Nie dać się złamać

Fragmenty książki "Gdy cierpienie mnie przerasta..."



Nie dać się złamać

Danuta Mastalska

Gdy cierpienie mnie przerasta...

ISBN: 978-83-60703-85-4

wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2008





Fragmenty dostępne na naszych stronach: Słowo wstępne / Cierpienie - i co dalej? / Czy cierpienie jest dobrem? / Zbytnie troski / Czy cierpienie jest karą za grzech? / Przyjąć krzyż / Gdy przyjdzie kryzys / Nie dać się złamać / Samotność wśród ludzi


Nie dać się złamać

Szukanie szczęścia dla niego samego nie daje nam nic poza złudzeniem.

M. Proust

Tak się dziwnie składa, że w życiu chwile jasne i ciemne, dobre i złe przeplatają się. Nie zdarza się tak, by składało się ono z samego bólu lub z samego "szczęścia". Niestety, to, co boli, dłużej się pamięta, a o pomyślności łatwo się zapomina - uważa się ją po prostu za coś naturalnego, co się nam słusznie należy, natomiast ból traktuje się jak wyrządzoną nam krzywdę. Jest w tym sporo racji, jednak nie jest ona całkowita. Nie można bowiem z całą oczywistością stwierdzić, że szczęście się nam należy - bardziej jest naszą przyszłą nadzieją niż teraźniejszością. Zdarza się też, i to nierzadko, że to, co dziś boli, przyczynia się do późniejszego szczęścia - tak jak gorzkie lekarstwo przyczynia się do wyzdrowienia. Ponadto gdyby obiektywnie i spokojnie zliczyć wszystkie pomyślne chwile, a także złe, wówczas okazałoby się, że tych dobrych było więcej - tyle że zło zawsze nami wstrząsa, dobro zaś jest ciche i łagodne, dlatego łatwo o nim zapominamy.

Wszyscy bardzo pragniemy być szczęśliwi, ale rzadko zastanawiamy się nad tym, czym jest szczęście. Jakże więc mamy dążyć do szczęścia, jeśli właściwie nie wiemy, czym ono jest? Nawet najwięksi mędrcy nie potrafili go precyzyjnie określić i stworzyli wiele jego różnych definicji.

W dążeniu do szczęścia ludzie popełniają zazwyczaj dwa podstawowe błędy: jednym z nich jest szukanie szczęścia dla niego samego, a drugim - upatrywanie go tam, gdzie go nie ma. W obu przypadkach dochodzą w końcu do rozczarowania, gdyż oparli się nie na prawdzie, lecz na złudzeniu.

Jeśli na przykład upatrujemy szczęścia w posiadaniu majątku, sławy, znaczenia, władzy..., to przecież wystarczy jeden silniejszy podmuch losu, by to "szczęście" zawaliło się jak domek z kart. Jeśli nawet nie okradnie nas złodziej, jeśli coś nie zniszczy naszego dobytku, to i tak "nasz skarb" kiedyś utracimy, zostawimy potomnym. Jak mówi Hiob: "Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę" (Hi 1, 20), co należy rozumieć: nagi przyszedłem na świat i nagi z niego odchodzę jako ten, który nic nie posiada. Podobnie dążenie do różnych przyjemności (dla niektórych: ziemskie szczęście) daje jedynie namiastkę szczęścia i to chwilową, nie zaś samo szczęście. Szukanie szczęścia dla niego samego okazuje się jeszcze jedną ślepą uliczką w naszym życiu. Frankl na podstawie badań klinicznych podkreśla (o czym była już mowa), że tak naprawdę człowiekowi nie zależy na tym, by jego życie było "szczęśliwe" (utkane z samych przyjemności i sukcesów), ale by miało sens. To przede wszystkim stłumione dążenie do sensu jest przyczyną chorób psychicznych, a więc i wielkich cierpień. Często pogoń za przyjemnościami i życie bez stawiania sobie wymagań kończą się nieszczęściem, a bolesne, trudne chwile hartują i pomagają się rozwijać naszemu człowieczeństwu, a w efekcie dają szczęście trwalsze i pewniejsze. Oczywiście, jeśli w chwilach bólu nie zaczniemy złorzeczyć, wygrażać pięścią czy bić nią lub tracić nadzieję. Jeśli nie damy się złamać przeciwnościom losu, niezrozumiałym porażkom, krzywdzącym nas ludziom, wówczas odnosimy nad nimi zwycięstwo duchowe - i to nie my jesteśmy pokonani, choć w ludzkich oczach nie my, lecz inni odnieśli zwycięstwo; zło jest jak kłamstwo - ma krótkie nogi i tak samo jest odejściem od Prawdy, którą jest Bóg. Wszystko rozgrywa się przecież przed Bogiem i tylko On ocenia wszystko w świetle prawdy i miłości. Nasza pozorna przegrana może być szczęśliwą wygraną przed Bogiem. Tylko On jest bowiem źródłem i spełnieniem naszego szczęścia. Pokładając w Nim nadzieję naszego szczęścia, nie załamiemy się i "nie zawstydzimy się na wieki". I chociaż "zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu" (2 Kor 4, 8).

