Nasze postanowienia często zgodne są z maksymą "duch ochoczy, ale ciało słabe". Oparcie się na własnej silnej woli to zazwyczaj ułuda
Nowy Rok to nowe nadzieje, plany i wyzwania. Trudno znaleźć kogoś, kto takich planów by nie miał. Całe rzesze ludzi pojawią się na siłowniach, by wyrzeźbić swój wymarzony sześciopak, rozpoczną diety dla idealnej figury, podejmą próbę nauki języka obcego, przeczytania zaległych książek, zrobienia remontu czy posprzątania swoich szpargałów w szafie.
Tak, nadzieja to zdecydowanie potężna siłą napędowa. Przypomina mi to swoiste zakłamywanie rzeczywistości, jakim jest makijaż. Zasadniczo życie kobiet można podzielić na dwa okresy: pierwszy, gdy robią wszystko, by się postarzeć, i drugi, gdy czynią równie wiele, by się odmłodzić. Dla większości z nas wszelkie postanowienia są takim zaklinaniem rzeczywistości: kiedyś się wezmę i coś zmienię. To działanie doraźne, które daje nam chwilowe poczucie ulgi, ale niczego nie zmienia. Czas weryfikuje wszystko, tak w przypadku postanowień, jak i wyglądu.
Nie jestem wyjątkiem i robię postanowienia, choć biorąc pod uwagę mój tzw. słomiany zapał, staram się raczej być w nich powściągliwy. Idealnie wpisuję się w słowa Jezusa: „Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe” (Mt 26, 41). Nie powstrzymuje mnie to jednak od podejmowania wciąż nowych prób. Oczywiście mam pewne plany na Nowy Rok, mogę nawet uchylić rąbka tajemnicy i ujawnić, że m.in. chciałbym się zmierzyć pierwszy raz w życiu z ultramaratonem górskim, ale na łamach tego pisma owo wyznanie brzmi nieco groteskowo i płytko. Zatem sięgnijmy po coś z duchowej półki...
Nie jestem gigantem silnej woli. Przypominam w tym polityków i ich wierność swoim obietnicom wyborczym. Wiem jedno: Bóg w tym, co dobre, wspiera swoją łaską i wtedy wszystko staje się łatwiejsze. Po ludzku nie dałbym rady wytrwać, ale ilekroć prosiłem Chrystusa o pomoc, zawsze ją otrzymywałem. Swego czasu zaproponowałem młodzieży przeczytanie w ciągu roku całego Pisma Świętego. Nadałem temu nazwę: „Krok w rok”. Dla człowieka rok to szmat czasu, podczas którego wiele się może wydarzyć, ale udało się. Bóg dopomógł nam w spełnieniu pragnienia Jego bliższego poznania.
Choć wciąż słyszę z różnych stron (najczęściej z nutą drwiny), że żyjemy w katolickim kraju, to ciekawe, ilu z nas, podejmując różnego rodzaju postanowienia, uwzględnia w nich Boga? Czy mamy postanowienie unikania grzechu śmiertelnego, by pielęgnować w sobie łaskę przyjaźni z Bogiem? Czy mamy szczere pragnienie prowadzenia pogłębionego życia modlitewnego? Ile jesteśmy w stanie poświęcić, by zbliżyć się do Chrystusa? I w końcu pytanie najistotniejsze: Czy w naszych planach i nadziejach związanych z nowym rokiem uwzględniamy realizację powołania do świętości? Czy, gdybym zapytał Najwyższego, czego ode mnie pragnie, znajdzie się tam przebiegnięcie ultramaratonu, zrzucenie zbędnych kilogramów, zaoszczędzenie konkretnej kwoty pieniędzy czy wystartowanie w najbliższych wyborach? Czy raczej nie idzie o to, bym tak zaufał Bogu, że zdam się we WSZYSTKIM na Niego. Powierzył Mu KAŻDĄ dziedzinę mojego życia i UFAŁ Mu bez względu na okoliczności. Tego pragnął nauczyć swoich uczniów Jezus, mówiąc: „Starajcie się naprzód o królestwo i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy” (Mt 6,33-34).
Właśnie tego uczyli nas święci. Nie znamy ich z ilości wydanych książek, przebytych kilometrów czy osiągniętej średniej w szkole podstawowej, ale z tego, że zrzucili wszystkie swe troski na Pana (por. Ps 55,23). Zaufali Mu, czyli złożyli w Nim całą swą nadzieję, oddając Mu się do dyspozycji.
To byłoby najlepsze postanowienie, czego Wam i sobie życzę.
„Głos Ojca Pio” (116/2/2019), www.glosojcapio.pl
opr. mg/mg