Fragmenty książki "Eutanazja czy życie aż do końca",wstęp do wydania polskiego autorstwa : Jerzego Brusiło OFMConv.
Konsultacja merytoryczna dr Katarzyna Półtawska-Zaleska
Tytuł oryginału: La vie jusqu'au bout Euthanasie et autres dérives
© Plon, 1993
© Wydawnictwo WAM, 2002
Byłoby to już wiele, gdyby medycyna wywiązywała się ze swych odwiecznych zadań, by przynosić ulgę, przedłużać życie, czasem uzdrawiać, naprawiać, częściej towarzyszyć cierpieniu, opiekować się, świadczyć o prawdziwej solidarności ludzkiej wobec przeciwności losu. Ale oto dzisiaj żąda się od niej czegoś zupełnie innego w społeczeństwach, które cieszą się nazwą rozwiniętych.
Wcale już nie chodzi na przykład o ulżenie przypadłościom wynikającym z wieku. Trzeba zachować młodość, zabronić starzenia się, usuwając skutki, przeciwdziałając szkodom. Zresztą część tych żądań mogłaby być zaspokojona i to prostymi środkami: życie umiarkowanie sportowe, wykluczenie chronicznych zatruć, jakimi są papierosy, alkohol i nadmiar jedzenia. I wykluczenie tego nadmiaru histerycznych informacji, rozpowszechnianych przez nawzajem się przekrzykujące media, które uniemożliwiają wszelki wewnętrzny dialog, wszelką refleksję, wszelką możliwość odprężenia się, wszelką regenerację. Ale to nie tę drogę wybrano. Chce się pozostać lub na nowo stać się młodym i pięknym bez ponoszenia kosztów, bez zaakceptowania minimum ascezy, którą to pociąga za sobą, natomiast używając medycznych i chirurgicznych sztuczek, potencjalnie niebezpiecznych, a zawsze kosztownych, długotrwałego leczenia hormonalnego, dziwacznych protez, takich jak sztuczne łydki i sztuczne mięśnie klatki piersiowej, które już daje sobie wszczepiać wielu ludzkich samców w Kalifornii. I przepaść bez dna, jaką dla ubezpieczeń społecznych stanowi medykalizacja otyłości, która
w 95% przypadków wymagałaby tylko odpowiedniej
i wystarczajaco długo stosowanej diety. Tu znowu media narzucają wzorzec, wzbudzając żądania. Ludzie farbują sobie włosy, stosują kremy dzienne i nocne, by najdłużej, jak to możliwe, przypominać obowiązujący model urody, który ma jakoby przyciągać miłość, zapewniać sukces i podziw. Na ile te żądania świadczą o patologicznej postawie wobec przeznaczenia, powiedzą inni. Tym, co zauważa lekarz, jest fakt, że starość przestała być społecznie tolerowana. Bez wątpienia prawdą jest, że współczesne warunki życia mniej niż niegdyś pozwalają na obecność starych ludzi w rodzinach. Można też ubolewać, między innymi, nad poważnym brakiem, jaki powstaje z tego powodu w wychowaniu dzieci, które pozbawione są bliskiego kontaktu z pokoleniem wyrozumiałym i kojącym. Ale jest oczywiste, że nieobecność osób starszych w rodzinie nie zależy tylko od tych trudności. Przygnębiające domy dla emerytów we Francji, miasta dla bogatych starców na Florydzie, osiedlanie się w Hiszpanii starych Japończyków, to wszystko świadczy o powszechnej, choć jeszcze mało uświadomionej woli usunięcia obrazu starości, odsunięcia go, ukrycia jak jakiejś wady. W sercu miast akceptuje się upadek młodych narkomanów, ale poświęca się poważne środki dla wyeliminowania starych ludzi, których błędem jest, że swą obecnością przywołują świadomość naszego losu.
Nie można już teraz nie pomyśleć o tym, w jakim stopniu cierpienie i śmierć, będące domeną działania medycyny, są skądinąd przedmiotem znacznych wysiłków, by je ukryć, ze strony dobrze się mających, zdrowych. „Jeżeli nie możecie go wyleczyć, zatrzymajcie go, nawet zabijcie — w imię zapewne wielkich zasad i wielkich uczuć — ale ja go nie chcę u siebie...” Podobnie odpowiedziała mi pewnego dnia młoda kobieta, której mąż przebywał kilka tygodni w szpitalu z powodu raka płuc. W stanie całkowitej remisji miał wyjść i z radością szykowałem się, aby powiedzieć to jego żonie, której nigdy nie widzieliśmy w szpitalu. A ona zaczęła od zapytania mnie o to, jaka była natura choroby męża, który miał czterdzieści lat. Poinformowałem ją. Rzuciła bez wahania: „jeśli to rak, to możecie go zatrzymać, nie chcę go u siebie”.
W takiej atmosferze, w cywilizacji urody i zdrowia za każda cenę i każdym kosztem, rozpoczyna się dialog pomiędzy medycyną a społeczeństwem. Społeczeństwo stara się ukształtować medycynę tak, by mu odpowiadała — i otrzymuje taką medycynę, na jaką zasługuje. Wielu dyplomowanych lekarzy zmienia kurs, skoro się od nich tego uparcie żąda, stosując, na koszt ubezpieczeń społecznych, a więc nas wszystkich, metody leczenia
o niesprawdzonej skuteczności, jakimi są homeopatia, akupunktura, aromaterapia itp. Uważa się, iż wywodzą się one ze starożytnej mądrości i pozwalają na powrót do „złotego wieku”, do młodości i wiecznego piękna, do niezmiennego zdrowia — czego odmawiają ograniczeni naukowcy. To dwulicowe, przewrotne postępowanie — uciekanie się do zaklęć, a ukrywanie braków, chorób, starości i śmierci, które na naszych oczach wypiera zarówno tradycyjne religie, jak i ideologie rewolucyjne, wywraca medycynę, jej organizację, jej ideały, jej praktykę. Takie działania podsuwają lub wprowadzają nowe postawy i nasuwają nowe problemy w odnoszeniu się człowieka do samego siebie i do nauki. Jednocześnie na słoikach kosmetyków można zobaczyć zalew terminów naukowych (liposomy, kolageny itp.) i czasopisma zachwalające metody i specyfiki medycyny niekonwencjonalnej jako łagodne, mądre, przyjazne i co tam jeszcze. We Francji jest więcej uzdrowicieli, magnetyzerów i znachorów niż lekarzy, także, jak to już powiedziałem, coraz więcej lekarzy porzuca teren nowoczesnej biologii
i medycyny, aby zadowolić klientelę, która domaga się egzotyki, nieoficjalności, praktyk new age, wraz z ich dwuznacznością i rytami; która z uporem żąda, by zaspokajać nie tylko jej (rzeczywiste) potrzeby, ale również niezaspokajalne pragnienia.
Otwieram tu nawias o absurdalności terminu „medycyna równoległa”. Naziści wierzyli w kosmologię równoległą z ich teorią próżnej ziemi, a teorię względności nazywali „żydowską nauką”. Komuniści wierzyli w genetykę równoległą, a obowiązującą teorię nazywali „nauką burżuazyjną”. Wiadomo, czym to się skończyło. Nauka jest jedna. Ale pokusa irracjonalności jest ogromna i rozległa i wzrasta w miarę, jak rozrasta się nasza wiedza.
W tym kontekście medycyna rozwija się dziś, ale i szamoce, wydana na pastwę decydentów społecznych i politycznych, którzy ograniczają praktykę medycyny przepisami coraz bardziej i coraz bezmyślniej. Jednocześnie medycyna pozwala wzrosnąć liczbie lekarzy; przeciętność unosi jakość, zakłócające troski nękają tych, których jedyną troską winno być leczenie, tak że niektórzy nawet zapominają o swoim obowiązku.
opr. ab/ab