Nie możemy poddawać się zwątpieniu, nie możemy dać się złamać cierpieniu. Nasze przyjęcie cierpienia nie ma jednak oznaczać biernej rezygnacji, lecz postawę aktywną zakotwiczoną w nadziei, być przylgnięciem w beznadziejnej, po ludzku biorąc, sytuacji do cierpiącego Chrystusa - razem z Nim w Ogrodzie Oliwnym drżeć, pocić się i wzdragać przed cierpieniem, a jednak wobec jego nieuchronności, także razem z Chrystusem, wybrać wierność Bogu i Jego miłości do ludzi. Jeśli nasza ludzka natura woła ze wszystkich sił: "Nie podołam, nie dam rady!", tym bardziej trzeba zwrócić się do Boga. Wielkiego i nieusuwalnego cierpienia nie da się opanować, opierając się na naturze, lecz na Bogu. Natura nie da nam nic prócz zwątpienia. Bóg nie tylko ukazuje nam szansę przezwyciężenia cierpienia przez miłość i skierowania go ku perspektywie wiary, ale jednocześnie dodaje sił oraz podtrzymuje swą łaską. Pozwala nam płakać, ale daje nam też do ręki oręż modlitwy i zaufania Temu, w którego "ranach jest nasze zdrowie" (Iz 53, 5).

Wciąż mamy przed oczyma obraz cierpiącego Jana Pawła II. Widzieliśmy, jak coraz bardziej rozpadał się "dom jego doczesnej pielgrzymki" - jak słabło i coraz bardziej odmawiało mu posłuszeństwa ciało, dostarczając mu coraz dotkliwszych cierpień. Zarazem jednak obserwowaliśmy przezwyciężanie doznawanego bólu i słabości przez wielkiego ducha Jana Pawła II. Rzeczywiście, stał się on dla nas świadkiem niezłomnej wiary i prawdziwej miłości nie tylko mimo cierpienia, ale także przez nie. W jego krzyżu mogliśmy widzieć Krzyż Chrystusa zwyciężony zmartwychwstaniem. Jan Paweł II stał ze swoim krzyżem oparty o Krzyż Chrystusa i umocniony nim - wtulony w Jego Krzyż. Znany nam obraz z ostatniego Wielkiego Piątku Papieża był tylko unaocznieniem tego, co trwało w nim nieustannie. W sposób wręcz namacalny mogliśmy oglądać wielkość ducha Jana Pawła II i ogrom jego miłości, z którą przyjmował krzyż. Wielu z nas doświadczyło, zwłaszcza po jego śmierci, błogosławionych owoców tego ducha i tej miłości - tego zwycięstwa. Duch Chrystusa niezmiennie "przebijał", przeświecał przez życie i działanie Jana Pawła II. Wiatr, który obracał strony ewangeliarza na jego trumnie, podpowiadał nam, że całe życie Papieża było jak ta właśnie otwarta księga, w której każdy może przeglądać, jak ten wiatr, tam i z powrotem, jej strony, znajdując w jego życiu świadectwo Ewangelii, jej odbicie. Sam Duch Boży "przeglądał", "czytał" i "aprobował" Najwyższą Miłością te świetlane stronice, zamykając w końcu księgę zwycięskiego życia Jana Pawła II.

opr. aw/aw



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama