Prymas spod fortepianu

Młodzieńcze lata kardynała Wyszyńskiego

Lalki jego sióstr skwierczą wesoło, ogarniane jasnymi płomieniami. Stefek właśnie wrzucił je do pieca chlebowego. Tylko czemu dziewuchy tak się drą? O-o! Tata idzie! Chłopak desperacko rzuca się do drugiej izby i kryje pod fortepianem. Ojciec próbuje go wyciągnąć. Nie domyśla się jeszcze, że za dziesięć lat odrodzi się Polska. I że za czterdzieści lat ten chłopczyk zostanie jej prymasem. Tak, tak, ten jasnowłosy brzdąc to Stefan kardynał Wyszyński, Prymas Tysiąclecia. Urodził się równo sto lat temu w maleńkiej wsi Zuzela między Mazowszem a Podlasiem. Z okazji tego jubileuszu rok 2001 został przez Sejm ogłoszony prymasowskim. - Moja mama wspominała, że wujek Stefan zawsze uciekał pod fortepian, kiedy coś przeskrobał - śmieje się Danuta Sułek, siostrzenica prymasa Wyszyńskiego. - A wszystkie jego siostry stały przed fortepianem i krzyczały: "Tatusiu, nie bij go, on już będzie grzeczny!". To skutkowało. Był urwisem, ale też jedynym chłopakiem wśród trzech na razie sióstr. Kochały go i broniły, bo jak tu nie kochać jedynego brata? - dodaje.

Prymas z nabitym guzem

Ojciec, Stanisław Wyszyński, był w Zuzeli organistą, sporządzał m. in. akty chrztu i małżeństwa. Wypisywał kiedyś ważny dokument, nieświadomy, że jego synek biega po organistówce z ustami pełnymi wody. Trzeba w końcu jakoś się zabawić, nie? Pióro skrzypi szybko. Organista kończy już długi, dwustronicowy akt. Akurat w chwili, kiedy Stefek postanawia uderzyć się dłońmi w policzki... Fontanna wody rozbryzguje się na dokumencie. - Wtedy dziadek Stanisław okropnie się zdenerwował. Machnął za uciekającym wujkiem linijką i trafił go w czoło. Wujkowi wyrósł guz. Dziadek przestraszył się i zaczął przykładać nóż, żeby guz się nie powiększał. Bo co babcia powie, jak wróci! - śmieje się znów pani Danuta. - Babcia często mdlała, więc dziadzio bał się, że ją też będzie musiał ratować. Nikt nie domyśliłby się, że ten urwis, któremu w dodatku nie chciało się uczyć, stanie się dla Polski tak ważną postacią. Już jako kardynał opowiadał, że w pierwszych latach nauki nauczyciele często go karali. Do wyboru była "łapa", czyli uderzenie linijką po dłoniach, albo pozostanie w szkole bez obiadu. - Koleżanka doradzała mi: Idź, dostaniesz "łapę" i wypuszczą cię do domu - wspominał Ksiądz Prymas po latach szkołę w Zuzeli. - Bałem się strasznie, jednak uległem "pokusie". Dostałem pierwszą w życiu "łapę", aby zrozumieć, ile trzeba zapłacić za prawdziwą wiedzę, naukę i mądrość. Później już ich więcej nie brałem - opowiadał. Rósł w pięknym miejscu. Z okna organistówki widział barki sunące po Bugu. Wieczorami słońce barwiło wodę w rzece na czerwono. Szumiał tajemniczy, sosnowy bór, który otaczał wieś. Kiedy miał dziewięć lat, musiał pożegnać ten krajobraz. Rodzina przeniosła się do niedalekiej parafii Andrzejewo, która oferowała organiście wyższą pensję. Wyszyńscy potrzebowali pieniędzy, bo prawie co roku przybywało im dzieci.

Inaczej się ubieraj!

Babcia Danuty Sułek, a matka prymasa, nosiła imię Julianna. W Zuzeli i Andrzejewie wyglądała trochę jak postać z innej bajki. Elegancko się ubierała, zakładała kapelusze. - Była taką damą. Żony organisty, felczera, aptekarza tworzyły lokalną elitę. A babcia Julianna w dodatku wychowała się w Warszawie - opowiada pani Danuta. Jesienią 1910 roku w Andrzejewie Juliannę przykuwa do łóżka gorączka popołogowa. Kona. Dzieci już nie broją, jak zwykle. Stoją smutno wokół mamy. Julianna nagle podnosi głowę i patrzy na Stefana. - Ubieraj się! - mówi. Chłopiec myśli, że mama chce go po coś wysłać, więc naciąga na siebie palto. - Ubieraj się, ale nie tak! Inaczej się ubieraj! - komenderuje. Dzieci nic nie rozumieją, patrzą pytająco na ojca. - W rodzinie mówiło się później, że to była wizja prorocza. Matka przed śmiercią mogła mieć przeczucie, jak potoczą się losy jej syna - sądzi pani Danuta. Julianna zmarła 31 października. Dzieci z ojcem wróciły po pogrzebie do domu. Był to chyba najczarniejszy dzień w ich życiu. - Zdawało się, że ustało wszelkie życie - wspominał Stefan wiele razy, już jako kardynał. Jesienią 1911 roku Stanisław Wyszyński ożenił się z Eugenią Godlewską. Urodziło się jeszcze dwoje dzieci. Cała rodzina wspólnie modliła się przed snem. Prymas wspominał, że jego powołanie kapłańskie rodziło się właśnie w Andrzejewie.

Idzie wojna

Marian Romaniuk w biografii Prymasa wspomina, że krótko przed śmiercią matki nauczyciel Arasimowicz kazał Stefanowi klęczeć po lekcjach w kącie. Do klasy wpadła jednak Stasia, młodsza siostra. Wysłał ją tato, żeby wybłagała zwolnienie Stefana. - Mama umarła?! - przemknęło chłopcu przez myśl. Zerwał się, ale nauczyciel chwycił go za kark. - A ja ci mówię, że zostaniesz bez obiadu! - wrzasnął. - Mam już dość nauki pana profesora! - odpalił bez namysłu Stefan. - Powtórz to! - rzucił nauczyciel. Mały powtórzył i dostał zakaz pojawiania się w szkole. - Wujek został po lekcjach w "kozie", bo albo coś w szkole zbroił, albo nie chciał w niej mówić po rosyjsku. To były czasy, w których dzieci już zaczynały się buntować. A dzieci Wyszyńskich były wychowane na polskich patriotów - twierdzi pani Danuta. W mieszkaniu Wyszyńskich stał krzyżyk z pozytywką, grającą Mazurka Dąbrowskiego. Pierwsza książka, którą Stefan dostał na własność, nosiła tytuł: "Historia Polski w 24 obrazach". Od incydentu z nauczycielem Stefek uczył się w domu. Ojciec i znajomy kleryk pomogli mu przerobić materiał trzeciej i czwartej klasy. Nauka wychodziła mu coraz lepiej. W 1912 roku ojciec zawiózł go do wuja w Warszawie. Chłopak zaczął naukę w Prywatnym Gimnazjum Męskim Wojciecha Górskiego. Wspominał po latach, że mijając na ulicach chłopaków w czapkach szkół państwowych, oni, uczniowie gimnazjum prywatnego, czuli się kimś lepszym i czasem dawali temu "wyraz niedwuznaczny". Co konkretnie robili - nie zdradził. Chyba już się nie dowiemy. Wtedy też został harcerzem. Harcerstwo było tajne, zakazane przez Rosjan. Latem 1915 roku do Andrzejewa wdarła się I wojna światowa. Rosyjscy żołnierze uciekający przed Niemcami rzucali na słomiane dachy płonące pochodnie. Po chwili wieś ogarnęło morze ognia. Dym wzbił się też nad polami, gdzie dotąd złociły się łany zboża. Rosjanie chcieli, żeby ścigający ich Niemcy jedli trawę. Tutejsi rolnicy uciekali polną drogą z resztką dobytku na furmankach. Stefan, który spędzał tu wakacje, patrzył rozszerzonymi z przerażenia źrenicami. W straszną twarz wojny będzie jeszcze nieraz spoglądał za 25 lat, podczas następnego konfliktu światowego. Wojna odcięła mu drogę do Warszawy. We wrześniu poszedł więc do gimnazjum w Łomży. Spędził tu kolejne dwa lata, aż do wstąpienia do seminarium.

Stefan bierze lanie

Łomża, rok 1917. 16-letni Stefan Wyszyński zdejmuje koszulę. Stoi pomiędzy kilkoma Niemcami chudy, z wystającymi żebrami. Nagle jeden z Prusaków zaczyna siec Stefana rózgą. To kara za udział w harcerskich ćwiczeniach nad rzeczką Narwicą niedaleko miasta. Harcerzy zaprosili do ćwiczeń polscy legioniści, którzy właśnie przyszli do Łomży. Wkrótce jednak Niemcy rozwiązali polski legion za odmowę złożenia przysięgi. Wydały się też ćwiczenia harcerzy, stąd taka kara. No, Wyszyński, może to cię oduczy polskiego patriotyzmu! Ciekawe, czy krzyczał, kiedy go bili? A może bardzo zacisnął zęby i nie wydał z siebie żadnego dźwięku? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że ten chłopak, który jeszcze w Andrzejewie potrafił być bezczelny wobec nauczyciela, który skutecznie narzucił sobie dyscyplinę podczas dwuletniej nauki w domu, którego kształtowały ideały harcerskie, nie był mięczakiem. - Były to pierwsze cierpienia dla ojczyzny, a może i pasowanie na rycerza? - mówił o tamtej chłoście kilkadziesiąt lat później. Ten 16-latek nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że prawdziwe cierpienia dopiero nadejdą. Że czeka na niego fotel prymasa w najtrudniejszej dla Kościoła chwili w tysiącletniej historii Polski. Że będzie musiał powiedzieć: doszliśmy do ściany, dalej już ustąpić komunistom nie możemy, non possumus. Że będzie musiał zaciskać zęby całymi latami, że komuniści go uwięzią. Całe szczęście dla nas, że Pan Bóg dał Stefanowi Wyszyńskiemu tak trudny charakter i ukształtował na twardego chłopca. Bo tylko taki człowiek mógł przetrzymać w latach 50. sytuację, która wydawała się beznadziejna. I zwyciężyć.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama