Opowieść o świętości Jana Pawła II
Nigdy nie miałem wątpliwości, że służę świętemu. Byłem drugim sekretarzem Jana Pawła II przez dziewięć ostatnich lat jego życia. Widziałem jego świętość z bliska. Widziałem, jak żył Bogiem. Jak zaczynał dzień, leżąc krzyżem na podłodze sypialni, i jak kończył Apelem Jasnogórskim. Modlił się za każdego, kogo spotkał. Przed spotkaniem i po spotkaniu. Kiedy ktoś z nas, domowników, miał jakąś troskę, powtarzał: będziemy się modlić. Modlitwa była treścią jego życia. I lekiem na każde zło. Nigdy nie rozstawał się z różańcem. Swoje kłopoty zanosił na taras papieskich apartamentów. Tam przemierzał drogę krzyżową razem z Chrystusem. Stacja po stacji( )
A przy tym umiał cieszyć się jak dziecko. Tak cieszył się na Boże Narodzenie. Na pierwszą gwiazdkę. Na wspólne kolędowanie. Bywało, że z przyjaciółmi z Krakowa kolędował przez telefon. Oczy błyszczały Mu, kiedy patrzył na małego Jezusa w żłobie. Lubił zaglądać do szopki na placu Świętego Piotra. Był szczęśliwy, kiedy widział przy niej tłumy modlących się ludzi. Zależało mu, żebyśmy rozumieli, o co w tym wszystkim chodzi. Że rodzi się Bóg. Że rodzi się po to, żeby dzielić z nami ziemskie życie, a potem umrzeć na krzyżu za nasze grzechy. I że ta śmierć staje się początkiem nowego życia( )
Każdego roku na Boże Narodzenie cieszył się jak dziecko. Sprawdzał, jak idą prace przy szopce na placu Świętego Piotra. Wysyłał świąteczne kartki do najbliższych. Wyczekiwał górali z Polski, którzy do Watykanu przywozili nie tylko świerki i swojską kiełbasę. Przywozili siano na wigilijny stół. I to coś, za czym Jan Paweł II tak bardzo tęsknił. Kawałek domu, ukochanych Tatr, kolędowania na góralską nutę. Śniegu z Podhala przywieźć mu nie mogli.
Ksiądz arcybiskup Mieczysław Mokrzycki, dziś arcybiskup Lwowa, przez dziewięć ostatnich lat życia Jana Pawła II służył u jego boku jako drugi sekretarz. Ze wzruszeniem wspomina każdą Wigilię w Watykanie. Przedświąteczną krzątaninę w kuchni, zapach świerków, które stały w każdym pokoju. Kuchenne taborety dostawiane do stołu, tak żeby wszyscy goście mogli się przy nim pomieścić. I wieczory kolęd. Codziennie, aż do Trzech Króli. Stuletni śpiewnik, który spieszył z pomocą wszystkim tym, którym spieszyć musiał. Bo Jan Paweł II pomocy nie potrzebował. On zawsze kolędował z pamięci.
Jan Paweł II przez lata uczył nas, że Boże Narodzenie to więcej, niż nam się wydaje. Więcej niż dwanaście dań na wigilijnym stole. I więcej niż góra prezentów pod choinką. W papieskich apartamentach prezentów pod choinką nie było wcale. Jak wspomina arcybiskup Mokrzycki, wieczerza też nie składała się z dwunastu dań. Ale za to czuć było, że w tym domu naprawdę na kogoś się czeka. A kiedy Jan Paweł II wypatrywał na niebie pierwszej gwiazdki, to nie dlatego że był zdziecinniałym staruszkiem, który miał z tego frajdę. Tylko dlatego że ta gwiazdka jest symbolem innej gwiazdy tej, która pokazywała drogę do Betlejem. Skoro ją widać, to znaczy, że Jezus już niedługo się narodzi. W tym Dziecięciu Synu, który został nam dany mówił Papież znajdujemy wytchnienie dla naszych dusz i prawdziwy chleb, który nigdy się nie kończy. Każdego roku po pasterce przenosił figurkę Jezusa z bazyliki Świętego Piotra do żłóbka w szopce zbudowanej na placu. W tym czułym geście była troska nie tyle o sam gest, ile o maleńkiego Boga, który choć wielki stał się bezdomny, bo nikt Go do domu przyjąć nie chciał. Swoi Go nie przyjęli. Wszystko, co mówił i robił Jan Paweł II w czasie Adwentu i Bożego Narodzenia, było po to, żeby swoi Go jednak przyjęli. Żebyśmy Go przyjęli. W Boże Narodzenie i każdego dnia. Bo przecież On już przyszedł, (...) przyjdzie i (...) nieustannie przychodzi.
opr. ab/ab