Pierwszy Europejczyk, Grzegorz Wielki

Fragment książki "Współtwórcy Europy"

Pierwszy Europejczyk, Grzegorz Wielki

Mirewicz Jerzy SJ

WSPÓŁTWÓRCY EUROPY

Copyright © Wydawnictwo WAM 2003



Pierwszy Europejczyk

Grzegorz Wielki

ur. ok. 540, zm. 604

Na gruzach Imperium Rzymskiego prawdziwą Europę tworzył Kościół. On dopiero mitologiczną jej nazwę, pierwszy raz zapisaną przez Hezjoda, oraz niejasny geograficzny kontur, odziedziczony po nauce greckiej, wypełnił żywą historią ludów, które dzięki łączności z nim poczuły się członkami jednej europejskiej rodziny.

Nie wszyscy historycy są skłonni uznać tę jego rolę i zasługę. Zapatrzeni w postać Karola Wielkiego i w dzieła przezeń dokonane, od tego władcy zaczynają badanie dziejów wspólnoty kulturalnej i politycznej krystalizującej się naokoło dawnej prowincji rzymskiej — Galii. Jest to do pewnego stopnia zrozumiałe. Karol Wielki za życia jeszcze obrósł legendami jak staw sitowiem. Kroniki i literatura piękna owych czasów są barwnym i głośnym, ale nie zawsze wiernym rzeczywistości hymnem ku jego czci. Poeta Angilbert wita go w 799 roku tytułem: „Głowa świata” i przemawia doń: „Monarcho, ojcze Europy!”. Zaimponował bowiem swoim współczesnym odbudowaniem autorytetu jednolitej i silnej władzy na obszernym terenie, zmysłem administracyjnym i troską o kulturę. Dostąpił więc tego rzadkiego przywileju panowania nie tylko nad zaprzyjaźnionymi lub podbitymi plemionami, lecz i nad ich wyobraźnią, która usłużnie przekazywała następnym pokoleniom przedziwną opowieść o władcy użyczającym swego imienia dalekim ludom słowiańskim dla oznaczenia osoby rządzącej. Nasze słowo „król” od niego się wywodzi.

A jednak gdy Leon II koronował w Rzymie Karola wśród radosnych okrzyków tłumu zebranego w Bazylice św. Piotra: „Karolowi, Augustowi, przez Boga ozdobionemu koroną, wielkiemu i pokój niosącemu imperatorowi Rzymian, długie życie i zwycięstwo!”, to diadem stawał się znakiem wielkości nie jednostki tylko lub dynastii, lecz idei, która przez poprzedników Leona wznoszona była z wielką cierpliwością w nie ustalony jeszcze społecznie i duchowo świat barbarzyńców. Idea ta jako wyraz ambicji chrześcijaństwa potrafiła z różnorodności języków, obyczajów i kultur plemiennych ułożyć jeden obraz przemawiający jeszcze dzisiaj do nas swoim dynamizmem i harmonią. Domem rodzinnym Europy jest Kościół.

Pierwszym Europejczykiem możemy nazwać Grzegorza Wielkiego. Był Rzymianinem z pochodzenia, członkiem szlachetnego i starego rodu, który dał Kościołowi dwóch papieży: Feliksa III (483—492) oraz Agapita (535—536). Dzięki zamożności rodziców i jednocześnie trosce ich o każdego syna, przyszły papież otrzymał staranne i wszechstronne wykształcenie. Podkreślają to późniejsi, ale dobrze poinformowani kronikarze. Krążyło już wówczas powiedzenie, że „mądry ojciec sto razy więcej wkłada pieniędzy w naukę dzieci aniżeli w utrzymanie winnicy”. W naukę Grzegorza włożono dużo, by mógł zapoznać się z dziedzictwem kultury rzymskiej — pogańskiej i chrześcijańskiej. Studium prawa przygotowało go do służby publicznej, w której doszedł aż do urzędu pretora Rzymu. Otrzymał tę nominację od Justyna II, cesarza Wschodu. Był to szczyt kariery politycznej i administracyjnej w tej kresowej części cesarstwa wschodniego. Wyższy awans wiązał urzędnika z dworem władcy, więc z Rawenną lub Konstantynopolem.

Grzegorz jednak nie pragnął awansu i nawet z zajmowanego stanowiska zrezygnował. W 573 roku przemienia pałac otrzymany po zmarłym ojcu na klasztor, gdzie razem z grupą znajomych i przyjaciół rozpoczyna życie zakonne. Majątkami posiadanymi na Sycylii wyposaża sześć założonych przez siebie klasztorów. Resztę przeznacza na cele dobroczynne. Nie wzbudziło to wówczas niczyjego zdziwienia. Nikt też nie tłumaczył gestu Grzegorza zawodem miłosnym lub niepowodzeniem życiowym. Wiedziano bowiem, że ze służby cesarskiej odszedł na służbę w królestwie Chrystusowym, wnosząc w nie nie tylko ofiarę z posiadanych bogactw, lecz swoje zdolności, energię młodzieńczą i zamiłowanie do systematycznej pracy. Ale przede wszystkim i on i jego współcześni patrzyli na przekształcanie się prezydenta miasta w zakonnika jak na dzieło łaski Bożej. Obowiązywała wtedy w ocenie każdego czynu jednostki zasada umieszczania go w perspektywie prawd nadprzyrodzonych. W tej perspektywie nie Grzegorz wyrządzał łaskę Chrystusowi, Kościołowi i ubogim, lecz on zaznał dobrodziejstwa łaski Bożej. Późne średniowiecze ujmie to w formułę: „Chrześcijanin — szczęśliwy dłużnik Stwórcy”. Grzegorz uważał się zawsze za szczęśliwego człowieka.

Nawet wtedy kiedy na rozkaz władz kościelnych musiał rezygnować z osobistych zamiłowań i planów. Stało się to pierwszy raz za papieża Benedykta I, który mianował go diakonem i powierzył mu obowiązek jałmużnika. Następca Benedykta, Pelagiusz II, natychmiast po swoim wyborze w 579 roku wysyła Grzegorza w charakterze nuncjusza do Konstantynopola. Był to dla niego nowy świat, mało mu znany i prawie obcy. Grzegorz bowiem — podobnie jak Augustyn — nie zamieszkiwał ani intelektem, ani upodobaniami w kręgu języka i kultury bizantyjskiej. Greckim władał słabo. Należał do pokolenia rozkochanego w łacinie i widzącego w niej jeden z elementów łączących narody barbarzyńskie w chrześcijańską wspólnotę. Już jako papież w liście do Narzesa, wysokiego urzędnika na dworze w Konstantynopolu, przesyłając pozdrowienia niejakiej Dominice, pisze: „Dostojnej Dominice przekaż moje pozdrowienie. Nie odpowiedziałem jej wcale, ponieważ napisała do mnie po grecku, chociaż włada łaciną”. Ale nie tylko w języku widział granicę oddzielającą Wschód od Zachodu. Dostrzegał między nimi groźniejsze pęknięcie w postaci oddalania się od siebie dwóch teologicznych, filozoficznych i obyczajowych wizji chrześcijaństwa. Było to bolesne stwierdzenie, że dialog Rzymu z Bizancjum zamienia się powoli w dwa równocześnie wygłaszane monologi, złożone z tych samych słów, ale o różnej pojęciowej treści. Przez sześć lat usiłował wyjaśniać i uzasadniać stanowisko papieża pragnącego utrzymać dogmatyczną i hierarchiczną jedność Kościoła wschodniego i zachodniego. Trudził się nad pracą skazaną na bezskuteczność. Dalsze próby podejmować będzie już jako biskup Rzymu. Jedynym ich owocem, który dotrwał do naszych czasów, jest tradycyjny tytuł papieża: Servus servorum Dei (Sługa sług Bożych), użyty pierwszy raz przez Grzegorza w odpowiedzi na nazwanie się patriarchy Konstantynopola: Powszechny — Oikumenos. Z pobytu jednak na Wschodzie, gdzie piastując ważny urząd i ocierając się o przepych dworu cesarskiego, zachował jednocześnie sposób zakonnego życia, wiele skorzystał. Wynosił stamtąd obraz Kościoła zrośniętego prawie organicznie ze strukturą władzy cesarskiej. Nie miał więc wielkich złudzeń co do wartości takiej symbiozy dwóch instytucji o różnych celach i odmiennych metodach działania. Nie miał również żadnych wątpliwości, że w takiej sytuacji decyzja ostateczna nawet w sprawach kościelnych będzie pobierana i narzucana przez zasobniejszego w środki materialne i w pomoc fizyczną partnera.

Wracał więc ze Wschodu z doświadczeniem, o którym może wtedy nie wiedział, jak będzie mu użyteczne w niedalekiej przyszłości. Wracał z radością do klasztoru w Rzymie, gdzie spodziewał się spędzić resztę życia w atmosferze modlitwy i ćwiczeń ascetycznych. Ale Rzym w czasie nieobecności Grzegorza bardzo się zmienił. Wiele patrycjuszowskich rodzin opuściło go w ucieczce przed Longobardami, napłynęła zaś doń biedota z terenów spustoszonych najazdem barbarzyńców. Papież Pelagiusz II, z pochodzenia Got, któremu cesarz Maurycjusz, sam bezsilny, radził, by sprowadził sobie Franków na pomoc, uwolnił Rzym od Longobardów za cenę wysokiego okupu. Wieczne Miasto było więc zubożałe, bez blasku chwały i chore. Epidemia zdziesiątkowała jego mieszkańców, nie oszczędzając i Pelagiusza, który zmarł w lutym 590 roku.

Następcą Gota został Rzymianin — Grzegorz. Niechętnie przyjmował urząd Najwyższego Pasterza. Próbował bronić się przed nim ucieczką, a gdy to zawiodło, liczył jeszcze na veto cesarza Maurycjusza. Może nawet i wpływał przez swoich przyjaciół w Konstantynopolu, by władca zaprotestował przeciwko jego wyborowi. Czytamy w liście do patrycjusza Jana, ekskonsula i kwestora: „Ponieważ doświadczyłem dobrodziejstw Waszej Dostojności, jestem z wami związany węzłami tak wielkiej miłości, że nic nie może z mego serca wymazać pamięci o was. Wbrew temu uczuciu ogarnia mnie smutek niemały, ponieważ widzieliście, iż pragnę spokoju, a mimo to doprowadziliście mnie do niepokoju. Niech wam też Bóg wszechmocny da za to dobra wieczne, ponieważ uczyniliście to w dobrej wierze, a mnie — jeśli zechce — niech uwolni od tak wielkiego niebezpieczeństwa na tym stanowisku. Albowiem zasłużyłem swoimi grzechami na to, że zostałem biskupem nie Rzymian, lecz Longobardów, których układy są jak miecze, a łaska jak kara. Oto dokąd mnie zawiodła wasza opieka” (luty, 591 r.). Nie uważał się za męża opatrznościowego, nie wyżywał się w sprawowaniu władzy, był rzeczywiście sługą wszystkich, o pamięci chwytającej szybko i zatrzymującej na stałe wszelkie biedy ludzkie materialne i duchowe. Biografowie zestawiając go z Hieronimem lub Augustynem twierdzą, że nie dorasta do nich ani głęboką myślą teologiczną, ani znajomością dziedzictwa kultury helleńskiej. Mają rację, ale zapominają zwykle porównać i uwarunkowania, w jakich żyli i pracowali wymienieni Ojcowie Kościoła. Za czasów Grzegorza przycichły już spory teologiczne, najważniejsze problemy stawiane i wyjaśniane w ogniu walki katolików z herezjami przekazywano teraz w formie ustalonej jako katechizmowe prawdy. Nie było więc potrzeby wzniecania dyskusji teologicznych. Gasło również z konieczności zainteresowanie się kulturą grecką razem z rozpływaniem się rzymskiej elity intelektualnej w morzu barbarzyństwa. Między światem Grzegorza a tym, w którym myśleli i tworzyli Hieronim z Augustynem, pomimo zachowania ciągłości historycznej, zaznaczały się coraz większe różnice.

Olbrzymią zasługą następcy Pelagiusza było dostrzeżenie tych różnic i rozeznanie potrzeb rodzącej się nowej epoki. Epoki pięknej, nazywanej jednak przez wielu historyków z uporem ciemną, ponieważ nie znajdują w niej tak licznych znaków kultury materialnej i duchowej jak w poprzedniej — grecko-rzymskiej. Piękno początków średniowiecza jest oczywiście trudne do określenia. Wyraża się bowiem nieuchwytnym procesem przemian wewnętrznych pod wpływem zasad Ewangelii, głoszonej barbarzyńcom i masowo przez nich przyjmowanej. Można powiedzieć, że wtedy przekształcali się oni w obywateli Europy o jednej wierze i obyczajach chrześcijańskich we wszystkich dziedzinach życia.

Procesowi temu patronował i dbał o jego poprawność papież Grzegorz. Był w nim obecny przede wszystkim prawdziwą pracą duszpasterską. Nowy, powstający w jego oczach świat traktował jak swoją parafię i brał na siebie odpowiedzialność za wszystko, co się w tym świecie działo i co dziać się powinno. Wrósł weń wielką miłością ludzi bez względu na ich pochodzenie, stanowisko i poziom wykształcenia. Dlatego też pierwszym jego dziełem było usprawnienie administracji dóbr kościelnych jako podstawy akcji filantropijnych. Dobra te powstawały z darowizn cesarskich i prywatnych w formie latyfundiów w Italii, Dalmacji, Południowej Galii oraz w Afryce. Stanowiły one zaczątek późniejszego państwa kościelnego. Za czasów Grzegorza były tylko własnością Kościoła, a dochody z nich obracano na poprawę losu mnóstwa wygnańców, uciekinierów, wywłaszczonych posiadaczy majątków, byłych urzędników cesarskich w dawnych prowincjach Imperium. Podziwu godne jest uczulenie Grzegorza na stosowanie sprawiedliwości i jednocześnie dobroci względem wszystkich — chrześcijan, pogan i Żydów. Ci ostatni mieli w nim dobrego opiekuna. Nie byli nigdy wyłączani z ogólnego rozdawnictwa jałmużn ubogim. Wiedzieli też, że Grzegorz, biskup rzymski, nie pozwala na przeszkadzanie im w oddawaniu czci Bogu według dawnych zwyczajów. Świadczy o tym jego list z marca 591 roku, skierowany do Piotra, biskupa miasta Terracina, w którym pisze: „Żyd Józef, oddawca obecnego pisma, doniósł mi, żeś, Czcigodny Bracie, wygnał Żydów z tego miejsca w terracyneńskiej warowni, w którym się zwykle gromadzili celem święcenia uroczystości, i że za twoją wiedzą i zgodą przenieśli się na inne miejsce, by podobnie mogli obchodzić swoje święta. A teraz żalą się, że znów zostali wypędzeni z tego miejsca. Jeśli tak jest, chcę, abyś, Czcigodny Bracie, nie dawał powodu do takiego rodzaju zażaleń, lecz zezwól im gromadzić się według zwyczaju w tym miejscu, które jak wyżej powiedziałem, uzyskali za twoją wiedzą celem urządzania zgromadzeń. Albowiem tych, którzy są poza obrębem religii chrześcijańskiej, należy pozyskiwać dla jedności wiary łagodnością, życzliwością, napominaniem, przekonywaniem, aby nie odstręczać groźbami i postrachem tych, których można było przywieść do wiary słodyczą nauki i ukazywaniem grozy przyszłego sądu. Należy więc starać się o to, aby raczej garnęli się do słuchania z ust waszych słowa Bożego, niż lękali nadmiernej surowości”. Takim gestem pragnął papież i Żydów włączyć w strukturę chrześcijańskiej Europy. Na podobny temat mamy jego list z listopada 602 roku pisany do Paschazjusza, biskupa Neapolu. Świadczy on o zaufaniu, jakim Żydzi darzyli Grzegorza, uciekając się doń ze swoimi krzywdami doznawanymi od lokalnych władz kościelnych i świeckich. Uważali go za najwyższą instancję po Bogu. Miało to wielkie znaczenie w czasach pustki wytworzonej przez zanik cesarskiej władzy administracyjnej, a przed powstaniem nowego ładu polityczno-społecznego. O wszystko troszczyć się musiał papież.

Odczuwała tę troskę przede wszystkim ludność wiejska, związana z ziemią, narażona na wszelkiego rodzaju nadużycia nie tylko ze strony barbarzyńców, lecz i miejscowych urzędników, poborców podatkowych i administratorów. W maju 591 roku pisze Grzegorz listę-instrukcję do subdiakona Piotra, który był zarządcą dóbr kościelnych na Sycylii. Instrukcja ta jest bardzo szczegółowa i świadczy nie tylko o doskonałych informacjach, jakie miał do dyspozycji jej autor, lecz też i o jego umiejętności w ich analizowaniu i wyciąganiu wniosków. Przytaczamy jeden charakterystyczny urywek: „Prócz tego dowiedziałem się, że pierwsza opłata podatku gruntowego bardzo jest dokuczliwa dla naszych rolników, dlatego że są zmuszeni do płacenia podatków, zanim mogą sprzedać owoce swej pracy. A ponieważ ze swoich zasobów uiścić tego nie mogą, pożyczają od urzędników skarbowych i ciężko płacą za to dobrodziejstwo. To sprawia, że narażeni są na wielkie wydatki. Wobec tego niniejszym nakazuję, abyś ty przy twojej obrotności zwrócił z dochodów publicznych to wszystko, co w tych okolicznościach mogli pożyczyć od postronnych. Nakazuję dalej, aby powoli ściągano podatki z wieśniaków kościelnych — w miarę jak będą mogli płacić — aby w okresie, gdy na nich wywierają nacisk, nie byli zmuszeni sprzedawać zbyt tanio tego, co by im później mogło starczyć na zapłatę; nadto wówczas nie mogliby wcale wywiązać się z dostawy do spichrzów”. Kończy się ten list twardo: „To wszystko uważnie czytaj i pozbądź się swego nałogowego niedbalstwa. Postaraj się, aby moje pismo skierowane do rolników odczytano we wszystkich osadach, żeby wieśniacy wiedzieli, jak z mego upoważnienia mają się bronić przeciw gwałtom; trzeba im wręczyć bądź oryginały, bądź odpisy... Usłyszałeś, czego chcą, zastanów się, co masz czynić”.

Wszyscy więc mieszkańcy miast i wsi należących do Kościoła byli pewni, że papież wchodzi w najdrobniejsze szczegóły ich codziennego życia z gestem dobroczynności, gdy tego potrzebują, a z zasadami chrześcijańskimi, według których to życie powinno być prowadzone — zawsze. Umoralniał rodzącą się Europę. Uważał to za najpotrzebniejsze, by nowym układom polityczno-społecznym służyły jasne normy etyczne obowiązujące w konkretnych sytuacjach ludzi również konkretnych. Dlatego też jego listy (a zachowało się ich z okresu jego rządzenia Kościołem przeszło osiemset) są małymi traktacikami z dziedziny moralności ogólnoludzkiej i chrześcijańskiej. Uczyły nie tylko poprawnie myśleć, lecz także sprawiedliwie działać. Okazało się to zbawienne jako metoda wychowawcza zastosowana względem barbarzyńców nieprzywykłych do abstrakcyjnego myślenia. Dzięki niej Longobardowie stali się katolikami. Przyciągnął ich do Kościoła humanistyczny sposób traktowania spraw ludzkich oraz ich uładzania harmonijnego bez fanatyzmu i przesady kryjących się w każdej herezji. Okres ten oczywiście nie dał arcydzieł sztuki i literatury. Nikt się nie znalazł, by rozwijać dalej i pogłębiać filozoficzną wizję Boecjusza zawartą w Consolatio philosophiae. Klasyczny język łaciński w zetknięciu się z wieloma narzeczami celtyckimi i germańskimi tracił swoją klarowność, gubił końcówki słów, zmieniał ich znaczenie, zapożyczał się od barbarzyńców, ale wyrażał lepiej zwykłego człowieka, zatroskanego swoim losem zarówno doczesnym, jak i wiecznym. Przy tym losie następowało spotkanie z podobnie zatroskanym Kościołem.

A spotkań tych było coraz więcej. W 587 roku nawraca się na katolicyzm król Rekared, pociągając za sobą Wizygotów w Hiszpanii. Augustyn, mnich z klasztoru św. Andrzeja, założonego przez Grzegorza, zostaje wysłany w 596 roku do Anglii. W tej sprawie Grzegorz prowadzi obfitą korespondencję z biskupami Galii, z królową Franków Brunhildą, z władcą Anglów Adilbertem. Był to okres wzmożonego działania misyjnego, kierowanego z Rzymu przez papieża, który umiał myśleć kategoriami całości i patrzeć odważnie w przyszłość. Longobardów pozyskał, zawierając z nimi na własną rękę, wbrew sprzeciwom Maurycjusza i jego namiestnika w Rawennie, pokój i przez to właśnie zbliżył ten dynamiczny naród do katolicyzmu. Polityki jednak nie uprawiał. Władców świeckich traktował jako ludzi, którzy również dbać muszą o swoje zbawienie, a on ma obowiązek pomagać im w osiągnięciu tego celu. Stosował i tutaj zasadę praw osoby ludzkiej dochowującej wierności prawom i celom społeczeństwa.

Posiadał też nadzwyczajną zdolność interesowania się sprawami określonych jednostek bez gubienia z oczu spraw ogólnych. W październiku 598 roku poleca w ten sposób opiece subdiakona Antemiusza wdowę Teodorę: „Teodora, wdowa po obrońcy Sabinie, żali się nam przez przysłanego tu człowieka, że została oszukana przez swego syna i przez niejakiego Aligerna, którego córkę tenże jej syn pojął za żonę. Całe bowiem mienie zapisała tytułem darowizny temuż synowi, a teraz jest przez nich lekceważona i poniewierana do tego stopnia, iż zabrali jej rzeczy, a ona nie ma żadnych środków do życia... A ponieważ — jeśli tak jest w istocie — jest to zbyt ciężki i Bogu przeciwny występek, przeto na mocy niniejszego upoważnienia polecamy ci, byś się starał poznać prawdę, a jeśli się przekonasz, że tak jest naprawdę, użycz jej kościelnej opieki i we wszystkim rozumnie ją wspieraj, aby w czasie twego urzędowania nie doznała więcej przykrości ani ucisku od wymienionych ludzi”. Przytułek dla starców na górze Synaj otrzymuje wsparcie materialne wraz z listem do opata tamtejszego klasztoru, w którym pisze Grzegorz: „... dowiedzieliśmy się, że w przytułku starców, zbudowanym tam przez niejakiego Izaura, brak łóżek i pościeli. Posyłamy więc koców piętnaście, ubrań trzydzieści, łóżek piętnaście; dajemy również pieniądze na sprawienie poduszek albo materaców”. Była to lekcja miłosierdzia dawana przez najwyższego reprezentanta Kościoła ludziom twardych i niepewnych czasów. Z tej lekcji skorzystała młoda Europa. Chrześcijaństwo wnosiło wówczas w stosunki międzyludzkie element ofiarnej miłości bliźniego. Europejczyk wychowywał się w atmosferze służby biednym, pokrzywdzonym i nieszczęśliwym.

I w atmosferze modlitwy. Ideałem Grzegorza był człowiek rozważający prawdy Boże modlitewnie i szukający w nich motywu i pomocy w chrześcijańskim działaniu. Dlatego jeszcze za swego pobytu w Konstantynopolu zaczyna pisać traktat Moralia in lob; nie jako traktat z dziedziny egzegezy, lecz jako podręcznik teologii moralnej i ascetycznej. Dzisiaj możemy dać mu podtytuł: „Teoria sprawiedliwego czynu wewnętrznego”. Temu samemu celowi służyły jego Homilie, wyjaśniające, jak można życie kształtować według słów Bożego objawienia. Przykłady zaś takiego kształtowania podaje w zbiorze życiorysów pt. Dialogi, w których historia miesza się z legendą, realizm z cudownościami i wezwanie łaski z odpowiedzią bohaterów. Grzegorz bowiem nie chciał pisać ich żywotów według ścisłych wymagań stawianych przez naukę dzisiejszą. Pragnął jedynie członkom powstającej wspólnoty dać wzory do naśladowania. Wiemy, że na tych wzorach wychowywały się całe pokolenia chrześcijan we wszystkich zakątkach Europy. Z innego znowu dzieła korzystał kler diecezjalny w swojej duszpasterskiej pracy. Była to Księga reguły pasterskiej (591), mówiąca o wychowaniu i wyrobieniu wewnętrznym kapłana oraz o umiejętności przekazywania prawd Bożych powierzonym jego opiece duszom. Księga ta została prawie natychmiast przełożona na język grecki. Tłumaczenie anglosaksońskie ukazało się za króla Alfreda.

Przy czytaniu pism Grzegorza powstaje samorzutnie pytanie: „Kiedy one mogły powstać?”. Papieski urząd — tak jak on go traktował — zabierał mu cały czas i absorbował wszystkie siły. Grzegorz nie czekał nigdy na to, że gotowe problemy podpłyną same aż pod brzeg jego uwagi. Szukał ich i przewidywał, zanim zdążyły się skrystalizować. Żył wprawdzie współczesnością i brał za nią odpowiedzialność, posiadając świadomość swojej pozycji i godności, ale był również świadomy stopniowego gaśnięcia sił fizycznych. Pisze do biskupa Arabii Maryniana w lutym 601 roku: „Dużo bowiem już upłynęło czasu, odkąd nie mogę się dźwignąć z łóżka. Raz dręczy mnie ból podagry, drugi raz nie wiem jaki ogień z bólem rozchodzi się po całym ciele; a często bywa, że równocześnie ogień ściera się z bólem i omdlewa we mnie ciało i duch”. O chorobie swojej dawał znać różnym przyjaciołom. Czynił to jednak bez tragizowania, ze spokojem świadczącym o ładzie wewnętrznym człowieka, który swoim sprawom osobistym poświęcał tylko tyle czasu i zainteresowania, ile tego wymagało zorganizowanie rozumnej i owocnej służby Bogu i ludzkości.

Porównanie jego życia z chorałem gregoriańskim jest podwójnie uzasadnione. Jeżeli nawet Grzegorz nie był twórcą tak genialnego zespolenia słów modlitwy z melodią, to pod jego patronatem Kościół, a z nim i w nim Europa, uczyły się śpiewem oddawać chwałę Bogu i wypowiadać najpiękniejsze uczucia serca ludzkiego. A stało się tak, ponieważ on umiał ze swoich trudów i prac, radości i smutków, wspaniałych osiągnięć i niepowodzeń układać poważną pieśń o dobrze spełnionym obowiązku wobec Boga i człowieka.

Nagrodził go Bóg szczęściem bez końca, Kościół — tytułem Wielkiego Doktora, ludzie nazwali „Ojcem Miasta Wiecznego i Rozkoszą całego świata”. A on sam mówił o sobie, że chce być „konsulem Boga”. Nie gniewałby się na pewno, gdyby go ogłoszono „Pierwszym Europejczykiem”.


opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama