Samotność wśród ludzi

Fragmenty książki "Gdy cierpienie mnie przerasta..."



Samotność wśród ludzi

Danuta Mastalska

Gdy cierpienie mnie przerasta...

ISBN: 978-83-60703-85-4

wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2008





Fragmenty dostępne na naszych stronach: Słowo wstępne / Cierpienie - i co dalej? / Czy cierpienie jest dobrem? / Zbytnie troski / Czy cierpienie jest karą za grzech? / Przyjąć krzyż / Gdy przyjdzie kryzys / Nie dać się złamać / Samotność wśród ludzi


Samotność wśród ludzi

(...) żyjąc prawdziwie w miłości, sprawmy, by wszystko rosło ku Temu, który jest Głową - ku Chrystusowi.

Ef 4, 15

Często samotników - tych, którzy nie mają rodziny, żyją sami, a może z natury są odludkami - traktujemy jak ludzi drugiej kategorii: sądzimy, że nie potrafią ułożyć sobie życia, nie umieją nawiązać kontaktu z innymi lub są po prostu niemili, nieatrakcyjni, nieudani... Oczywiście, jest to powierzchowne, a zarazem krzywdzące dla nich.

Bez względu na to, dlaczego ten lub ów człowiek pozostał samotny, warto zauważyć, że samotność jest problemem znacznie szerszym i nie dotyczy wyłącznie osób, które żyją w samotności.

Nieraz bywa i tak, że człowiek, żyjąc w licznej rodzinie, czuje się samotny. Wynika to z braku należytej więzi między jej członkami. W dużym stopniu nie sprzyja jej współczesny styl życia. Na ogół niejeden z nas jest zabiegany, zapracowany - jeśli jest już w domu pośród członków rodziny, wcale się nimi nie interesuje, nie lgnie do nich ani oni nie lgną do niego. Centralne miejsce w domu zajmuje nie drugi człowiek, ale telewizor, komputer... Nie umiemy tworzyć wewnętrznych duchowych, głębokich więzi nawet z tymi, z którymi dzielimy codzienność - z mężem, żoną, bratem, siostrą... Bardziej "bywamy" w ­związku ­małżeńskim, nim w nim rzeczywiście jesteśmy, gdyż związek ten staje się najzupełniej powierzchowny - jest jak puste opakowanie, choćby zewnętrznie piękne, jednak bez wewnętrznej treści. To źródło głębokich cierpień i samotności w rodzinie: "Dla człowieka fizyczna obecność innych ludzi pozbawiona jakiegokolwiek kontaktu duchowego jest wyrafinowaną formą cierpienia" (Dietrich von Hildebrand). Nie chcemy wychodzić drugiemu naprzeciw, by go rzeczywiście spotkać, otwierając się na jego duchową głębię, na jego osobę, gdyż to mogłoby pociągnąć za sobą konkretne wezwania do życia w miłości z nim - my natomiast nastawiamy się na branie, nie zaś na dawanie; dawać możemy co najwyżej tylko słowa bez pokrycia.

Wydaje się, że nasze lenistwo, zamiłowanie do wygody, do życia własnymi sprawami, czyli egoizm, który każe nam koncentrować się na sobie i nie zajmować się jeszcze czyimiś sprawami, jest sprawą zupełnie nie do przeskoczenia. To on przeszkadza nam spotkać nawet w domu, wśród najbliższych, drugiego człowieka. W sumie marnujemy szczęście nie tylko kogoś bliskiego, ale i własne. Jeszcze bowiem nikomu ospałość, gnuśność, opieszałość, wygodnictwo czy jakiekolwiek cwaniactwo w relacjach z innymi nie zapewniły prawdziwego szczęścia.

Często nie umiemy, bo nie zamierzamy się tego uczyć, nawet wysłuchać drugiego członka rodziny. Nasze spotkania, rozmowy są powierzchowne i dotyczą jedynie koniecznych wspólnych spraw. Nie otwieramy przed bliskim swego serca i życia - błędne jest więc powiedzenie, że dzielimy z kimś życie, bo my je tylko z nim spędzamy. Zbywamy, odpychamy od siebie drugiego i jego sprawy. Nie chcemy, by nas sobą absorbował.

Jednak kiedy sami potrzebujemy czyjejś pomocy, bo źle nam się dzieje, wtedy szukamy wsparcia u innych. I nawet nie tylko go oczekujemy, ale potrafimy się głośno go domagać czy manifestować to oczekiwanie. Zdarza się też, że nie licząc się z drugim, wykrzykujemy z emocją swoje problemy i w kółko je przed nim w ten sposób "opowiadamy". Nie stać nas na spokojną, roztropną rozmowę zmierzającą do wspólnego poszukiwania rozwiązań, wolimy zrzucić nasz ciężar na drugiego i zadowolić się oskarżaniem przed nim "całego świata" za nasze nieszczęście. I znów egoistycznie nie zastanawiamy się, czy ten ktoś ma siłę wciąż tego słuchać, czy sam nie jest czymś przygnieciony - to nas po prostu nie obchodzi. Brakuje nam wyjścia ku drugiemu i wsłuchania się w jego potrzeby, zainteresowania także jego sprawami. Stworzenia mu możliwości, by i on mógł się przed nami wyżalić. Wyżalić się to coś innego, niż wałkować w kółko te same sprawy - i to z silną emocjonalną ekspresją.

Nieszczęścia, niepowodzenia nie są po to, by wciąż o nich rozmyślać i wspólnie je rozpamiętywać. Owszem, trzeba o nich powiedzieć bliskim, oczekując od nich moralnego wsparcia, a jeśli to możliwe, także rady i pomocy.

Jeśli bliski ma nam służyć tylko jako widz i słuchacz, przed którym wykrzykujemy swe żale, to choć raz spróbujmy przeprowadzić taki spektakl przed lustrem - a odechce się nam podobnych zachowań. Dążmy do tego, co służy pokojowi - w rodzinie i we własnym sercu.

Pokój nie oznacza jednak tak zwanego świętego spokoju, który może chcielibyśmy zachować, reagując obojętnością na sprawy drugiego. Jego sprawy powinny nas ­obchodzić i poruszać, nie musimy jednak z powodu przejęcia się nimi tracić pokoju serca, a tym bardziej nadziei w Bogu. To jej mamy wspólnie poszukiwać w trudnych chwilach i jeśli nawet nas nie stać na konkretną pomoc, służmy sobie jednak modlitwą i serdeczną, życzliwą, otwartą na drugiego obecnością przy nim.

opr. aw/aw



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama