Gołąb rzekomo hamulcowy

O zmianach w moskiewskiej metropolii i perspektywach ekumenicznych

Przez długi czas rosyjskie władze i prawosławni hierarchowie musieli tolerować niesłychaną wręcz „zniewagę", jaką była obecność w Moskwie, katolickiego metropolity - i to o zgrozo, jeszcze Polaka - w osobie abp. Tadeusza Kondrusiewicza. Jakaż więc musiała być ich ulga, gdy okazało się, że po 11 latach niewygodny „Lach" opuszcza wreszcie rosyjską stolicę.

O tej zmianie mówiło się niemal od początku pontyfikatu obecnego Papieża. Jednak dopiero kilkanaście dni temu Ojciec Święty Benedykt XVI podjął decyzję o mianowaniu nowego metropolity archidiecezji Matki Bożej w Moskwie. Został nim 47-letni Włoch, ks. Paolo Pezzi, dotychczasowy rektor seminarium duchownego w Sankt Petersburgu.

Abp Kondrusiewicz wraca zaś w swoje rodzinne strony, ale już jako metropolita mińsko-mohylewski. Ten urodzony w 1946 roku na Grodzieńszczyźnie katolicki hierarcha, który przyznaje się otwarcie do swoich polskich korzeni, już raz - w latach 1989-1991 -był administratorem apostolskim ówczesnej diecezji mińskiej.

Zmiana warty na moskiewskiej metropolii uważana jest, w zgodnej opinii zarówno watykańskich, jak i rosyjskich obserwatorów, za gest dobrej woli ze strony Watykanu w stosunku do prawosławnej wierchuszki. Ale skierowanie abp. Kondrusiewicza właśnie na Białoruś to także wyraz sympatii Benedykta XVI wobec wielkiego i oddanego hierarchy.

Kto ma tu problem?

Aby w pełni zrozumieć istotę takiej a nie innej papieskiej decyzji, trzeba uświadomić sobie najpierw szczególne znaczenie i niezwykle silną pozycję, jaką Rosyjska Cerkiew Prawosławna zajmuje w tamtejszych stosunkach społeczno-politycznych. Bo właściwie od czasu upadku ZSRR w 1991 roku sojusz tronu i krzyża to jeden z najsilniejszych - zaraz po KGB i zasobach surowców energetycznych - fundamentów ustroju, który wyrósł na gruzach dawnego komunistycznego imperium.

Demonstracyjne uczestnictwo prezydenta Putina i jego świty w uroczystościach religijnych, nadawanie im państwowej rangi, awanse czynione na każdym kroku patriarsze Moskwy i Wszechrusi Aleksemu II, opieka, jaką Kreml otacza prawosławie, będące faktycznie religią niemal państwową, są tego najlepszym dowodem.

Cerkiew odwdzięcza się zaś swoim poparciem dla imperialnej polityki obecnego prezydenta i legitymizuje praktycznie każdy krok rosyjskiego prezydenta, np. błogosławiąc rosyjskie jednostki specjalne biorące udział w krwawych pacyfikacjach Czeczenii czy wręcz zachęcając wprost wiernych do głosowania na Putina i jego partię.

Władimira Putina i Aleksego II łączą zresztą nie tylko wspólne interesy polityczne i osobiste ambicje, ale także niejasna przeszłość obu panów. Pierwszy to dawny etatowy oficer i szpieg KGB, drugi zaś oskarżany jest o agenturalną przeszłość - jako agent „Drozdów" miał w czasach ZSRR rozpracowywać od środka rosyjską Cerkiew.

Żelazny sojusz władzy świeckiej i religijnej został jeszcze dodatkowo wzmocniony poprzez uchwalenie kilka lat temu ustawy o związkach religijnych, która określa „tradycyjne" rosyjskie wyznania. Oprócz prawosławia w dokumencie jest więc mowa również o buddyzmie, islamie i judaizmie. Ani słowa nie wspomniano za to na temat katolicyzmu. I choć rosyjscy katolicy stanowią ledwie nieco ponad pół procent tamtejszej populacji, to zazdrośnie strzegąca swoich wpływów prawosławna Cerkiew, alergicznie wręcz reaguje na każde, nawet najmniejsze próby publicznej aktywności z ich strony.

Tak było np. w przypadku prowadzonej przez katolików działalności charytatywnej w publicznych domach dziecka, która została oprotestowana przez Patriarchat Moskiewski.

Bo to Polak...

W osobie abp. Tadeusza Kondrusiewicza skupiła się cała niechęć rosyjskich hierarchów prawosławnych do siostrzanego - było nie było - Kościoła katolickiego. Bo przecież Polak - katolik to odwieczny wróg prawosławnej Rosji. Tak przynajmniej od wieków usiłuje się wmawiać rosyjskiemu społeczeństwu.

Rosyjska Cerkiew regularnie też formułuje wobec Watykanu oskarżenia o uprawianie przezeń agresywnego prozelityzmu w Rosji, uznawanej przez Moskwę za kanoniczne terytorium prawosławia: „Misja katolicka wśród osób ochrzczonych w prawosławiu w Rosji i krajach Wspólnoty Niepodległych Państw jest kontynuowana, podobnie jak skrajnie nieprzyjazna polityka grekokatolików wobec kanonicznego Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego" - mówił jeszcze w ubiegłym roku patriarcha Moskwy i Wszechrusi Aleksy II. Tyle tylko, że to rzekome przeciąganie wiernych prawosławnych na stronę katolicyzmu nie spowodowało dotychczas jakiegoś masowego odpływu ludzi z Cerkwi.

Nie pomagają też liczne ekumeniczne znaki czynione przez katolickich duchownych; zupełnie bez echa przeszły choćby słowa naszego Jana Pawła II, który przeprosił prawosławnych współbraci za wszystkie krzywdy wyrządzone im w historii katolików.

Do tego dochodzi drugi, jeszcze bardziej irracjonalny czynnik, wywierający jednak przemożny wpływ na stosunki na linii Moskwa-Watykan: jest nim „polskość" poprzedniego Papieża oraz niektórych katolickich hierarchów, przede wszystkim abp. Kondrusiewicza. Niestety, ta antypolska retoryka jest od dawna obecna w rosyjskiej polityce państwowej. Z jednej strony mamy więc embargo na polskie mięso, z drugiej zaś przypadki wydalania z Rosji księży o polskich korzeniach. Skalę tej histerii najlepiej obrazuje zaś fakt, że Moskwa ustanowiła jako rosyjskie święto narodowe rocznicę odbicia w 1612 roku Kremla z rąk polskich „panów-katolików". Ten niewielki i raczej mało znaczący epizod z rosyjskiej historii został jednak rozdmuchany propagandowo do rozmiarów oficjalnej państwowej dętej hucpy pod nazwą Dnia Jedności Narodowej.

Antypolsko nastawiona jest także rosyjska Cerkiew. Aleksy II nie kryje zresztą specjalnie, że podstawowa bariera uniemożliwiająca ożywienie ekumeniczne między oboma Kościołami, to właśnie narodowość niektórych katolickich hierarchów. Z tego też przede wszystkim powodu nie doszło nigdy do wizyty apostolskiej Jana Pawła II w Rosji...

Z ekumenizmem na bakier

Abp Tadeusz Kondrusiewicz zrobił przez ostatnie 11 lat naprawdę wiele dla przywróceniu struktur Kościoła katolickiego w Rosji. Kiedy w 1991 r. obejmował on metropolię moskiewską, w całym kraju było tylko kilku księży katolickich w wieku emerytalnym, cztery kaplice i dwa kościoły. Dziś, choć katolików jest w Rosji niecałe 800 tys., to tamtejszy Kościół wzmocnił się - ma kilkuset kapłanów i zakonnic, własne seminarium duchowne, nowe świątynie, kościelne media i ośrodki pomocy charytatywnej. A to wszystko udało się stworzyć mimo przeszkód ze strony rosyjskich władz i co najważniejsze, bez wywoływania niepotrzebnych zadrażnień z tamtejszą Cerkwią. To z pewnością wielka zasługa dyplomatycznych i ekumenicznych zdolności abp. Kondrusiewicza. Mimo to musiał on odejść z Moskwy. Choćby dlatego, że - jak samokrytycznie przyznał - nie miał sukcesów w kontaktach z prawosławiem. Ale mieć ich po prostu nie mógł. I to nie ze swojej winy.

Zastąpienie Kondrusiewicza Włochem Pezzim oczyszcza więc przedpole dla poprawy relacji z rosyjskim prawosławiem. Pytanie tylko, jak dużo dobrej woli znajduje się po drugiej stronie ekumenicznego stołu. Pierwsze reakcje Moskwy są jak na razie dość obiecujące - patriarcha Aleksy II stwierdził m.in. ostatnio, że nigdy nie wykluczał spotkania z papieżem. Miejmy więc nadzieję, że te słowa oznaczają początek tak długo oczekiwanego przełomu w dialogu z prawosławiem. Wypada też wierzyć, że rozumna decyzja Benedykta XVI, choć może rozczarowywać rosyjskich katolików i ranić naszą polską dumę, nie zostanie odczytana - tak jak to mają często w zwyczaju Rosjanie - jako oznaka słabości ze strony Watykanu. Wyciągnięta ręka nie musi wszak kojarzyć się tylko z gestem kapitulacji.

Gołąb rzekomo hamulcowy

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama