Bóg a wirusy

Czy istnienie wirusów i bakterii przeczy idei dobrego Boga? Czy jest jakiś biologiczny "cel" ich funkcjonowania w świecie?

Ateistom wydaje się, że są nie wiadomo jak bystrzy twierdząc, że istnienie wirusów w przyrodzie jest dowodem na to, że Bóg jest zły lub zwyczajnie nie istnieje. Skoro bowiem Bóg stworzył wszystko, to „musiał” też stworzyć wirusy. Zdaniem ateistów łatwiej przyjąć, że dobrego Boga po prostu nie ma i za istnieniem wirusów stoi jedynie bezosobowy proces ewolucji darwinowskiej

Ateistom wydaje się, że są nie wiadomo jak bystrzy twierdząc, że istnienie wirusów w przyrodzie jest dowodem na to, że Bóg jest zły lub zwyczajnie nie istnieje. Skoro bowiem Bóg stworzył wszystko, to „musiał” też stworzyć wirusy. Zdaniem ateistów łatwiej przyjąć, że dobrego Boga po prostu nie ma i za istnieniem wirusów stoi jedynie bezosobowy proces ewolucji darwinowskiej.

Ateiści mniemają, że są niezwykle elokwentni przy stawianiu takiego zarzutu, w rzeczywistości jednak taki zarzut z ich strony dowodzi czegoś wręcz przeciwnego, a mianowicie tego, że są oni ignorantami w kwestiach mikrobiologii, co rozwinę dalej.

Na razie zatrzymajmy się jednak na chwilę przy kwestiach etycznych i filozoficznych. Teoretycznie rzecz biorąc, Bóg chrześcijański mógł być jedynie przyczyną pierwszego życia na świecie, pozostawiając resztę procesowi ślepej ewolucji. W ten sposób Bóg nie byłby bezpośrednim stworzycielem wirusów. Ateiści twierdzą jednak, że to wcale nie zwalnia Boga z odpowiedzialności za „zło” w przyrodzie gdyż Bóg jest odpowiedzialny również za stworzenie „warunków brzegowych”, w ramach których dokonywała się ewolucja, odpowiadając tym samym pośrednio za „zło wirusów” w świecie. Jest to oczywiście prymitywne uproszczenie gdyż można odeprzeć ten argument twierdząc, że Bóg stworzył świat idealnym a dopiero zerwanie harmonii z Bogiem przez człowieka wprowadziło czynnik cierpienia do przyrody. Nawet gdyby się jednak zgodzić z tym, że to Bóg jest odpowiedzialny pośrednio za cierpienia w świecie, to nadal ateiści nie mają żadnego dowodu na to, że Bóg jest odpowiedzialny za „zło”. Pozostaje bowiem bardzo filozoficzną kwestią to, czy cierpienie jest wyłącznie „złem”. Chrześcijaństwo w swej doktrynie naucza, że cierpienie ma jakiś cel. Ateista mówi najczęściej w tym miejscu, że skoro chrześcijanin nie potrafi od razu wskazać celu cierpienia to jest to właśnie bezcelowe a więc całkowicie złe. Niemniej jednak taka argumentacja ateisty jest błędna logicznie gdyż jest argumentem opierającym się na tymczasowej niewiedzy. Niemal dokładnie taki sam argument krytykują oni u teistów odwołujących się do „Boga-zapchajdziury”.

Niewiele też pomoże ateistom odwoływanie się do emocji. Pokazywanie przez nich zdjęć dzieci cierpiących na choroby jest cynicznym odwoływaniem się do emocji i uczuć, co jest błędem logicznym Argumentum ad misericordiam. Emocje nie rozstrzygają o niczym. Przeciwnicy całujących się na ulicy mężczyzn, którzy odwołują się do swego uczucia obrzydzenia, są przez niektórych ateistów popierających homoseksualizm piętnowani jako „niepostępowi”, „nienowocześni” itd. W ten sposób ateiści obalają argument odwołujący się do emocji u niektórych ludzi. Nie zauważają jednak, że sami popełniają dokładnie ten sam czysto emocjonalny błąd logiczny w swej polemice z chrześcijańską teodyceą.

Ponadto ateistyczna etyka jest relatywistyczna i ateista nie może bezspornie orzec wyłącznie na podstawie swego autorytetu, że cierpienie jest złem, gdyż wystarczy znaleźć choćby jednego sadomasochistę, który temu zaprzeczy na podstawie własnej etyki relatywistycznej. Sadomasochizm to oczywiście zaburzenie, niemniej jednak w relatywistycznej etyce ateistów nie da się na dobrą sprawę udowodnić, że coś jest zaburzeniem, skoro wszystko jest tam tylko kwestią punktu widzenia. Ateista może odwołać się do aktualnej definicji w psychologii ale psychologia nie jest nauką ścisłą. Co gorsza, każda aktualna definicja w psychologii jest jedynie umowna i tym samym z czasem może zostać zmieniona. Kiedyś homoseksualizm był przez lekarzy psychiatrów definiowany jako schorzenie, dziś jest już czymś „normalnym” z punktu widzenia psychologii. Pedofilia jest aktualnie traktowana jako schorzenie, żaden ateista nie może jednak dać gwarancji, że za powiedzmy 50 lat również i pedofilia nie zostanie przez psychiatrię uznana za coś „normalnego”. Podobny los może spotkać sadomasochizm. Ateistyczna etyka stoi na bardzo kruchym fundamencie relatywistyki moralnej i żaden ateista nie będzie w stanie udowodnić, że cierpienie jest „złem”. Nie ma nawet w ateistycznej etyce takiego pojęcia jak „zło”, skoro z tego punktu widzenia wszystko jest jedynie ślepym procesem darwinowskim. Tak więc wciąż pozostaje ateiście jedynie odwoływanie się do emocji ale to jest już jak wiemy argumentacja błędna logicznie.

Przejdźmy więc teraz do mikrobiologii. Jak wspomniałem wyżej, ateiści przedstawiają wirusy jako jednoznacznie negatywny element świata przyrody, mający albo negować istnienie chrześcijańskiego Boga, albo przynajmniej kwestionować dobroć tego Boga. Takie postrzeganie świata wirusów jest jednak bardzo prymitywnym uproszczeniem i prędzej dowodzi indolencji u ateistów w kwestiach mikrobiologii, niż ich rzekomej erudycji w tych zagadnieniach. W rzeczywistości odkrywa się bowiem coraz więcej dowodów na bardziej pozytywne efekty działania wirusów niż negatywne. Jednym ze sztandarowych przykładów takiej sytuacji jest działanie tak zwanych bakteriofagów, czyli wirusów atakujących szkodliwe bakterie. Obecnie prowadzi się już badania i eksperymenty nad wykorzystaniem wirusów w szczepionkach przeciw pewnym infekcjom bakteryjnym. Istnieją też wirusy, które zabijają szkodliwe bakterie, jakie uzyskały odporność na antybiotyk. Badania nad tymi wirusami są prowadzone na Harvard University oraz w Hughes Medical Center. Także u zwierząt odkryto pewne wirusy, które zwalczają złośliwe szczepy bakterii. Takie terapie wirusowe odnoszą już pewne sukcesy w walce z czerwonką, durem brzusznym, posocznicą i innymi chorobami.

Mało kto wie też, że istnieją nawet wirusy, które zwalczają nowotwory. Nie tylko jeden rodzaj nowotworów ale wszystkie możliwe. Taki wirus żywi się wyłącznie komórkami rakowymi i dlatego może bez problemu wyśledzić je w organizmie. Po tym gdy zabije on już komórki rakowe, odtwarza następnie zdrową sekwencję DNA i komórka powiela się bez nowotworu. Badania nad taką antyrakową terapią wirusową są oczywiście na razie w fazie bardzo wczesnego rozwoju ale już nawet na tym wczesnym etapie wygląda to bardzo obiecująco. Prowadzi się też badania nad użyciem retrowirusów w celu rekombinacji DNA i terapii genowej, w której zmutowany gen zostaje „naprawiony” i przekształcony w gen zdrowy. W ramach tej terapii stosuje się również indukowaną pluripotencję komórek macierzystych przy przywracaniu zdrowej tkanki skóry. Terapia genowa przy użyciu wirusów wychodzi poza zakres nowotworów. Wiadomo bowiem, że wady genetyczne powodują około 5000 schorzeń, takich jak Pląsawica Huntingtona, Anemia Sierpowata czy Mukowiscydoza. Wirusy w tym wypadku są nośnikami dobrych genów, infekując DNA chorych komórek przy pomocy zdrowego materiału genetycznego i w ten sposób lecząc je. Jednym z przykładów takich stosowanych już od jakiegoś czasu wirusów do terapii genowej jest wirus MMLV. Terapia wirusowa wygląda szczególnie obiecująco w przypadku pewnych schorzeń neurologicznych, takich jak choroba Alzheimera i Parkinsona oraz guzy mózgu. Niektóre wirusy są w stanie przejść barierę ochronną krwi w organizmie i przenieść do mózgu nowe zdrowe geny. Trwa już równocześnie jakieś 100 eksperymentów w tym temacie. Szczególnie obiecujące wydają się tu być tak zwane lentivektory wiralne. Zmodyfikowany wirus opryszczki jest aktualnie z sukcesem testowany przy leczeniu guzów mózgu u myszy. Wirus powiela się w komórkach guza, produkując enzym, który służy jako katalizator do konwersji nietoksycznego leku w chory obszar, niszcząc jedynie komórki rakowe.

Większość bakterii, jak już wiadomo, pełni funkcje pożyteczne dla środowiska. Utrzymują na przykład glebę (użyźnianie i odpowiednia kwaśność) i powietrze w odpowiednim stanie (koncentracja azotu), oczyszczają wodę a także trawią nieczystości w martwej organicznie materii i ściekach, z powrotem przekształcając je w coś użytecznego i pożywnego dla środowiska. Proces ten został już nawet poddany technologizacji i zwie się bioremediacją, stosowaną przy węglowodorach i ropie naftowej. Istnieją nawet przypadki gdy takie bakterie beztlenowe są w stanie przywrócić do zdrowia zatruty organizm człowieka. Podobnie jak z wirusami, tak i tu możemy mieć i mamy w sobie dobre bakterie, jak na przykład bakterie E.coli, które pełnią pożyteczną funkcję dla środowiska. Ale istnieje też szkodliwy dla człowieka szczep E.coli, powstały na drodze mutacji w wyniku której utracił on część swojego „dobrego” DNA.

Tak jak większość bakterii, tak i większość wirusów pełni pożyteczną rolę dla ekosystemu. Jedna łyżka wody z oceanu zawiera miliardy wirusów, od 10 tysięcy do 10 milionów więcej niż sądzono, które podtrzymują życie w tym środowisku w odpowiedniej równowadze. Człowiek żyje niemal „skąpany” w bilionach wirusów. Szacuje się, że odkryto 300 000 gatunków mikroorganizmów, w tym 10 000 gatunków wirusów i bakterii przypadających na zaledwie gram gleby. Zwierzęta wodne i lądowe też stykają się z bilionami wirusów ale nie powoduje to u nich żadnych chorób. Aktualnie biolodzy inaczej postrzegają wirusy niż dawniej, nie traktując ich już jako „pasożyty” ale bardziej na zasadzie owada, który przenosi pyłek kwiatowy. Wirusy przenoszą nie tylko własne geny, ale również geny innych stworzeń i bakterii. Wiele z tych genów jest odpornych na antybiotyki ale są tam również geny pozwalające bakteriom unieszkodliwiać toksyny (np. polichlorowane bifenyle). Niektóre wirusy przenoszą korzystne geny, będąc w ten sposób wsparciem dla ewolucji eukariotycznej. Wirusy są niezbędne dla bakterii a bakterie są niezbędne dla ekosystemu. Organizm nosiciela (w tym człowieka) jest ważny dla wirusa i nie chce on go zabijać gdyż tenże organizm jest dla niego wręcz niezbędny aby egzystować. Nawet sam wirus nie zabija organizmu nosiciela bezpośrednio. Dla przykładu tak zwany hantawirus powoduje „jedynie” to, że układ odpornościowy nosiciela atakuje swoje własne zdrowe komórki, w tym wypadku sam wirus nie atakuje jednak organizmu swego nosiciela.

Jednym z ciekawszych przykładów nadających się do omówienia w tym kontekście są rekiny. Rekin żyje w oceanach w których razem z nim pływają miliardy wirusów. Nie choruje on jednak z tego powodu a jest to o tyle ciekawe, że rekin ma prostszy niż u człowieka system odpornościowy, pozbawiony tak zwanych T-komórek, obecnych u zwierząt i ludzi, przez co rzadziej też jego organizm odrzuca przeszczepy. Rekin nie posiada też rozbudowanego systemu obronnego opartego na przeciwciałach, znanych tak dobrze u człowieka. Jego system obronny przeciwciał jest prosty i nie posiada tak zwanej pamięci immunologicznej, która tak jak u ludzi prowadzi do nabierania odporności na raz nabytą infekcję. Niemniej jednak rekiny nie chorują z powodu miliardów wirusów z jakimi mają styczność w swym środowisku, co doskonale ilustruje fakt, że wirusy same w sobie nie są z natury szkodliwe dla organizmów żywych.

Istnieje tyle mitów związanych z wirusami, że mało kto zdaje sobie na przykład sprawę, że wirus po każdym zakażeniu kolejnego organizmu staje się coraz mniej złośliwy dla nosiciela i zarazem coraz gorzej przystosowany do nowych warunków.

Dlaczego więc niektóre wirusy są obecnie agresywne dla człowieka? Stało się tak w wyniku procesu zmian genetycznych (szkodliwe mutacje) i chemicznych jakie dokonały się w komórkach organizmów żywych. Coraz więcej dowodów wskazuje na to, że wirusy i bakterie patogeniczne są szkodliwymi mutacjami wirusów niepatogenicznych. Jednym z przykładów jest błonica, pierwotnie nie będąca złośliwą, niemniej jednak w wyniku transmisji genów spowodowanej przez profaga lub plazmid stała się taką. Podobny przypadek Vibrio cholerae, powodującego cholerę, również to potwierdza. Pewne szczepy Vibrio cholerae nie są jednak niebezpieczne. Bóg nie ma z tym oczywiście już nic wspólnego gdyż stworzył wirusy jako nieagresywne. Do tej pory w człowieku i zwierzętach egzystuje wiele wirusów, które nie powodują żadnej szkody a wręcz przyczyniają się do poprawy jakości życia organizmu. Nawet wirusy śmiertelne dla człowieka mogą bez szkody dla nosiciela funkcjonować u pewnych gatunków zwierząt. Na przykład wirus Ebola bez szkody egzystuje sobie w ciałach nietoperzy, u których pełni jakąś funkcje, jaka być może z czasem zostanie wyjaśniona. Najwyraźniej w wyniku pewnej degradacji środowiska biologicznego wirus Ebola złamał wcześniej wyznaczone bariery i przeniknął do świata człowieka wraz ze szkodliwymi następstwami. Podobnie wygląda sytuacja z wirusem HIV, który bez szkody dla swojego nosiciela egzystuje w organizmach małp (zwie się wtedy SIV). Dopiero gdy człowiek złamał zasady i zaczął współżyć seksualnie z małpami, naruszając zakaz Boga, wirus ten przedostał się do ludzkiej populacji. Tak samo syfilis rozwijał się w ciele owiec bez szkody dla nich i stał się agresywny dopiero po tym jak przedostał się do organizmu człowieka w wyniku niestosowania się do pewnych zasad higieny.

Człowiek przestrzegający zasad higieny może uniknąć wielu niepożądanych infekcji. Przestrzegając takich zasad jak czystość wody, odprowadzanie ścieków, wywóz śmieci i usuwanie zanieczyszczeń, można z powodzeniem uniknąć zakażenia takim wirusem jak na przykład Ebola.

Jak widać po powyższej analizie, wyłania się z niej zupełnie inny obraz niż przedstawiają ateiści. Pogląd ateistów na temat wirusów jest bardzo daleki od rzeczywistości. Wirusy pełnią pożyteczną funkcję dla całego ekosystemu. Bez nich przyroda wręcz nie mogłaby funkcjonować. Tylko niewielka część wirusów jest niebezpieczna a zaledwie ułamek, około 1% całej populacji bakteriofagów, powoduje śmierć człowieka lub zwierzęcia w wyniku choroby (wścieklizna i AIDS). Potwierdzają to badania, które również wykazują, że jedynie niewielka mniejszość wirusów jest patogeniczna. Reszta wirusów jest obojętna dla człowieka i zwierząt a jeśli już powodują jakąś szkodę to jest ona łatwa do usunięcia, często jedynie przy pomocy samej aspiryny i gorącej herbaty. Ujemne strony związane z wirusami są jednak marginesem i wynikają z pewnej degradacji przyrody. Pierwotnie wirusy nie były przeznaczone do zabijania nikogo. W wyniku utracenia przez ludzkość więzi z Bogiem świat przyrody popadł jednak w niedoskonałość i pojawiły się pewne negatywne skutki związane z istnieniem wirusów. Jak widzieliśmy, nie ma to jednak nic wspólnego ze skrajnie tendencyjnym obrazem prezentowanym przez ateistów, w którym wirusy od początku do końca stanowią sferę wrogą dla człowieka i innych organizmów żywych. Biolodzy tak naprawdę dopiero zaczynają poznawać świat wirusów i obraz jaki się przed nimi wyłania już teraz jest diametralnie inny niż powszechna świadomość społeczna. Tak samo było z bakteriami na początku stulecia, niegdyś nadawano im wyłącznie pejoratywne funkcje a dziś nawet laicy wiedzą, że bakterie również są niezbędne dla prawidłowego funkcjonowania środowiska. Przed wirusologią wciąż daleka droga i jest to młoda dziedzina wiedzy.

Na koniec pewna ciekawostka. Nie mamy żadnych dowodów na ewolucję wirusów. Wszystko wskazuje na to, że w starożytności były niemal identyczne jak dziś (pomijając szkodliwe mutacje obecnych patogenicznych form). To kolejny argument przeciw darwinowskiej narracji ale to już temat na inną dyskusję.

Pierwotna publikacja: luty 2016. Wykorzystano w Opoce za zgodą Autora

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama