Fragment książki: Joseph Pearce, "Pisarze nawróceni . Inspiracja duchowa w epoce niewiary", Fronda, Warszawa 2007 (rozdział 10)
Przełożył Robert Pucek
Wkrótce po konwersji Knox podjął ciężkie pod względem emocjonalnym zadanie powiadomienia o tym swych anglikańskich przyjaciół. Powodowany poczuciem obowiązku napisał do biskupa Oksfordu, lorda Halifaxa i rektora Trinity College. Spodziewał się, że jego nawrócenie doprowadzi do zerwania niektórych przyjaźni, był jednak przyjemnie zaskoczony, kiedy się okazało, że wszyscy są bardzo uprzejmi i przypisują jego decyzji najbardziej wzniosłe motywy.
Charles Gore, biskup Oksfordu, z którym Knox zawsze był w dość zażyłych stosunkach, odpowiedział: „Polecam cię Bogu i mocy jego Łaski oraz kierownictwu Ducha Świętego... mam nadzieję, że na końcu znów będziemy razem, jeżeli nie na tej ziemi, to w raju.”1 Jego brat Wilfred napisał:
Oczywiście, że to nic nie zmienia, dlaczegóż miało by być inaczej? W końcu nasze poglądy są dzisiaj dużo bliższe, niż kiedy byliśmy w Oksfordzie, kiedy ja w nic nie wierzyłem i było mi wszystko jedno... Mogę powiedzieć, że jest mi przykro, z całą pewnością jednak nic to nie zmieni, jeżeli chodzi o mnie.2
Guy Lawrence, którego nawrócenie tak wstrząsnęło Knoxem dwa lata wcześniej, pisał z radością, że teraz znowu będą razem: „Tak się cieszę... Teraz ty i ja płyniemy tą samą łodzią, Ron, a przedtem pozdrawialiśmy się tylko zdawkowo ponad falami lodowatego morza. Musisz szybko zostać księdzem.”3
Najtrudniej przyszło Knoxowi napisać list do ojca. W odpowiedzi biskupa wciąż można się jeszcze dopatrzyć śladów jego wojowniczego usposobienia, ponieważ jednak tę sprawę omówili dość obszernie w poprzednim roku, ogólny wydźwięk łagodzi nuta rezygnacji.
Po pierwsze muszę ci podziękować za pełen miłości ton twojego listu i jednocześnie wyrazić satysfakcję, że nie wymagają od ciebie wyparcia się twego chrztu.
Następnie powiem to, co powiedziałem obu duchownym tej diecezji, którzy przeszli na drugą stronę, a mianowicie, że kiedy nadejdzie czas ich powrotu, mogą być pewni najbardziej serdecznego przyjęcia... Nie muszę mówić, czym byłby dla mnie twój powrót, choć jestem świadomy, że moje nadzieje w tym względzie muszą liczyć się z trudnościami niemal nieprzezwyciężonymi...4
Nawrócenie Bensona od nawrócenia Knoxa różniło się z całą pewnością liczbą listów z gratulacjami, jakie obaj konwertyci otrzymali od katolików. Benson był zaskoczony, że tak niewielu katolików napisało, żeby powitać go wśród wiernych, podczas gdy Knox został zasypany listami. Główną przyczyną takiego obrotu spraw zdaje się być ogromna liczba nawróconych na katolicyzm między jednym a drugim wydarzeniem. Od czasu konwersji Bensona w 1903 roku liczba nawróconych rosła z roku na rok, a większość listów do Knoxa nadeszła od świeżych konwertytów. Wśród nich była lady Lovat, przyjęta do Kościoła w 1910 roku, która w liście gratulacyjnym ostrzegała Knoxa przed czekającą go adaptacją kulturową: „myślę, że pierwszy rok (lub pół roku) po konwersji jest b. trudny — ja miotałam się między poczuciem całkowitej izolacji a wrażeniem przynależności do raczej niesympatycznego i bardzo gęstego tłumu.”5
Lady Lovat została dobrą przyjaciółką Knoxa, który wkrótce nabrał zwyczaju spędzania letnich wakacji jako gość Lovatów w Beaufort Castle w Szkocji. To właśnie tam poznał dwóch innych konwertytów, z którymi lady Lovat również się przyjaźniła: Maurice'a Baringa i Comptona Mackenzie.
Knox i Baring mieli ze sobą wiele wspólnego. Obaj byli etończykami, choć nie rówieśnikami — Baring był czternaście lat starszy. Obaj byli zapalonymi starożytnikami. Knox zachwycił Baringa przekładając od ręki na grekę i łacinę wers Rossettiego: You could not tell the starlings from the leaves. Przy innych okazjach mówili w umble, języku wynalezionym przez Baringa, w którym Magazyn osobliwości Dickensa nazywał się Dumble's Umble Cumble Shumble. „Największym znawcą tego języka”, pisał Mumble Bumble do E. V. Lucasa, „jest bez wątpienia Ronald Knox”.6
Knox zaprzyjaźnił się z licznymi przyjaciółmi lady Lovat i nie doświadczył poczucia izolacji w pierwszych miesiącach po konwersji. Jego udziałem było raczej poczucie wyzwolenia. Powiedział jednemu z przyjaciół, że od samego początku doznawał „pocieszenia”, którego potrzebował, i często niecierpliwy biegł do kościoła, by jak najszybciej rozpocząć modlitwy. Nie mógł się doczekać swoich medytacji, które były dla niego chwilami czystej radości i promiennej pobożności i jako takie na stałe zapadły w pamięci tych, którzy znali go w owym czasie. Dr Flynn, późniejszy biskup Lancasteru, tak to wspominał:
Pamiętam, w jak cudowny sposób potrafił zatopić się w modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. To wywarło na mnie tak głębokie wrażenie, że wiele lat później, na Północy, wygłaszając kazanie na temat miłości do Boga jako aktu woli nie wymagającego uczuć, powiedziałem: „Ale nie mówcie mi, że miłość do Boga znaczy tylko tyle. Widziałem ludzi, którzy w Bogu byli zakochani.7
26 listopada 1917 roku za namową kardynała Bourne'a Knox przeprowadził się do Brompton Oratory. Kardynał wierzył, że w ten sposób będzie mógł on uczestniczyć w życiu wspólnoty katolickiej, co Knox czynił sumiennie i z ochotą, wysłuchując codziennie mszy i adoracji Najświętszego Sakramentu, biorąc udział w rozrywkach wspólnoty i chodząc o dziesiątej do łóżka. Choć nigdy nie powstała kwestia jego wstąpienia do oratoriańskiego nowicjatu, trzynaście miesięcy, które tam spędził, przyniosło mu tak wiele korzyści, że po latach wspominał ten czas z wdzięcznością za poczucie szczęścia, spokój i modlitwę, które mu ofiarowano.
To właśnie w czasie pobytu w Oratory, jak Knox donosił siostrze, „wpadł” do niego Belloc i pogratulował mu wylewnie nawrócenia. Chociaż Knox i Belloc często spotykali się w Oksfordzie i dyskutowali w Związku, przyjęcie Knoxa do Kościoła zbliżyło ich jeszcze bardziej. W roku 1921 ich przyjaźń dojrzała już tak dalece, że Knox mógł być podczas Bożego Narodzenia gościem w King's Land, domu Belloka w Sussex. Przyjaźń ta zacieśniła się jeszcze bardziej dzięki znajomości obu panów z Mauricem Baringiem. To właśnie przez Baringa Knox poznał Chestertona.
Chesterton, który czynił tak wiele, by wpływać na rosnącą armię nawróconych na katolicyzm — włącznie z Knoxem i Baringiem — znalazł się teraz w niezręcznej sytuacji. Ten niekatolicki obrońca katolicyzmu zauważył, że jego stanowisko jest nie tyle paradoksalne, co jest parodią ortodoksji, której był orędownikiem. Czyżby młot na „heretyków” sam był heretykiem? Latem 1920 roku kwestia ta dręczyła go tak silnie, że wyznał Maurice'owi Baringowi, iż jako anglikanin znalazł się w dość kłopotliwym i dziwacznym położeniu:
zanim w mym życiu nadszedł obecny kryzys, obiecałem komuś wziąć udział w czymś, co jak sądziłem miało być niewielką debatą na temat świata pracy. Zbyt późno, za sprawą mej niefrasobliwości, zorientowałem się ku swemu przerażeniu, że rzecz rozrosła się w ogromny anglokatolicki kongres w Albert Hall ... było to doświadczenie interesujące i dające do myślenia, choć tragiczne, ponieważ odczułem to jako pożegnanie. Nie było żadnych wątpliwości co do entuzjazmu tych tysięcy anglokatolików. Ale nie było również żadnych wątpliwości — chyba że bardzo się mylę — iż wielu z nich, podobnie jak ja, zostałoby raczej rzymskimi katolikami niż zaakceptowało rzeczy, które bardzo prawdopodobnie będą poproszeni zaakceptować — na przykład przez Konferencję Lambeth*... Jednak najbardziej martwię się o... Frances, której bardzo dużo zawdzięczam w kwestii wiary, i wobec tego (wedle mego wyobrażenia) winien jej jestem każdą uczciwą sposobność do obrony jej wiary. Jeżeli jej strona potrafi mnie przekonać, mają prawo to uczynić — jeżeli nie, stanę na głowie, żeby przekonać ją.8
Roztrząsając wciąż naturę swej wiary, Chesterton napisał kolejny list do Baringa, w którym zdawał się dochodzić do wniosków, jeszcze bardziej zbliżających go do Rzymu:
Chcę rozważyć moje stanowisko w stosunku do najważniejszej rzeczy: czy mam być wewnątrz, czy na zewnątrz. W przeszłości sądziłem, że można być anglokatolikiem i być naprawdę wewnątrz — jeżeli jednak jest to (że użyję twego znakomitego wyrażenia) tylko ganek, nie sądzę, abym potrzebował ganku, a już z całą pewnością nie takiego, który stoi w pewnej odległości od budynku.9
Chestertonowi sądzone były jeszcze dwa lata wystawania na chłodnym ganku, zanim w końcu wstąpił do Kościoła. Powodem tego opóźnienia, jak sugeruje wcześniejszy list do Baringa, był opór ze strony żony. Ojciec O'Connor, stary przyjaciel, który znał małżonków od blisko dwudziestu lat, martwił się, że Chesterton nigdy nie przyłączy się do Kościoła nie uzyskawszy pierwej błogosławieństwa żony. O'Connor skarżył się Josephinie Ward, że „on będzie potrzebował Frances, żeby zaprowadziła go do kościoła, znalazła mu odpowiednie miejsce w książeczce do nabożeństwa i wykonała w jego imieniu rachunek sumienia, kiedy będzie szedł do spowiedzi”.10
Prawdą jest, że większość była zaskoczona, iż Chesterton nie przeszedł jeszcze na katolicyzm śladem Baringa, Knoxa i swego brata Cecila. Już od czasu wydania Ortodoksji w 1908 roku czytelnicy widzieli w nim zagorzałego katolika i jego konwersję uważali za czystą formalność. Pytanie brzmiało nie czy Chesterton zostanie katolikiem, ale kiedy. W 1912 roku Wilfrid Ward napisał w zaufaniu do lorda Hugh Cecila, że Chesterton „z całą pewnością zostanie katolikiem”.11 Musiało minąć jeszcze ponad dziesięć lat, żeby Chesterton wypełnił jego przepowiednię, a Ward, który zmarł w 1916 roku, już tego nie doczekał.
W innym nie datowanym liście do Baringa Chesterton znów manifestuje ostrożność spowodowaną niepokojem o stanowisko żony:
Z głębszych powodów, niż kiedykolwiek mógłbym wyłożyć, muszę myśleć zwłaszcza o mojej żonie, której życie pod wieloma względami jest wyjątkowo heroiczną tragedią i której tak wielkim jestem dłużnikiem, że nie mogę jej opuścić, nawet w sensie psychologicznym, zwłaszcza jeśli okazując delikatność i zrozumienie mogę zabrać ją ze sobą. Ostatnio przeżywaliśmy trudny okres, ale kilka dni temu, dość nieoczekiwanie, sama wróciła do tej sprawy i mówiła w taki sposób, jakby wiedziała, gdzie obydwoje skończymy. Jednak poprosiła o zwłokę — jej wielka przyjaciółka również (za zgodą księdza, którego się radziła) opóźnia swoją decyzję do czasu, gdy będzie bardziej pewna.12
W dniu Bożego Narodzenia 1921 roku, kiedy Knox gościł u Belloka, Chesterton ponownie napisał do Baringa, tym razem prosząc, by przyjaciel polecił mu jakiegoś księdza, z którym mógłby omówić możliwość konwersji. Chociaż Chesterton sam znał kilku księży katolickich i był pewien, że w tej sprawie „kierowaliby się zasadami, a nie przyjaźnią”, nie chciał „obciążać ich przyjaźni”, dopóki nie będzie pewien, że „jest to konieczne”. O księdzu, którego poleciłby Baring, Chesterton pisał: „może być twoim przyjacielem i nawet wiedzieć co zaszło między nami do tej pory. Jednak nie chciałbym, żeby był również moim przyjacielem.”13 Baring zaproponował Ronalda Knoxa, który został wyświęcony w 1919 roku.
Od tej chwili Knox miał odegrać ważną rolę w dochodzeniu Chestertona do Kościoła. Była to sytuacja dość szczególna, zważywszy że Knox od czasu swych szkolnych lat w Eton bałwochwalczo czcił Chestertona. Teraz role się odwróciły i uczeń stał się nauczycielem.
Rozpoczętą na początku 1922 roku wymianę listów między Knoxem a Chestertonem przerwała śmierć ojca tego ostatniego i przenosiny Chestertonów z Overroads do Top Meadow w Beaconsfield. Chesterton zawiadomił Knoxa, że „normalny chaos” panujący w jego życiu „zwiększył się właśnie na skutek przeprowadzki do nowego domu, który wciąż przypomina jeszcze kosz na śmieci”.14 Nie zniechęcony zwłoką Knox nalegał i próbował doprowadzić do wizyty w Beaconsfield. Ale Chestertona nadal wymawiał się troską o żonę:
W trakcie naszej rozmowy moja żona udowodniła, że jest wspaniała, o czym — mam nadzieję — sam się przekonasz, kiedy ją poznasz. Ona nawet nie jest stanie chcieć, abym czynił coś innego niż to, co uznaję za słuszne, i oczekuje tego samego dla siebie. Ale dla niej rzecz będzie o wiele bardziej bolesna, ponieważ ona potrafi praktykować swą religię w najzupełniej dobrej wierze, podczas gdy mnie uniemożliwiają to wątpliwości.15
Dalszą zwłokę spowodował wyjazd Chestertona do Holandii, gdzie pisarz miał dać kilka wykładów. Przed wyjazdem Chesterton solennie obiecał, że napisze do Knoxa „więcej w kwestii katechezy po powrocie”.16
W następnym wyjątkowo szczerym liście do Knoxa Chesterton rozważał zarówno praktyczną stronę katechezy, jak i psychologiczne czynniki odpowiedzialne za jego pragnienie konwersji:
Nie potrafię wyrazić, jak bardzo szczęśliwy i zaszczycony czuję się na samą myśl, że osobiście mógłbyś zająć się katechezą. Miałoby to dla mnie wartość większą i bardziej osobistą, niż zapewne umiem powiedzieć...
Jestem teraz w takim stanie, że ilekroć pomyślę tylko o G. K. C. jako osobie publicznej, czuję się potwornym szarlatanem, jak gdybym chodził w masce i ubraniu wypchanym poduszkami. Dokucza mi to, bo chociaż poglądy, które wygłaszam są autentyczne, ten wizerunek jest strasznie nieprawdziwy w zestawieniu z osobą, która właśnie teraz tak bardzo potrzebuje pomocy... Zastanawiam się, co się stało z małym chłopcem, któremu ojciec pokazał teatrzyk lalek, uczniem, o którym nikt nigdy nie słyszał, z jego rozpamiętywaniem wątpliwości, zniewag i marzeń... z całym tym niezdrowym życiem samotnego umysłu... To właśnie tę opowieść, której tak często groziło nieszczęśliwe zakończenie, chcę zakończyć dobrze.17
W lipcu, w następstwie kolejnych rozmów z Frances, Chesterton spełnił życzenie swojej żony, żeby to ojciec O'Connor, a nie ojciec Knox nadzorował przygotowania do konwersji. Wyglądało na to, że według Frances lepszy jest ksiądz znajomy niż nieznajomy, a ojciec O'Connor był bliskim przyjacielem obojga Chestertonów od blisko dwudziestu lat. Tak taktownie jak to możliwe Chesterton zawiadamiał Knoxa o zmianie planów:
Udało mi się odbyć z żoną następną rozmowę, po której napisałem do naszego starego przyjaciela, ojca O'Connora, prosząc go, by przyjechał do nas, co jak słyszę będzie możliwe... Frances jest w miejscu, gdzie Rzym działa jak magnes, już to przyciągając, już to odpychając. Lada dotknięcie może ją popchnąć w jedną albo drugą stronę; niewłaściwe (wbrew jej woli) w kierunku nienawiści, właściwe zaś ku wierze dla mnie nieosiągalnej. Wiem, że ojciec O'Connor jej nie przestraszy, ponieważ ona go zna i lubi — prosiła mnie tylko, żebym po niego posłał.18
Wygląda na to, iż Knox nie przejął się, że zamieniono go na ojca O'Connora i, daleki od brania tego do siebie, 17 lipca napisał do Chestertona, wyrażając zadowolenie z powodu tej decyzji: „Bardzo się cieszę, że posłałeś po ojca O'Connora i że będzie mógł do was przyjechać.”19
Po latach zwlekania konwersja Chestertona przebiegała w przyspieszonym tempie. 26 lipca do Top Meadow przybył ojciec O'Connor, a w cztery dni później Chesterton został przyjęty do Kościoła katolickiego. Być może nie jest to zaskakujące, bo kiedy już ruszył z miejsca, nie miał daleko. Przez blisko dwadzieścia lat Chesterton bronił ortodoksji katolickiej i znał doktrynę wiary lepiej niż większość urodzonych katolików. Tu nie była potrzebna katecheza, ale akceptacja. W ostatnich dniach przed nawróceniem Chesterton odczuwał tylko obawę przed ogromnym krokiem, jaki miał zrobić: „Nie miałem wątpliwości, ani trudności tuż przed. Czułem tylko lęk, lęk przed czymś, co było równie proste i nieodwołalne jak samobójstwo.”20
Podobnie jak pięć lat wcześniej Knox, Chesterton odczuł swą konwersję jako wielkie wyzwolenie. Śladem Maurice'a Baringa napisał z tej okazji dziękczynny sonet:
Na każde słowo znajdują pokrycie
Mędrcy, co świat ten badają z ochotą.
Mądrość swą płuczą w coraz innym sicie,
Co chwyta piasek, wolno puszcza złoto.
Dla mnie to wszystko proch ledwie i błoto,
Bo zwę się Łazarz i mam nowe życie.21
I tak samo jak Knox, miał nieprzyjemny obowiązek zawiadomienia o swoim kroku nieprzychylnie nastawionego rodzica. „Piszę ten list”, powiadamiał matkę,
aby coś ci powiedzieć, zanim napiszę o tym do kogokolwiek innego. To coś, z uwagi na co znajdziemy się zapewne w sytuacji owej pary serdecznych przyjaciół z Oksfordu, którzy „nigdy się nie poróżnili, chyba że opinią”... Doszedłem do tego samego wniosku co Cecil... jestem teraz katolikiem w tym samym sensie co on, choć długo rościłem sobie prawo do tego miana w znaczeniu anglokatolickim... Myślałem o tobie i o wszystkim, co jestem winny i tobie, i ojcu, nie tylko w kwestii uczuć, ale i ideałów honoru, wolności, miłosierdzia i wszystkich dobrych rzeczy, których zawsze mnie uczyłaś. Nie sądzę abym uchybił im w najmniejszym stopniu, choć dzisiaj chcę o nie walczyć w sposób nowy i nieodzowny... Sam do tego doszedłem i bez pośpiechu.22
Łatwiejszym do napisania był list wysłany do Maurice'a Baringa, w którym Chesterton nazywa swe nawrócenie „wspaniałą sprawą, w której pomogłeś mi więcej niż ktokolwiek inny”.23 Baring szczęśliwy że „łódź” jego przyjaciela „dobiła w końcu do portu”, odpowiedział ze szczerością, która byłaby do nie pomyślenia przed konwersją:
Od lat nic mnie tak nie ucieszyło. Prawie zawsze, gdy wchodziłem do kościoła zapalałem za ciebie świeczkę Matce Boskiej, św. Józefowi lub św. Antoniemu. I zarówno w tym, jak i przeszłym roku w Wielkim Poście odmawiałem za ciebie nowennę. Znam wielu innych ludzi, daleko lepszych ode mnie, którzy czynili to samo. W całej Anglii i Szkocji odprawiono wiele mszy i odmówiono wiele modlitw w twej intencji...
Słowem, Gilbercie, mogę ci powiedzieć to samo, co już ci mówiłem i co niedawno temu wyraziłem drukiem w swojej książce. Że zostałem przyjęty do Kościoła w 1909 roku w wigilię Ofiarowania Pańskiego i jest to bodaj jedyna decyzja w moim życiu, której z pewnością nigdy nie żałowałem. Z każdym dniem mojego życia Kościół wydaje mi się coraz bardziej wspaniały, sakramenty coraz bardziej uroczyste i krzepiące, głos Kościoła, jego liturgia, zasady, dyscyplina i rytuały, jego rozstrzygnięcia w sprawach wiary i moralności głęboko mądre i słuszne, jego dzieci zaś naznaczone czymś, czego brakuje tym, którzy pozostają na zewnątrz.24
Baring zakończył swój list post scriptum informującym Chestertona, że Knox wyjeżdża właśnie z lady Lovat do Lourdes: „Nie muszę dodawać, że nie posiada się z radości. Podobnie jak Lovatowie.”25
1 sierpnia, dwa dni po przyjęciu Chestertona do Kościoła, napisał do niego Hilaire Belloc, z otwartością, która — podobnie jak w przypadku Baringa — wcześniej byłaby nie do pomyślenia:
Muszę teraz coś powiedzieć (nie mogłem powiedzieć tego wcześniej, zanim uczyniłeś ten krok — mogę powiedzieć to teraz. Przedtem brzmiałoby to jak wymyślna namowa). Kościół katolicki jest eksponentem Rzeczywistości. Jest prawdziwy. Jego nauczanie w sprawach dużych i małych jest opisem tego, co jest. To właśnie akceptuje podstawowy akt rozumu. To właśnie potwierdza świadomie wola. I właśnie dlatego wiara przez akt woli jest moralna.26
Jak na ironię, to rzeczowe podejście Belloka wcześniej doprowadziło go do wniosku, że Chesterton nigdy nie przejdzie na katolicyzm. W liście do Baringa wyraził przekonanie, że chociaż ich wspólny przyjaciel posiada katolickie usposobienie, to nie wierzy, że będzie on miał wolę nawrócenia:
Ludzie mówili, że on może się nawrócić w każdej chwili, gdyż przedstawia tak bardzo katolicki punkt widzenia i okazuje tak wiele miłości w stosunku do Kościoła katolickiego. Według mnie było to całkowicie błędne podejście. Przyjęcie wiary to akt, nie usposobienie. Wiara jest aktem woli, a wydawało mi się, że jego umysł był w całości pochłonięty skłonnością i sympatią dla pewnego usposobienia, a nie gotowy do akceptacji pewnej konkretnej Instytucji jako reprezentującej pełną rzeczywistość tego świata.27
Sceptycyzm Belloka oznaczał, że był on bardziej zaskoczony niż większość przyjaciół, kiedy dotarły do niego wieści o nawróceniu Chestertona. 12 sierpnia napisał do ojca O'Connora: „to naprawdę wspaniała wiadomość... jestem pod wrażeniem.” 23 sierpnia znów napisał do ojca O'Connora: „Wciąż pozostaję pod wrażeniem konwersji Gilberta. Nigdy nie sądziłem, że to możliwe! Kościół katolicki jest w samym środku, a zatem można do niego dojść z każdej w ogóle strony!”28 Dwa dni później, wciąż nie będąc w stanie uwierzyć w świadectwo własnych zmysłów, Belloc raz jeszcze napisał do ojca O'Connora: „Im więcej myślę o Gilbercie, tym bardziej jestem zdumiony!” Wreszcie 9 września Belloc doniósł ojcu O'Connorowi, że odwiedził Chestertona w Top Meadow i został tam na noc: „on jest bardzo szczęśliwy. Twoje wyjaśnienie jest słuszne. Ale ja nie mam wyobraźni.”29
Jeszcze po latach Belloc próbował umieścić konwersję Chestertona w jakiejś perspektywie. „Niewiele wielkich nawróceń w naszej historii”, pisał w 1940 roku, „było tak świadomych i dojrzałych. Dopiero potomność osądzi wielkość tego wydarzenia. My jesteśmy zbyt blisko, by dostrzec jego prawdziwe proporcje.”30
W ten sposób triumwirat — Belloc, Baring i Chesterton — poczęty na samym początku wieku, osiągnął spełnienie w jednym wyznaniu, stając się triumwiratem tryumfującym. Radość udzieliła się prasie katolickiej. „Tablet”, potwierdziwszy wieści drogą telegraficzną, opublikował na ten temat tryumfalny artykuł. Listy z gratulacjami spływały ze wszystkich zakątków anglojęzycznego świata. Pewnemu niekatolikowi, który zareagował na tę konwersję listem na temat rytuału, posługiwania się rozumem oraz poglądów Wellsa, Chesterton odpowiedział:
Najpierw powinienem powiedzieć, że — wyjąwszy działanie łaski Bożej — moje nawrócenie na katolicyzm było całkowicie racjonalne, a z całą pewnością nie rytualistyczne... Przyjąłem katolicyzm, ponieważ zdołał przekonać mój analityczny umysł. Jednak ludzie dostrzegają rytuał, rzadko zaś wolno im poznać filozofię.
Jeżeli chodzi o sam rytuał, myślę że najprawdziwszą rzecz w tej kwestii wypowiedział poeta Yeats, z całą pewnością nie katolik, ani nawet chrześcijanin, a mianowicie, że obrzęd idzie w parze z niewinnością. Dzieci nie wstydzą się przebierać, podobnie jak wielcy poeci wielkich epok — na przykład Plutarch, który nosił wieniec laurowy. Nasz świat wyczuwa coś z tego, o czym mówi Wells, ponieważ nasz świat jest równie niespokojny i przewrażliwiony jak sam Wells. Myślę jednak, że dzieci i poeci są bardziej stali.31
Adresat tej odpowiedzi w trzy lata później poszedł w ślady Chestertona i nawrócił się na katolicyzm. Inni okazali mniejszy entuzjazm. H. G. Wells, demonstrując drażliwość, o której wspominał Chesterton, nie był wcale rozbawiony: „Kocham G. K. C., a nienawidzę katolicyzmu Belloka i Rzymu... Jeżeli katolicyzm chce nadal głosić swoją nowinę wszem i wobec, nie znajdzie lepszego rzecznika niż G. K. C. Ja jednak zazdroszczę katolicyzmowi G. K. C.!”32 Innym przyjacielem, który zazdrościł katolicyzmowi G.K.C., był Bernard Shaw. Usłyszawszy o konwersji, Shaw poczuł się dość dotknięty, by zadać szydercze pytanie, czy Chesterton był pijany. „Mój drogi G. K. C.”, pisał, „to zaszło już za daleko.”33
Kiedy opadł kurz, pozostała jeszcze jedna samotna postać, która zazdrościła katolicyzmowi G. K. C. W dniu, w którym jej mąż został przyjęty do Kościoła, Frances płakała niepocieszona, a ojciec O'Connor, który wcześniej rozpaczał, że Chesterton nigdy nie nawróci się bez aprobaty żony, tak zapamiętał jej emocjonalną reakcję: „Kochana Frances — swędzą mnie oczy, kiedy o tym pomyślę — była tam, cała we łzach, które, jestem pewien, nie były tylko łzami boleści.”34 Było to myślenie życzeniowe ze strony księdza. Nie ma żadnych wątpliwości, że odpowiedzią Frances na konwersję jej męża był smutek i żal. Z punktu widzenia praktyki wiary, która była najważniejszą rzeczą w ich życiu, Frances i Gilbert znaleźli się teraz w separacji.
W liście do Baringa Belloc zauważył, że dla mężczyzny o tak emocjonalnym temperamencie jak Chesterton „musi być ogromnym wyzwaniem, że jego żona, której jest tak oddany, nie podziela w całości jego punktu widzenia”.35
Tymczasem ojciec Vincent McNabb w liście do ojca O'Connora pisał o tej separacji w sposób w dziwnie lekceważący, pozostając jakby obojętnym wobec cierpienia, które nawrócenie Chestertona sprawiło jego żonie.
Bardzo długo siedział na progu, wystawiając na próbę cierpliwość przyjaciół, którzy go kochają, nie mówiąc już o Bogu, który kocha go bardziej niż przyjaciele. Ponieważ pani Chesterton, póki co, nie jest w stanie pójść tam, gdzie on poszedł, jego wola musi mieć mocne oparcie w Woli Boga!...
Trzeba nam modlić się, żeby cierpienie, którego doznaje on z jej powodu, obróciło się na jej korzyść. Po tym jak z nią rozmawiałem i słyszałem od innych jakieś smutne historie o jej nawróconym krewnym, jestem pewien, że jej trudności są raczej natury psychologicznej niż intelektualnej i że nic nie pomoże jej lepiej jak modlitwa do Boga.36
To ciekawe, że ojciec McNabb pomija milczeniem ból, jaki Frances sprawiła decyzja jej męża. Chesterton czerpał przynajmniej pocieszenie z powodu duchowego powrotu do domu, podczas gdy Frances czuła się osamotniona i miała po temu powody.
Niezależnie od tego, czy ojciec McNabb miał rację twierdząc, że trudności Frances były raczej natury psychologicznej niż intelektualnej, z całą pewnością możemy powiedzieć, że trudności jej męża były natury dużo bardziej podstawowej niż kwestie metafizyczne. Chociaż Chesterton od dawna był przekonany o metafizycznej racji katolicyzmu i przekonał do tej prawdy wielu innych, przejście na katolicyzm wymagało również pewnego aktu fizycznego. Dla niego, który zawsze zdawał się na innych, a zwłaszcza na Frances, we wszystkich praktycznych sprawach życiowych, samodzielne działanie było zawsze nie lada wysiłkiem. Stąd jego otyłość, stąd cześć i szacunek dla ludzi czynu, takich jak jego brat i Belloc, stąd przekonanie Belloka, że Chesterton nie uczyni nigdy nic w kierunku rzeczywistej konwersji, stąd wreszcie całkowite i bezwzględne uzależnienie od Frances, która podejmowała za niego wszelkie praktyczne decyzje. W tym świetle jego konwersja — jedyny ważny rzeczywisty ruch, jaki wykonał mimo milczącej dezaprobaty ze strony żony — nabiera wręcz heroicznego zabarwienia. Pamiętamy jego niepokój bezpośrednio przed konwersją: „Czułem tylko lęk, lęk przed czymś, co było równie proste i nieodwołalne jak samobójstwo.” Bardzo plastycznie i dramatycznie zarazem postawił tę sprawę, gdy pisał, że „w ostatniej sekundzie czasu bądź na ostatnim skraweczku przestrzeni, zanim żelazo skoczy do magnesu, jest otchłań wypełniona wszystkimi niezgłębionymi mocami wszechświata. Przestrzeń dzieląca takie dokonanie od niedokonania jest maleńka i olbrzymia zarazem.”37 Dla człowieka jest zwykle jeden mały krok, ale dla kogoś takiego jak Chesterton — wielki skok.
Frances z całą pewnością była daleka od pójścia w ślady męża, kiedy wyznawała Kathleen Chesshire, sekretarce Chestertona: „Trzech rzeczy nigdy nie zrobię; nie obetnę włosów, nie zatrudnię zdolnej sekretarki i nie zostanę rzymską katoliczką”.38 Musiały minąć cztery lata, nim zmieniła zdanie w ostatniej z tych spraw. 20 czerwca 1926 roku Frances napisała do ojca O'Connora wyrażając gotowość pójścia w ślady męża:
Chcę teraz, jak tylko będę miała trochę wolnego czasu, poddać się katechezie przygotowującej mnie do wstąpienia do Kościoła. Sytuacja jest trudna, więc proszę cię, Padre, abyś powiedział mi, od czego zacząć. Nie chcę, żeby ta katecheza odbywała się tutaj. Nie chcę, żeby mówiło o tym całe Beaconsfield; żeby ludzie mówili, że poszłam po prostu w ślady Gilberta. To nieprawda i stoczyłam ciężką walkę, żeby to nie moja miłość do niego zaprowadziła mnie do prawdy. Wiedziałem, że nie przyjąłbyś mnie, gdyby takie były moje pobudki.39
Trzy tygodnie później, 12 lipca, znów napisała do ojca O'Connora, oznajmiając że wciąż musi się wiele nauczyć i że być może, mimo wszystko, byłoby lepiej „zwrócić się w tajemnicy do ojca Walkera”, miejscowego księdza parafialnego. W kolejnym liście Frances zawiadamiała ojca O'Connora, że napisała do ojca Walkera. „Kiedy się z nim spotkam i rozmówię, będę wiedziała, co trzeba zrobić”.40 Wkrótce rozpoczęła katechezę i 1 listopada, w dniu Wszystkich Świętych, w Beaconsfield została przyjęta do Kościoła.
Ponieważ nie zachowały się żadne relacje naocznych świadków z tego wydarzenia, ani też relacje dotyczące emocjonalnych reakcji obojga małżonków, którzy tego dnia na nowo połączyli się w Kościele, możemy przypuszczać, że spełniło się życzenie Frances i jej konwersja odbyła się bez rozgłosu i zbędnego zamieszania. Swoje własne uczucia odnoszące się do nawrócenia żony, Chesterton zawarł w wierszu:
Niewielka zmiana, ot, o kilka kroków
Znalazłaś miejsce, tuż obok bez mała.
Miejsce, co było wciąż w zasięgu wzroku,
Miejsce zbyt piękne, byś go nie poznała.
To nie tęsknota, raczej pamięć miła
Wiodła cię prosto i nie po kryjomu;
Nie wędrowałaś, aleś powróciła
W rodzinne strony, do własnego domu.
Tajemne miasto otoczone wałem,
Czekało na ciebie dwa tysiące lat.
Legendy dawne stały się dziś ciałem,
Byś i ty poznała ich cudowny świat.
Nieznane kwiaty, co płoną szkarłatem,
Przywodząc na myśl przelaną krew Pana,
Będą ci bliskie niby w Anglii latem
Niebieskie dzwonki na leśnych polanach.41
Echo tych wersów pobrzmiewa w relacji Maisie Ward, która napisała o Frances: „nigdy nie znałam bardziej szczęśliwej katoliczki... kiedy tylko pokonała lęk, który towarzyszył jej na brzegu, i dała nurka. Można było powiedzieć, że była w Kościele przez całe swoje życie.”42 W sensie ściśle praktycznym konwersja Frances oznaczała, że mogła ona praktykować religię razem z mężem, co zresztą — jak wszystkie inne sprawy praktyczne — przychodziło jej z dużo łatwiej niż jemu. Chesterton wspominał, że rachunek sumienia przed spowiedzią Frances przeprowadzała z największą pilnością, podczas gdy on miał wyraźną skłonność do roztargnienia, a jego myśli nieustannie przeskakiwały z tematu na temat. Potrafił zafascynować się samą naturą grzechu, jego historią na przestrzeni wieków, jego rozumieniem w różnych kulturach. Spekulował na temat teologicznej definicji pychy, powołując się na Ojców i Doktorów Kościoła. Po czym wracał na ziemię: „Wiem, że Frances znajduje swoje grzechy, podczas gdy ja gubię się w tych wszystkich spekulacjach, i to mnie martwi, ponieważ pozostaję za nią daleko w tyle.”43 Chesterton patrzył z podziwem na Frances, która w sposób „doskonały” uczestniczyła w mszy, gdzie on, w porównaniu z nią, ujawniał tylko swe fatalne braki.
Konwersja żony była dla niego ostatnią pieczęcią i ostatecznym skonsumowaniem ich sakramentalnego małżeństwa. Frances powróciła po czterech latach wygnania. Od tej chwili, jak ujął to ojciec O'Connor, Chesterton mógł pozwolić, by Frances prowadziła go do Kościoła, znajdowała mu odpowiednie miejsce w książeczce do nabożeństwa i dokonywała rachunku sumienia w jego imieniu.
Być może ostatnie słowo w tej sprawie należy do Ronalda Knoxa, który wraz z Mauricem Baringiem odegrał kluczową rolę w ostatecznym zbliżeniu się Chestertona do Kościoła. O konwersji Chestertona Knox pisał, że
znalazł dom. Jak bohater jego książki Manalive, który wędrował po świecie, żeby odnaleźć dom, który należy do niego, i przeżyć związane z tym wzruszenie, tak Chesterton badał wszystkie drogi myślowe i próbował wszystkich filozofii, by w końcu powrócić do tej instytucji, która była jego duchowym domem od samego początku — do Kościoła jego przyjaciela, ojca Browna*. Myślę, że uczyniłby to wcześniej, gdyby nie troska o uczucia żony, heroiny wszystkich jego powieści...44
opr. mg/mg