Tyle mamy okazji do wątpienia. Wystarczy, że stanie się coś złego, a już mówimy: "widocznie Boga nie ma". Tymczasem wiara rodzi się właśnie z takich prób
Gdy Jan usłyszał w więzieniu o czynach Chrystusa, posłał swoich uczniów z zapytaniem: Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać? Jezus im odpowiedział: Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi (Mt 11,2—6).
Czy Ty jesteś tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać? Nie, na nikogo innego nie ma już po co czekać. Nikt się nie zjawi większy od Syna Bożego; ani nawet On sam nie przyjdzie widzialnie wcześniej niż na sąd, czyli na swój triumf, a nasze ostateczne zbawienie. Mamy Jego; i to nam wystarcza, aż z nadmiarem. Więc gdyby nam mówiono: „Oto tu jest, oto tam — zjawił się nowy zbawiciel, cuda robi, takich jeszcze nie było” — nie ma sensu najmować autokaru. Biedne byłoby serce, któremu Jezus nie wystarcza jako miłość nad miłościami, miłość porządkująca wszystkie inne miłości i nawet jeszcze dodająca im siły i blasku, wierności i głębi.
Ale wielu pyta: Co nam z tego, skoro Go nie widać? Otóż Boże metody są inne. Dał nam trzy lata swojej obecności na ziemi, i wtedy rzeczywiście było Go widać i słychać całkiem dosłownie; cuda się działy, ślepi widzieli, niemi mówili, kalecy wstawali na nogi... Ale i wtedy do tego stopnia nie wszystkich przekonał, że skończyło się ukrzyżowaniem. Zresztą już od początku nas uprzedzał, że Królestwo Boże jest w nas (Łk 17,21), w naszych sercach, a nie w ziemskich granicach; i nie z paszportem się do niego wchodzi, ale z wiarą. Błogosławiony, kto nie zwątpi. Po zmartwychwstaniu też nie spełnił marzeń Apostołów o widzialnym królestwie, chociaż Mu o tym delikatnie przypomnieli; ale ich rozesłał szerzyć niewidzialne królestwo Łaski. A Łaski się nie da podliczyć, wymierzyć, ująć w statystyki. Nawet udowodnić naukowo też się nie da; a ona jest i działa, i to bardziej jeszcze jest, i bardziej jeszcze działa, niż to wszystko, co widzialne, wymierzalne i policzalne. Błogosławiony, kto we Mnie nie zwątpi. Bo rozraduje się, skacząc i wykrzykując z uciechy.
A tyle mamy okazji do wątpienia. Wystarczy, że coś złego się stanie w Kościele, a już słychać głosy, że w takim razie widocznie Boga nie ma. Czyż istnienie Stwórcy zależy od tego, jak zachowują się ludzie? Albo wystarczy, że komuś przejdzie uczuciowa ochota do modlitwy, a już żyje tak, jakby modlić się nie było do Kogo. A św. Jakub mówi nam: Trwajcie cierpliwie. Izajasz, szerzej: Pokrzepcie ręce osłabłe, wzmocnijcie kolana omdlałe, powiedzcie małodusznym: Odwagi! (Iz 35,3n) Bo Bóg nie zmienia swojej istoty, ani prawo Boże swojej treści, tylko dlatego, że my mamy — przejściowo — problem. Nasz problem jest nasz, jak przybrudzone okulary; błogosławiony, kto nie weźmie przyćmionego obrazu za rzeczywistość. Błogosławiony, kto nie zwątpi w trudnej chwili: a jakaż by to była miłość, dochowywać wiary tylko w chwilach łatwych?
Bóg wiary dochowuje na wieki, a my się wciąż niecierpliwimy, że On swoich obietnic nie spełnia od razu. Ale przecież plon ziemi też nie nadaje się do zżęcia zaraz po zasianiu. Ma swoje problemy i troski okres siewu, a nagrodę przynoszą dopiero żniwa. Więc: Trwajcie cierpliwie; i: bez skarg wzajemnych. Bez szukania winnych. „Gdyby nie ten czy tamten, to ja bym wierzył, ale tak?” Równie dobrze można powiedzieć, że gdyby nie ten czy tamten, to Bóg by istniał, ale tylko wtedy... Może za mało wkładamy sensu w słowo „wierzyć”. Ono przecież nie oznacza po prostu jakiejś ludzkiej postawy wobec rzeczywistości czy otoczenia; ono oznacza zgodę na kontakt z Bogiem. Czy to Ty jesteś, Ten, który mnie stworzył i który mnie prowadzi do swojego królestwa? Czy to Ty jesteś, Ten, do którego moje serce tęskni, a Ty wiesz o tym i całą swoją wszechmoc i miłość wkładasz w to, żeby Twoje stworzenie dojrzało do odpowiedzi na Twoją miłość? Ilu jest ludzi, tyle różnych dróg tego dojrzewania, a na każdej Ty sam nas szukasz, zanim byśmy jeszcze odpowiedzieli Ci choć słowem. Ilu jest ludzi, tyle różnych punktów startu do drogi, a niektóre z naszego punktu widzenia mogą być straszne, ale Ty i na takich stajesz, jak żebrak z wyciągniętą ręką: ze swoją prośbą o kontakt, o zawierzenie. Ilu jest ludzi, tyle różnych cierpień, ale tyle też różnych radości. Odwagi. Nam wszystkim zdarzają się cierpienia takie, z którymi trzeba walczyć, ale też i takie, do których się wystarczy uśmiechnąć.
A Jan Chrzciciel, choć przysłał takie pytanie, wiedział już i wcześniej: to On; i On ma wzrastać, a ja mam maleć (J 3,30). Nie w tym sensie, żeby Syn Boży mógł jeszcze wzrosnąć, a moje ja mogło jeszcze bardziej zmaleć, niż już jest. Ale w tym, że trzeba coraz lepiej widzieć Jego cudowną wielkość, a swoją własną małość; i to wyzwala. Trzeba je uznać, zaakceptować, a nawet pokochać, i wtedy można stanąć przed Nim w prawdzie, bez szkieł ochronnych i masek, oko w oko i uśmiech w uśmiech. Duch Pański stale głosi dobrą nowinę ubogim, a jedna z najlepszych nowin to ta właśnie, że jesteśmy ubodzy. I że Bóg nas ukochał właśnie w tym naszym ubóstwie. Nie pozbywajmy się go, szukając sztucznej wielkości, mierząc się i porównując z innymi. Ubogim głoszona jest Ewangelia; bogatym też, ale przechodzi im mimo uszu, tak są zajęci swoim bogactwem, wszystko jedno, walutowym czy duchowym.
I cóż z tego, że nie umiem się modlić, że mi nie wychodzi, że moją modlitwę zasnuwają wszelkie możliwe rozproszenia jak gęsty smog? Niby co ja jestem takiego, żebym się miała modlić pięknie? Jeżeli prawdą o mnie jest słabość, to słabość moją Mu ofiaruję; zawsze lepsza na ofiarę Bogu prawda niż maska. Jeżeli On ma wzrastać, a ja maleć, to wystarczy mi Jego chwała, bo jest ważniejsza od mojej — nieskończenie ważniejsza! Byleś Ty, Panie, był uwielbiony, to już nie będzie takie ważne, co dalej będzie; ani co o mnie ludzie myślą, dobrze czy źle — za dobrze czy zbyt źle — zresztą, kto to wymierzy! — ani nawet co ja sama o sobie wiem — nie załamię się pod tym, bo to nieważne. Byleś Ty był uwielbiony. Amen.
Fragment książki „Po śladach Niewidzialnego”
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora "honoris causa". Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.
opr. mg/mg