O modlitwie, która wyprasza u Boga łaski
Czytam prawie codziennie Pismo Święte w ramach czytania duchownego. Czytam po kolei, jak kończę Apokalipsę to zaczynam znów od początku Księgę Rodzaju. Ostatnio "wędrowałam" po Księdze Wyjścia. Oczywiście tak czytając ciągle od początku dostrzegam coraz to nowe fragmenty, na które wcześniej może nie zwróciłam baczniejszej uwagi, albo wysnuwam coraz to nowe wnioski z fragmentów już kiedyś "przerobionych".
Tym razem bardzo poruszył moje serce fragment z Wj 17,8-13. Zacytuję go, by łatwiej można było zrozumieć o co mi chodzi:
"Amalekici przybyli, aby walczyć z Izraelitami w Refidim. Mojżesz powiedział wtedy do Jozuego: 'Wybierz sobie mężów i wyruszysz z nimi na walkę z Amalekitami. Ja jutro stanę na szczycie góry z laską Boga w ręku'. Jozue spełnił polecenie Mojżesza i wyruszył do walki z Amalekitami. Mojżesz, Aaron i Chur wyszli na szczyt góry. Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry, Izrael miał przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita. Gdy ręce Mojżesza zdrętwiały, wzięli kamień i położyli pod niego, i usiadł na nim. Aaron zaś i Chur podparli jego ręce, jeden z tej, a drugi z tamtej strony. W ten sposób aż do zachodu słońca były jego ręce stale wzniesione wysoko. I tak zdołał Jozue pokonać Amalekitów i ich lud ostrzem miecza".
Dla mnie niesamowiete w tym wydarzeniu jest to, że Jozue wysilał się i walczył razem ze swoimi żołnierzami - tak wiele działał, ale ich zwycięstwo nie zależało od niego, tylko od modlitwy Mojżesza, który na pierwszy rzut oka siedział i nic nie robił, tylko trzymał ręce w górze. Oczywiście, gdyby Jozue z żołnierzami nie przystąpili do walki, to jak mogliby odnieść zwycięstwo? Ale gdyby Mojżesz w tym czasie nie wstawiał się za nimi, to by zginęli i przegrali.
Dlaczego o tym piszę? Gdyż nieraz mam wrażenie (to są moje subiektywne odczucia, więc rzeczywistość wcale nie musi być taka), że w naszych czasach jest ogromny kult aktywności. Nawet wśród chrześcijan. Wydaje mi się nieraz, że człowiek, który się modli, czy to siostra klauzurowa, czy inna osoba "tracąca czas" przed Najświętszym Sakramentem zestawiana jest z misjonarzem czy pracownikiem "Caritasu" jako ktoś mało użyteczny albo leniwy. Bo przecież trzeba działać, coś robić. A przecież prawdziwa, autentyczna modlitwa wymaga też często dużego wysiłku. Mojżesz wysilał się, by utrzymać ręce w górze i tak omdlały, że aż Aaron i Chur musieli je podtrzymywać. Nie chcę przez to namawiać wszystkich do zaprzestania wszelakich czynów miłości i działań apostolskich, ale chciałabym pokazać, że bez modlitwy, bez wstawiennictwa u Boga, czyli w konsekwencji bez łaski Bożej wszystko "psu na budę". Modlitwa powinna wyprzedzać nasze działanie. Mojżesz i Jozue byli sobie nawzajem bardzo potrzebni, ale od Mojżesza więcej zależało.
Na przykład misjonarz czy inny rekolekcjonista jest jak Jozue, który idzie walczyć o wiarę w Boga w sercach ludzkich. Ale jak to się dzieje, że jednego razu wygłosi płomienne kazanie i nic do nikogo nie dotrze, serca są jakby w żelaznym pancerzu, nieprzystępne, a innym razem jedno proste zdanie, czy jakiś czyn sprawi, że ktoś obudzi się ze swojego "snu" obojętności i otworzy oczy na obecność Boga. Właśnie, bo tu tak naprawdę nie działa człowiek, ale Bóg. A Bogu oprócz naszych czynów potrzebna jest także modlitwa. Modlitwa, która dzięki łasce Bożej może skruszyć i przygotować czyjeś serce na Boże działanie. Nie wiem jak to się dzieje. Ale może jest to związane z tym, że - jak to ktoś porównał - jesteśmy jak naczynia połączone i jeżeli we mnie wzrasta otwartość na łaskę Bożą to wpływa to także na innych. Łaska Boża przez moje otwarte serce może dotrzeć do czyjegoś zamkniętego. A modlitwa jest właśnie takim zwróceniem się ku Bogu i otwarciem na Jego działanie.
Widzę to także na przykładzie mojego powołania. To, że jestem w Zgromadzeniu nie jest żadną moją zasługą. Niczym sobie nie zapracowałam na wybranie Boże. Była to Jego decyzja, Jego upodobanie. Ale cały czas mam także przeświadczenie, że to iż rozpoznałam i usłyszałam wezwanie Jezusa, to że odpowiedziałam na nie pozytywnie jest łaską wyproszoną, wymodloną przez innych. Staje mi tu przed oczyma moja babcia - jedyna z mojej rodziny, którą widziałam często z różańcem w ręku, która uczestniczyła we Mszy Świętej nie tylko niedzielnej, ale i w dni powszednie. Babcia nigdy mnie nie namawiała do takiego wyboru. Nie wiem czy to jej przez myśl przeszło. Umarła na kilka miesięcy przed moim wstąpieniem nie wiedząc o moim powołaniu. Ale możliwie, że to właśnie jej modlitwa utorowała drogę łaski Bożej do mojego serca.
To jest niesamowite, jak Pan Bóg jest czuły na naszą modlitwę, na nasze wołanie. I chociaż On jest Wszechmogący i bez Niego nic nie możemy uczynić, to jednak On bez nas także nic nie chce czynić. Dlatego potrzebuje, abyśmy wyrażali swoje pragnienia, potrzeby, byśmy wstawiali się także za innymi.
Ksiądz Sopoćko tak o tym pisze: "Bóg wprawdzie przewidział wszystko i wie, czego potrzebujemy, ale daje wówczas, gdy wola nasza wkracza w plany Boże przez modlitwę. W ten sposób ustalamy drogi Jego, nie zmieniając celu. Gdy się modlimy, Bóg wykonuje swój plan miłosierdziem, a gdy się nie modlimy, dokonywa go sprawiedliwością.
Możemy i musimy prosić o miłosierdzie Boże nie tylko dla siebie, ale dla innych ludzi, dla Kościoła, Ojczyzny, rodziny naszej itp. Modlitwa - to najskuteczniejsze apostolstwo. Bóg objawił pewnemu słynnemu mówcy, że nawrócenia, jakich dokonał, nie były dziełem jego talentu wymowy, lecz skutkiem modłów pewnej osoby, która w czasie jego kazań odmawiała 'Zdrowaśki' w celu uproszenia łaski dla słuchaczy" (MBIII, s. 155).
Siostra Faustyna także bardzo często doświadczała jak modlitwa ma wielką moc. W "Dzienniczku" opisała pewną sytuację: "Dziś przyjechała do mnie rodzona siostra. Kiedy mi opowiedziała swoje zamiary - struchlałam, czy to możliwe. Duszyczka ta - piękna wobec Boga, a jednak przyszły na nią wielkie ciemności i nie umiała sobie radzić. Na wszystko patrzyła czarno. Dobry Bóg dał mi ją pod opiekę, przez dwa tygodnie mogłam nad nią pracować. Jednak, ile mnie ta dusza kosztowała ofiar, to jeden Bóg tylko wie. Za żadną duszę nie zaniosłam przed tron Boży tyle ofiar i cierpień, i modłów, jako za nią. Czułam że zmusiłam Boga do udzielenia jej łaski. Kiedy to wszystko rozważam, widzę prawdziwy cud. Teraz widzę, jak wielką ma moc modlitwa wstawiennictwa przed Bogiem" (Dz. 202). My natomiast nieraz nie dostrzegamy skutków swojej modlitwy i możemy się zniechęcać. Może nam przychodzić myśl: "Tyle się modlę, a nic się nie zmienia". Nie dostrzegamy natychmiastowych skutków na zewnątrz, ale to nie znaczy, że nasza modlitwa jest bezskuteczna, że jest niewysłuchana. W świecie duchowym nic nie jest bez znaczenia. Sam fakt bliskości z Bogiem, częstego z Nim obcowania ma swoje konsekwencje, choć niewidoczne. Siostra Faustyna zanotowała w "Dzienniczku": "Dziś dał mi Pan poznać swe zagniewanie na ludzkość, że zasługuje przez swe grzechy na skrócenie dni, ale poznałam, że istnienie świata podtrzymują dusze wybrane, to jest zakony. Biada światu, jeśli braknie zakonów" (Dz. 1434). Można by też dodać - biada światu jeśli zabraknie ludzi modlących się.
Im ktoś żyje w większej zażyłości z Bogiem, tym jego modlitwa jest skuteczniejsza. Pan Bóg jakby był wrażliwszy na głos swoich bliskich przyjaciół. Przykładem tego są słowa Pana Jezusa do s. Faustyny: "Gdybyś nie krępowała rąk moich, wiele kar spuściłbym na ziemię; córko moja, spojrzenie twoje rozbraja mój gniew; choć usta twoje milczą, wołasz do mnie tak potężnie, że jest poruszone niebo całe. Nie mogę uciec przed prośbą twoją, gdyż mnie nie ścigasz dalekiego, ale we własnym sercu swoim" (Dz. 1722).
Schodźmy więc często do swojego serca, aby odnaleźć tam najlepszego Przyjaciela. Nie bójmy się "tracić czasu" na rozmowę z Nim. Szczególnie teraz w te dni Świąt Paschalnych. I także w zbliżającą się Niedzielę Miłosierdzia Bożego nie żałujmy czasu i serca na wstawiennictwo za cały świat, i za tych, którzy są nam najbliżsi, aby także i przez nas "jak przez kanały spłynęło na ludzkość miłosierdzie Boże" (por. Dz. 1212).
opr. aw/aw