętrzną potrzebę, by je czynić.

 

Zacznę przekornie. Choć Pan ustawił — zapewne w najlepszej wierze — etykę religijną na pozycjach nie do obrony, spróbuję trochę bronić nawet tych pozycji. Po prostu wydaje mi się, że w nas wszystkich — aż do późnej starości — jest sporo małoletniości i niedojrzałości. Częstokroć czynimy dobro dla różnych powodów drugorzędnych (np. spodziewam się, że ktoś mnie za to pogłaska). Również niejeden raz unikamy zła nie dlatego, że odpycha nas od niego jego wewnętrzna brzydota, ale dlatego, że powstrzymuje nas wstyd przed ludźmi, obawa przed taką czy inną karą itp. Czy to jest źle? Oczywiście, trudno się tym chlubić, należy się wyzbywać swojej niedojrzałości, niemniej pełnoletniość prawna ani deklaracja o własnej dojrzałości nie czyni jeszcze człowieka naprawdę dojrzałym.

Jeśli zaś tak się rzeczy mają, to trzeba ustosunkować się do następującej alternatywy. Co lepiej: czynić dobro (unikać zła), chociażby z motywów niedoskonałych, czy też — jeśli motywy istotne okazały się za słabe — nie czynić go w ogóle? To prawda, że alternatywa jest trochę sztuczna, niemniej coś w niej chyba jest. Sformułujmy ją inaczej: czy mam wspinać się na szczyt z ubezpieczeniem czy bez? Myślę, że bardziej „wzniosłego” rozwiązania mogą bronić tylko ludzie, którzy nie mają pojęcia o taternictwie. Taternik — właśnie dlatego, że chce szczyt osiągnąć — woli jednak nie zrezygnować z „małodusznych” ubezpieczeń. Myślę, że mogę oszczędzić Panu i sobie zastosowań powyższego obrazu do naszego tematu.

Wszakże przede wszystkim trudno mi się zgodzić z Pańskim opisem funkcji, jaką w etyce religijnej pełnią przykazania Boże. Czy rzeczywiście posłuszeństwo jest odwrotnością wolności? Przecież istnieją liczne sytuacje, kiedy jedynie godną postawą człowieka dojrzałego jest właśnie posłuszeństwo, natomiast nieposłuszeństwo sygnalizuje jakiś infantylizm albo nawet coś jeszcze gorszego. Jeśli chcę na przykład udowodnić jakąś tezę, ale w trakcie poszukiwań zorientowałem się, że fakty świadczą przeciw niej, nieposłuszeństwo faktom i uparte obstawanie przy swoim byłoby po prostu czymś dziecinnym albo świadczyłoby nawet o złej woli. Jeżeli na dworze dzisiaj jest zimno, to rzecz jasna powinienem okazać posłuszeństwo tej sytuacji i ubrać się odpowiednio ciepło. Jeśli zaś psuje mi się ząb, to nie ma co uciekać dentyście z fotela, trzeba otworzyć usta i posłusznie poddać się niemiłym zabiegom. Życie nieustannie i w daleko ważniejszych sprawach żąda od nas posłuszeństwa: jeżeli urodziły mi się dzieci, mam obowiązek je wychowywać; jeśli zboże dojrzało, trzeba je skosić i zebrać, jeśli żyję w jakiejś społeczności, powinienem przyczyniać się do jej dobra.

Bywa również posłuszeństwo infantylne, a nawet karygodne, urągające ludzkiej godności. Mody w myśleniu i działaniu są niewątpliwie — tak jak wszystko, co ludzkie — naznaczone co najmniej niedoskonałością, a przecież ulegamy im masowo, stadnie i bezkrytycznie. Aż nazbyt często okazujemy posłuszeństwo nawet wówczas, kiedy ktoś domaga się od nas jakiejś niemoralnej przysługi, jakiegoś niedobrego milczenia, jakiegoś niezgodnego z moim sumieniem uczestnictwa. Bezkrytycznie powtarzamy slogany, z lenistwa naśladujemy nienajlepsze wzory postępowania itd. itd.

Krótko mówiąc, jest jakimś nieporozumieniem przeciwstawiać posłuszeństwo wolności. Przeciwieństwem wolności jest niewola (niewola jest to stan uniemożliwiający mi lub utrudniający normalny rozwój), posłuszeństwo zaś może być wyrazem zarówno wolności, jak niewoli. Tak samo w posłuszeństwie może przejawiać się zarówno infantylizm, jak dojrzałość. Po prostu nie jest obojętne, kogo słuchamy. Chodzi o to, żeby człowiek był posłuszny tylko temu, co słuszne, i żeby był posłuszny na sposób ludzki, tzn. w sposób rozumny i wolny.

Otóż jeśli posłuszeństwo — dobre lub złe — jest w ogóle naszym ludzkim losem, to, rzecz jasna, posłuszeństwo Bogu jest ze swej natury najwznioślejszym rodzajem posłuszeństwa. Jeśli posłuszeństwo rzeczywistości jest czymś rozumnym i słusznym, to cóż dopiero posłuszeństwo Temu, który jest Źródłem rzeczywistości! Zamiast więc abstrakcyjnych obaw, czy posłuszeństwo Bogu nie zmniejsza przypadkiem naturalnej szlachetności czynionego przeze mnie dobra, trzeba raczej troszczyć się o to, żeby być naprawdę posłusznym Bogu i żeby nie słuchać różnych ciemnych sił, wrogich człowiekowi.

Nie zapominajmy przy tym, że jest to posłuszeństwo Komuś, kto kocha i komu naprawdę zależy na naszej godności i wolności. Otóż należy do natury miłości, że związuje ona ze sobą kochających się, uzależnia ich wzajemnie od siebie. Oczywiście, są to więzy, ale nie tylko dobrowolnie wybrane (niestety, można się dobrowolnie zgodzić również na więzy niewoli), lecz — co ważniejsze — te więzy rozszerzają wolność. Prawdziwa miłość nie jest bowiem zaborcza, ona chce obdarzać. Prawdziwa miłość nigdy też się nie narzuca, ona chce być przyjęta w sposób wolny. Dlatego nawet grzech pomyśleć o tym, żeby posłuszeństwo Bogu miało ograniczyć naszą wolność. Znaczyłoby to kwestionować fundamentalny fakt wiary: że Bóg człowieka naprawdę kocha.

Posłuszeństwo Bogu powinno być oczywiście rozumne i wolne. Proszę zauważyć, że przykazań Bożych jest tylko dziesięć, życie zaś stwarza nieskończoną ilość sytuacji, a w każdej z nich powinienem się zachować jak człowiek prawy i sługa dobra. Nie jest więc tak, jak Pan zdaje się sugerować, że człowiek wierzący w każdej sytuacji z góry wie, jak ma postąpić. Nieraz trzeba dobrze pomyśleć, radzić się bliźnich i prosić Boga o światło, żeby nie zbłądzić — a w końcu człowiek i tak nie zawsze jest pewien, czy wybrał dobrze.

Oczywiście, że przykazania — słowo kochającego Boga — ogromnie nam ułatwiają dobry wybór (ułatwienie zresztą paradoksalne, bo nieraz przykazania zwracają nas ku wyborowi trudniejszemu), chronią przed błędem i nieszczęściem, wzywają do nawrócenia. Ale zauważmy, że przecież od wyboru nas nie zwalniają. Przeciwnie, znajomość przykazań mobilizuje nas do ciągłego szukania i przynagla do podejmowania słusznych decyzji.

Proszę sobie przeczytać chociażby długi Psalm 119. Ciągle powtarza się tam modlitwa: „Naucz mnie swoich ustaw”, „nie pozwól mi zboczyć od Twoich przykazań”, „daj mi zrozumieć drogę Twoich przykazań”, „pozwól mi przejrzeć, abym mógł się nauczyć Twoich przykazań”. Znajdziemy tam nawet zaskakującą — a przecież tak głęboką — prośbę: „Panie, nie ukrywaj przede mną swoich przykazań”. Dekalog naprawdę nie jest kodeksem, nie można się go nauczyć raz na całe życie, musimy się do niego przystawiać po wielekroć każdego dnia. Zachować go może tylko człowiek myślący i czujący. Bo żeby zachować dekalog, trzeba myśleć i rozwijać w sobie tęsknotę do tego, co dobre, trzeba odkryć jego ducha, trzeba prosić Boga o pomoc w naszym szukaniu dobra.

Zarzuca się czasem etyce religijnej, że jest heteronomiczna. Z zarzutem tym trudno dyskutować, bo opiera się na wyjątkowo licznych i grubych nieporozumieniach. Zwrócę uwagę tylko na te nieporozumienia, któreśmy ujawnili w niniejszym liście:

1. Nie można mówić, że Bóg nam swoje prawo narzuca, bo sprawy między Bogiem a człowiekiem dokonują się w miłości.

2. Nie można mówić, że Bóg jest wobec człowieka prawodawcą zewnętrznym, bo On jest Twórcą naszej natury, a swoją wszechobecnością przenika aż do ostatniej nitki wszystko, co istnieje, jest więc — żeby użyć słów św. Augustyna — bliższy nam niż my sami sobie.

3. Nie można mówić, że prawo Boże zastępuje naszą osobistą inicjatywę w podejściu do dobra, dekalog bowiem nie jest kodeksem, ale oznacza przestrzeń moralną, w której możemy czynić dobro i poza którą znajduje się jedynie bezsens i spustoszenie.

Natomiast z całą pewnością można powiedzieć, że prawo Boże chroni naszą wewnętrzną energię etyczną przed marnotrawstwem, bo po prostu zwraca ją w dobrym kierunku.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama