Zmiana środka ciężkości

Rozmowa z Austenem Ivereigh'em, autorem książki "Prorok. Biografia Franciszka, papieża radykalnego", o męstwie, zdolnościach strategicznych i poddaniu woli Bożej

Zmiana środka ciężkości

W książce cytuje Pan południowoamerykańskie powiedzenie, że Argentyńczycy — w dużej mierze potomkowie imigrantów z XIX w. — są ludźmi ze statków. Czy takim „człowiekiem ze statku” jest dla Pana Jorge Bergoglio?

Tak, ponieważ jego rodzina wywodzi się z Włoch. A także dlatego, że jest jezuickim misjonarzem: jest zawsze w drodze. Jak mawiają jezuici, ich domem jest droga. Bergoglio identyfikuje się z imigrantami, z osobami, które opuszczają ojczyznę w poszukiwaniu lepszej przyszłości. Ale jednocześnie — i to jest pewien paradoks — on jest mocno zakorzeniony. Proszę sobie wyobrazić, że on przez większą część życia prawie nie opuszczał Argentyny. Na dobre zaczął podróżować dopiero wtedy, gdy został prowincjałem jezuickim. To nie jest rzecz zwyczajna jak na Latynoamerykanina.

Ten potomek przybyszów, z definicji otwarty na świat, chętnie cytuje poemat Martín Fierro, argentyński odpowiednik Pana Tadeusza. Jednak tytułowy bohater tego poematu wcale nie jest osobą otwartą: jest ksenofobem, można go nawet nazwać rasistą...

Martín Fierro to ikona argentyńskiego nacjonalizmu. Ten poemat wydobywa esencjonalne wartości, które czynią Argentynę krajem takim a nie innym. Jego silnie nacjonalistyczny pierwiastek nie sprawia jednak, że ta argentyńskość rozumiana jest jako coś zamkniętego dla przybyszów. Sens Martína Fierro nie jest wymierzony w obcych, to dzieło jest wyrazem sprzeciwu wobec swego rodzaju globalizacji, która czyni Argentynę krajem takim, jakim jest Francja, Anglia czy Włochy. Jest ekspresją duszy Argentyny, która w tamtym momencie, w XIX w., stanęła w konfrontacji z kosmopolityzmem. Za to właśnie Argentyńczycy kochają Martína Fierro.

Jednym z mocniejszych rozdziałów książki jest opis zachowania przyszłego papieża Franciszka podczas trwania wojskowej dyktatury lat 1976-1983. Jako prowincjał Bergoglio uratował wówczas dziesiątki osób, jezuickich współbraci, ale nie tylko. Narażał się przy tym na tortury i śmierć. W Polsce nie znamy go z tej strony.

Ta część jego biografii jest nieznana nie tylko w Polsce. Do niedawna nie wiedziano o tym w samej Argentynie. Nawet jego koledzy jezuici z Colegio Máximo w Buenos Aires nie mieli pojęcia, że w murach kolegium Bergoglio ukrywał politycznych dysydentów. To zostało ujawnione dopiero po jego wyborze na papieża.

Nie waham się nazwać go człowiekiem nieustraszonym. Myślę że to nie jest u niego czymś naturalnym, to raczej dar. Bergoglio jest przecież z natury ostrożny. Odwagę okazywał nie tylko w latach 70., także później, kiedy stanął twarzą w twarz z gangami handlarzy narkotyków i żywym towarem, operującymi w Buenos Aires. To dopiero jest męstwo! Kiedy badałem szczegóły jego życia, sam zacząłem na serio bać się o jego bezpieczeństwo.

To nie jest naiwność albo ryzykanctwo. Ochrona Franciszka dba o zachowanie wysokiego, profesjonalnego stopnia bezpieczeństwa podczas publicznych spotkań papieża. On to akceptuje, nie pozwolił im tylko, aby nie dopuszczali do jego bezpośrednich kontaktów z ludźmi. Kiedy w Brazylii miał wsiąść do papamobile, uparł się, by okna pojazdu były otwarte. Powiedział wtedy: „Gdy idę do przyjaciół, nie czynię tego w szklanym pudełku”.

On cały czas przygotowany jest na to, że może zostać zabity. Kiedyś powiedział jednemu z moich przyjaciół: „Mam nadzieję, że gdy przyjdzie to, co ma przyjść, kula zgładzi mnie szybko. Bo nienawidzę bólu”. Tak może mówić jedynie ktoś, kto ma głęboką świadomość, że jego życie jest w rękach Boga.

Bergoglio nie tylko ukrywał zagrożonych, ale też udawało mu się wydobywać z więzień przeciwników reżimu. W tym celu musiał interweniować u pułkowników. Nazywa to pan „akrobacją”. Ci ludzie mieli krew na rękach, ale nie było innej rady niż kontakty i negocjacje. Zdarzało się, że po takiej rozmowie wymiotował.

Był przyciśnięty bardzo brutalną rzeczywistością. Myślę że doskonale rozumiał cenę, jaką przyszłoby mu zapłacić za mówienie głośno tego, co myśli: nie ocaliłby tych ludzi. Z drugiej strony na pewno dostrzegał korzyści, jakie przyniosłoby mu „śmierdzące” milczenie, ślepe na los prześladowanych. Powtarzam, do tego trzeba wyjątkowej odwagi. Ale jest w tym też głęboki zmysł polityczny. Strategia. Wiele osób mówiło mi o Franciszku: on jest jak szachista, przewidujący pięć ruchów do przodu. Można powiedzieć, że jest przebiegły. Jednak ta jego cecha w przedziwny sposób idzie ręka w rękę z poczuciem „duchowości pustyni”, przejawiającej się w radykalnym oddaniu woli Bożej. Połączenie tych dwóch, tak pozornie sprzecznych cech, ukształtowało go takim, jakim go znamy.

Sam powiedział, że w raju Bóg chętniej powita poranionego wojownika niż gładkiego świętoszka.

Większość Argentyńczyków została poraniona w tamtej brudnej wojnie. To był bardzo traumatyczny czas. Trudno porównywać Argentynę do Niemiec po II wojnie światowej, gdy cały naród pytał: „Jak mogliśmy dopuścić do tego, co się stało?”. W Argentynie każdy pyta o to sam siebie. Czy Bergoglio zrobił wtedy wystarczająco wiele? Nikt nie jest w stanie uczynić wystarczająco wiele w takiej sytuacji. Trzeba robić, co się może. Zamordowano wtedy jego przyjaciółkę Esther Ballestrino de Careaga, a on — we własnym przekonaniu — nie uczynił dość, aby ją ocalić. Ta „wina” tkwi w nim do tej pory.

Jako biskup Buenos Aires, Bergoglio szczególnie opiekował się ubogimi w dzielnicy Villa 21. To dzielnica Paragwajczyków, mówiących w języku guarani. W tym momencie trudno oprzeć się skojarzeniom z filmem Misja.

To prawda, jezuita Bergoglio jest postacią jakby żywcem wyjętą z tego filmu. Proszę zauważyć, że jako gospodarz Colegio Máximo zarządzał on kolegium tak, jakby to była „redukcja”, XVIII-wieczna jezuicka misja. Wszyscy, łącznie z nim samym, wykonywali tam codziennie brudne prace fizyczne.

Czy jest teologiem wyzwolenia?

Zależy, co pod tym pojęciem rozumiemy. Teologia wyzwolenia została uformowana przez latynoamerykański sposób odczytania reform II Soboru Watykańskiego. Ale we wczesnych latach 70. rozszczepiła się na dwa nurty: jeden ukształtowany przez pojęcia marksistowskie, drugi — to teologia ludowa, teologia del pueblo. Ten drugi nurt można nazwać specyficznie argentyńskim. W Argentynie lewica zawsze znaczyła bardzo mało. Hasła klas pracujących zostały tam przechwycone przez ruch peronistowski, z jego silnym poczuciem nacjonalizmu i katolicką myślą społeczną.

Powstały więc dwie, kompletnie różne narracje. Marksistowska wersja teologii wyzwolenia z czasem poniosła klęskę. Z kolei teologia del pueblo, którą można opisać jako antyliberalną i antymarksistowską, mocno zakorzeniła się w nauczaniu papieża Franciszka. Zresztą nie tylko jego. Jednym z interesujących owoców moich poszukiwań, prowadzonych w Kongregacji Nauki Wiary, była konstatacja, że głębokie zrozumienie dla tej latynoamerykańskiej teologii okazał Joseph Ratzinger, przyszły papież Benedykt XVI.

Franciszek jest pierwszym w historii papieżem spoza Europy, oczywiście w sensie cywilizacyjnym, nie geograficznym. To chyba klucz do oceny jego postaci.

Zgoda, jego pontyfikat oznacza zmianę środka ciężkości we współczesnym Kościele katolickim. Teraz jego dynamikę reprezentują rosnące w siłę obszary peryferii. Na początku XX w. tylko co czwarty z katolików żył poza Europą, teraz zaledwie co czwarty żyje w jej granicach. Europejska pozostaje głównie hierarchia, co stwarza rosnącą dysproporcję. Tutaj Franciszek przyjął rozważną strategię preferencji odległych, ubogich regionów przy nominacjach kardynalskich.

Papież nie jest antyeuropejski, ale widzi, że Kościół Europy cierpi na chorobę ducha, która nadwerężyła jego wiarygodność. Myślę że jest przekonany, iż potrzebujemy ewangelizacji z południa. Europa nie jest już motorem zmian w Kościele, centrum przeniosło się na peryferie. Wyrazem tego przekonania są jego słowa, skierowane do biskupów niemieckich: wasz Kościół jest pusty. To bardzo surowy osąd! Kościół niemiecki jest bogaty, nieprawdopodobnie bogaty, ale brakuje mu misjonarskiego zapału. Tak jak cała Europa, potrzebuje on nawrócenia w duchu adhortacji apostolskiej Evangelii gaudium. Kluczem tego nawrócenia jest zdolność do okazywania miłosierdzia.

Czego według Franciszka mogą nas nauczyć katolicy latynoamerykańscy?

Po pierwsze tego, że nie ma prawdy bez miłosierdzia. I nie ma miłosierdzia bez prawdy. To jest najważniejsze. Druga rzecz to szacunek dla ludowych form pobożności. Trzecia to zwrócenie się ku ubogim, a jeszcze lepiej powiedzieć: preferowanie obecności Kościoła na jego egzystencjalnych peryferiach. Kościół winien być obecny przede wszystkim wszędzie tam, gdzie cierpimy, potrzebujemy, tęsknimy.

W książce pokazuję zmianę, jaką przyniósł rok 2013 — oto Kościół w Ameryce Łacińskiej staje się Kościołem-źródłem. Kiedyś to Niemcy i Francja były źródłem sprawiedliwości Kościoła dla reszty świata, teraz jest nim Ameryka Łacińska. Pamiętajmy że na tym kontynencie żyje połowa katolików całego świata, jeżeli doliczymy hiszpańskojęzyczną ludność Ameryki Północnej. I jest to Kościół ludzi młodych! Ta zmiana środka ciężkości znajduje echo w świadomości Franciszka.

Przed Pana książką trafiła w ręce polskich czytelników publikacja Antonia Socciego, bardzo niechętna Franciszkowi.

Socci ma obsesję na punkcie jednego, partykularnego momentu konklawe. Doszukuje się skandalu w fakcie istnienia grupy kardynałów, którzy chcieli wyboru Bergoglia. Ale przecież w 2005 r. podobna grupa zainicjowała wybór Benedykta. Tak właśnie pracuje konklawe. Niedopuszczalne byłoby dopiero, gdyby taka grupa sympatyków dokonywała wcześniej jakichś ustaleń. W pierwszym wydaniu mojej książki popełniłem błąd, sugerując że wybór Bergoglio był uprzednio konsultowany. Uznałem ten błąd, przeprosiłem zań i skorygowałem go w kolejnym wydaniu. Ale nie przepraszałem za ujawnienie istnienia grupy kardynałów popierających wybór Bergoglia. Ten fakt kilka miesięcy temu potwierdził kard. Danneels. Jeśli Socci sądzi, że to wystarcza, by uznać wybór Franciszka za nielegalny, powinien poświęcić nieco więcej uwagi okolicznościom rezygnacji papieża Benedykta. Przecież według kryteriów Socciego ten krok kompletnie nie mieścił się w ramach prawa Stolicy Apostolskiej.

Minął rok od wydania Pańskiej książki, której oryginalny tytuł to Wielki reformator. Jak przez ten czas posunęła się zainicjowana przez Franciszka reforma?

Reforma kurii, traktowana technicznie, od strony zmian prawnych, postępuje: polityka Watykanu nabrała przejrzystości. Ale to dopiero początek procesu. Restrukturyzacja kurii będzie trwała latami. Poważniejszą stroną tej reformy jest zmiana kultury pracy kurialnej. A to coś zupełnie innego — do tego trzeba przemiany pokoleniowej.

Na tle reformy kurii postępuje szersza reforma, którą można zdefiniować jako misjonarskie i pastoralne nawrócenie Kościoła. On już teraz różni się od oblicza Kościoła sprzed dwóch i pół roku. Jest bardziej miłosierny, bardziej ewangeliczny. Mamy też realny efekt tej zmiany — papież jest słuchany na całym świecie. Kościół dostał mocny impuls przez ten pontyfikat. Franciszek prowadzi pracę u podstaw na rzecz trwałej zmiany, która jest niezbędna i która z pewnością będzie kontynuowana przez kolejnego papieża.

Kluczem jest tutaj synodalność. Chodzi o to, jak Watykan rozumieć będzie znaczenie synodu. Jak dotąd, wszystko idzie w kierunku urzeczywistnienia formuły: wierność doktrynie, ale wolność w dyskusji dotyczącej realiów duszpasterskich. Niektórym to się nie podoba, woleliby, aby synod był prostą wykładnią dotychczasowej nauki, ale takie same obiekcje wyrażano przed II Soborem Watykańskim. Większość kardynałów chce prowadzić Kościół w kierunku wytyczanym przez Franciszka.

A co z zapowiedzią Franciszka, że jego pontyfikat będzie trwać tylko do 2018 r.?

To prawda, w tym duchu przed rokiem wypowiedział się przed kamerami telewizji meksykańskiej. Ale ludzie, którzy go dobrze znają, mówią mi dzisiaj: „Powiedz mi, jak on ma to zrobić, przecież potrzeba co najmniej siedmiu lat, aby wypełnić jego plan!”. Siedem lat pontyfikatu daje rok 2020, ale ja bym nie przywiązywał wagi do żadnej z tych dat. Znając Franciszka, wiem, że będzie przewodził Kościołowi tak długo, jak długo będzie się czuł mu potrzebny.

 

Austen Ivereigh. Brytyjski pisarz, dziennikarz, komentuje kwestie religijne i polityczne m.in. dla BBC, Sky, Al-Dżaziry. Przed pielgrzymką Benedykta XVI do Wielkiej Brytanii współtworzył projekt „Catholic Voices”, który miał na celu szkolenie świeckich do zabierania głosu w mediach w sprawach dotyczących wiary i Kościoła. Dziś „Catholic Voices” jest obecny w kilku krajach na świecie, m.in. w Polsce.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama