Jezuicki przewodnik po prawie wszystkim (fragmenty)
|
James Martin SJ tłumacz: Łukasz Malczak
JEZUICKI PRZEWODNIK
PO PRAWIE WSZYSTKIM |
|
Iñigo de Loyola urodził się w Baskonii, w północnej Hiszpanii, w 1491 roku. Większość lat wczesnej dorosłości spędził na przygotowaniach do życia dworskiego i żołnierskiego. Ten młody Bask był bawidamkiem i — jak podają niektóre źródła — niezłym raptusem. Już z pierwszego zdania jego autobiografii można się dowiedzieć, że „był człowiekiem oddanym marnościom tego świata”, troszczącym się przede wszystkim o „wielkie i próżne pragnienie zdobycia sobie sławy”1.
Innymi słowy: był zadufanym w sobie młodzieńcem, którego interesował przede wszystkim sukces życiowy. Jak można przeczytać w opisie autorstwa osoby mu współczesnej, dwudziestokilkuletni Ignacy „miał zwyczaj chodzić w kirysie i kolczudze. Nosił włosy długie do ramion, a odziany był w dwukolorowy dublet z rozcięciem i jasną czapkę”.
Jak wielu świętych, Iñigo (imię to znacznie później zmienił na łacińsko brzmiący odpowiednik Ignacy) nie zawsze był „świątobliwy”. Jezuicki historyk John W. Padberg stwierdził niedawno w rozmowie ze mną, że jest wielce prawdopodobne, iż Ignacy to jedyny święty z poświadczoną kartoteką policyjną: notowany za nocne burdy i zamiar spowodowania ciężkich uszkodzeń ciała.
W trakcie bitwy rozgrywającej się w Pampelunie w 1521 roku ten ambitny żołnierz został trafiony kulą armatnią w nogę, która została zmiażdżona; z tego powodu musiał on poddać się trwającej kilka miesięcy bolesnej rekonwalescencji. Jako że pierwsza operacja okazała się fuszerką, Iñigo, chcąc, by jego noga wyglądała dobrze w modnych podówczas rajtuzach, poddał się kolejnym makabrycznym zabiegom chirurgicznym, w wyniku których do końca życia utykał.
Gdy wracałdozdrowiaw rodzinnymzamkuw Loyoli, otrzymałod szwagierki dwie książki: jedną na temat życia Jezusa, drugą o żywotach świętych. Były to niewątpliwie ostatnie tematy, o których Iñigo życzyłby sobie czytać. Ten początkujący żołnierz zdecydowanie wolał porywająceromanse, w których rycerzedokonująwalecznych czynów, by zaimponować szlachetnieurodzonym kobietom. „Wtym domu nie było jednak żadnych takich książek”2, czytamy w jego Autobiografii. W książce tej, którą podyktował pod koniec życia jednemu ze swoich jezuickich przyjaciół, Ignacy — prawdopodobnie powodowany skromnością — odnosi się do siebie w trzeciej osobie („on”) lub używa określenia „pielgrzym”.
Gdy tak leniwie kartkował pozornie nudne żywoty świętych, stała się rzecz niespodziewana. Otóż Iñigo zaczął się zastanawiać, czy potrafiłby pójść w ich ślady, ponieważ w jego duszy zrodziło się dziwne pragnienie, by stać się takim jak ci święci i służyć Bogu. Cytując własne myśli, pisał: „Co by to było, gdybym zrobił to, co św. Franciszek albo co zrobił św. Dominik?”. Innymi słowy: „I ja muszę to zrobić”3.
I tak oto mamy przeciętnego Kowalskiego, który nigdy wcześniej nie interesował się żadnymi praktykami religijnymi, a teraz zakłada, że będzie naśladował dwóch największych świętych w tradycji chrześcijańskiej.
Czy Ignacy ambicje związane z życiem żołnierskim zamienił na te dotycząceżyciaduchowego?David,mójkierownikduchowyzczasów jezuickiego nowicjatu, ujął to nieco inaczej: Bóg wykorzystał nawet tę niebotyczną pychę Ignacego do dobrych celów, ponieważ nie ma takiej możliwości, by jakakolwiek część naszego życia nie mogła zostać przemieniona przez Bożą miłość. Nawet te cechy nas samych, które uważamy za bezwartościowe i grzeszne, mogą zyskać na wartości i zostać uświęcone. Jak głosi przysłowie, „Bóg pisze prosto po krzywych liniach naszego życia”.
To był początek przemiany Iñiga. Zamiast zaliczania kolejnych heroicznych, żołnierskich wyczynów, których celem było zaimponowanie „pewnej damie” — jak o niej pisał — poczuł on żarliwe pragnienie służenia Bogu, tak jak to uczynili jego nowi bohaterowie — święci.
Dzisiaj rodowy zamek Ignacego stoi zaledwie kilka metrów od olbrzymiego kościoła upamiętniającego jego nawrócenie. Pomimo licznych dobudówek wygląda w zasadzie tak jak w XVI wieku. Niższe piętra zasadzają się na grubych na dwa metry kamiennych murach obronnych, podczas gdy wyższe — ozdobione elegancką murarką z czerwonej cegły — kryją w sobie rodzinne domostwo.
Na czwartym piętrze znajduje się sypialnia, w której Ignacy wracał do zdrowia. Jest to przestronny pokój z pobielonymi ścianami i sufitem wspartym na masywnych drewnianych tragarzach. Zakurzony brokatowy baldachim zwisa nad miejscem, wktórym kiedyśstało łoże boleści Iñiga. Pod baldachimem znajduje się drewniana, polichromowana figura tego obłożnie chorego świętego, który trzyma w lewej ręce książkę i spogląda w niebo. Nad nim, na belce, znajduje się złotymi literami wypisana legenda: Aquí Se Entrego á Dios Ińigo de Loyola. W tym miejscu Ignacy Loyola zawierzył się Bogu.
Wróciwszy do zdrowia, Iñigo przemyślał olśnienie, którego doznał, i — pomimo protestów rodziny — zdecydował się porzucić żołnierskie życie, by poświęcić je Bogu. W 1522 roku, mając trzydzieści jeden lat, odbył pielgrzymkę do benedyktyńskiego opactwa położonego w masywie górskim Montserrat, w hiszpańskiej Katalonii. Wklasztorze dramatycznym gestem, jak gdyby zaczerpniętym ze swoich ukochanych romansów rycerskich, „zdjąwszy z siebie całe swoje ubranie, oddał [...] je”4żebrakowi. Następnie przed figurą Najświętszej Maryi Panny złożył swoją zbroję i miecz.
Prawie rok przebywał w Manresie, pobliskim niewielkim miasteczku, w którym podjął się szeregu surowych praktyk: pościł, długie godziny modlił się, nie obcinał paznokci ani włosów, by w ten sposób przezwyciężyć wcześniejszą nadmierną troskę o wygląd. Był to mroczny okres w jego życiu, w czasie którego doświadczył niebywałej duchowej posuchy, obsesyjnie zamartwiał się swoimi grzechami, a nawet odczuwał pokusy samobójcze.
Trudność w osiągnięciu tego , co zamierza ł̵ czyli życia w świętości — doprowadzała go do rozpaczy. Czy kiedykolwiek udałoby mu się tak diametralnie zmienić swoje życie? „Jak uda ci się znieść takie życie przez siedemdziesiąt lat, które być może będzie ci dane przeżyć?”, zdawał się mówić w nim jakiś głos. Lecz Iñigo odrzucił te wszystkie myśli jako niepochodzące od Boga. Z Bożą pomocą zdecydował, że potrafi się zmienić. W ten sposób uniknął rozpaczy.
Stopniowo dozował skrajne praktyki i odzyskał poczucie wewnętrznej równowagi.Jeszczew Manresie doświadczył na modlitwie szeregu mistycznych przeżyć, dzięki którym przekonał się, że jest powołany do głębszej relacji z Bogiem.
Dla Iñiga był to czas lekcji życia duchowego. Kreśląc wzruszającą analogię, pisał: „W tym czasie Bóg obchodził się z nim podobnie jak nauczyciel w szkole z dzieckiem i pouczał go”5.
Pewnego dnia, kiedy pogrążony w modlitwie spacerował nad brzegiem pobliskiej rzeki Cardoner, doświadczył mistycznej więzi z Bogiem. Fragment jego Autobiografii poświęcony temu przełomowemu wydarzeniu warto przytoczyć w całości.
I kiedy tak szedł zatopiony w swoich modlitwach, usiadł na chwilę zwrócony twarzą ku rzece, która płynęła głęboko w dole. I gdy tam tak siedział, zaczęły się otwierać oczy jego umysłu. Nie znaczy to, że oglądał jakąś wizję, ale że zrozumiał i poznał wiele rzeczy tak duchowych, jak i odnoszących się do wiary i wiedzy. A stało się to w tak wielkim świetle, że wszystko wydało mu się nowe. To, co wtedy pojął, nie da się szczegółowo wyjaśnić, choć było tego bardzo wiele. Otrzymał wtedy tak wielką jasność dla umysłu i do tego stopnia, że jeśli rozważy całe życie swoje aż do 62. roku życia i jeśli zbierze razem wszystkie pomoce otrzymane od Boga, i wszystko to, czego się nauczył, i choćby to wszystko zebrał w jedno, to i tak nie sądzi, żeby to wszystko dorównywało temu, co wtedy otrzymał w tym jednym przeżyciu6.
Czas spędzony w Manresie był dla niego okresem nowej formacji. Umożliwił mu również sformułowanie pomysłów, które w przyszłości miały zostać zebrane w formie Ćwiczeń duchownych. „W swojej książce, której strzegł bardzo troskliwie i nosił ze sobą, czerpiąc z niej wielką pociechę”7, zaczął notować rozmaite przemyślenia.
Po kilku nieudanych próbach, między innymi po pielgrzymce do Ziemi Świętej (gdzie nie udzielono mu oficjalnego pozwolenia na pracę), Iñigo postanowił, że najlepiej przysłuży się Kościołowi swoim wykształceniem oraz święceniami kapłańskimi. W ten oto sposób ten pyszny zawadiaka podjął studia na dwóch hiszpańskich uniwersytetach; wcześniej jednak, w poczuciu obowiązku i posłuszeństwa, zapisał się do szkoły niższej, gdzie wraz z młodymi chłopcami uczęszczał na zajęcia wyrównawcze z łaciny. Ostatecznie dostał się na studia na Uniwersytecie Paryskim. Aby móc się utrzymać, musiał żebrać.
W Paryżu zgromadził wokół siebie kilku nowych przyjaciół, z którymi później zawiązał grono „towarzyszy”, czyli pierwszych jezuitów. Wśród nich był Franciszek Ksawery, który przeszedł do historii jako wielki misjonarz i święty. W1534 roku Iñigo razem z sześcioma przyjaciółmi złożył wspólnotowe śluby ubóstwa i czystości.
Z czasem Ignacy (bo tak teraz siebie nazywał, błędnie sądząc, że Iñigo był odpowiednikiem tego łacińskiego imienia) zdecydował, że jego niewielka kompania mogłaby dokonać znacznie więcej, jeśliby tylko uzyskała aprobatę papieża. Już wówczas towarzysze wykazywali się „obojętnością” — robili wszystko, co zdaniem papieża było najlepsze, gdyż to właśnie on miał lepszą orientację w tym, gdzie można było uczynić najwięcej dobra.
W końcu Ignacy i jego towarzysze zwrócili się do papieża o formalną zgodę na założenie nowego zakonu, który miał nosić nazwę Compañia de Jesús, czyli Towarzystwo Jezusowe. Uzyskanie zgody nie było łatwe. Już w 1526 roku, w trakcie studiów Ignacego w hiszpańskim mieście Alcalá, jego pomysły związane z modlitwą wzbudziły podejrzenia, a on sam został uwięziony przez Inkwizycję. Jak czytamy w Autobiografii, „przebywał w więzieniu przez 17 dni, nie będąc badany i nie wiedząc za co”8.
Również koncepcja bycia „kontemplacyjnym w działaniu” wielu dostojnikom w Watykanie wydała się niemalże heretycka. Niektórzy czołowi duchowni byli przekonani, że członkowie zakonów powinni pozostawać za murami klasztoru, tak jak cystersi czy karmelici, a przynajmniej prowadzić życie z dala od „szaleństw tego świata”, jak to mieli w zwyczaju franciszkanie. Świadomość, że członek zakonu miałby przebywać „w świecie” i nie uczestniczyć we wspólnotowej modlitwie co kilka godzin, była wręcz szokująca. Ale Ignacy trwał przy swoim zdaniu: jego ludzie mieli być kontemplacyjni w działaniu, tym samym doprowadzając innych do odnalezienia Boga we wszystkich rzeczach.
Dla niektórych już sama nazwa zakonu była czystą arogancją. Kim byli ci nieznani mężczyźni, którzy twierdzili, że to oni są Towarzystwem Jezusowym? Określenie „jezuita” było początkowo — tuż po założeniu zakonu — wypowiadane z drwiną, ale ostatecznie stało się czymś w rodzaju honorowej odznaki. Dzisiaj posługujemy się nim z dumą. (Niektórzy mówią, że zbyt wielką!)
W 1537 roku Ignacy i kilku jego towarzyszy przyjęli święcenia. Ten od niedługiego czasu pokorny człowiek przez ponad rok odkładał odprawienie swojej pierwszej mszy świętej, by dobrze przygotować się duchowo do tego wielkiego wydarzenia. Można sądzić, że miał nadzieję odprawić ją w Betlejem. Gdy okazało się to niemożliwe, zdecydował się na mszę świętą w Bazylice Matki Bożej Większej w Rzymie, gdzie — jak wierzono — znajdował się „prawdziwy żłóbek” Jezusa.
Z czasem Ignacemu udało się zjednać sobie krytyków. Dokonał tego, cierpliwie wyjaśniając cele swojej wspólnoty, a także przeprowadzając kilku z nich przez Ćwiczenia duchowne. W 1540 roku Towarzystwo Jezusowe zostało oficjalnie zatwierdzone przez papieża Pawła III. Cel działania jezuitów był prosty, ale ambitny: nie — jak się zazwyczaj sądzi — by „dać odpór” protestanckiej reformacji, lecz raczej by „pomagać duszom”. To właśnie sformułowanie pojawia się najczęściej w pierwszych dokumentach Towarzystwa Jezusowego.
Resztę swojego życia Ignacy spędził wRzymie jako generał zakonu jezuitów. Spisywałreguły Konstytucji, wysyłałswoich ludziwe wszystkie zakątki ziemi, korespondował ze wspólnotami jezuickimi, a także kontynuował poradnictwo duchowe. Otworzył pierwszy w Rzymie sierociniec, Collegium Romanum (szkołę dla chłopców, która wkrótce została przekształcona w uniwersytet), a nawet założył dom dla byłych prostytutek, nazwany Domem Świętej Marty. Do śmierci pracował nad Konstytucjami oraz zarządzał coraz większym zakonem.
W nocy [Ignacy] wychodził na dach domu, a nad nim wisiało niebo. Siadał w ciszy — absolutnej ciszy. Zdejmował kapelusz i spoglądał przez długi czas w niebo. Następnie osuwał się na kolana, nisko się przed Bogiem kłaniając... Ałzy strumieniem płynęły po jego policzkach, lecz tak cicho i delikatnie, że nie można było usłyszeć ani łkania, ani westchnienia, ani też najmniejszego poruszenia jego ciała.
1 Św. Ignacy Loyola, Opowieść pielgrzyma. Autobiografia, przeł. ks. Mieczysław Bednarz SJ, Wydawnictwo WAM, Kraków 2002, p. 1, s. 31. W całej swojej autobiografii Loyola, mówiąc o sobie, używa trzeciej osoby.
2Tamże, p. 5, s. 33.
3 Tamże, p. 7, s. 34
4 Tamże, p. 18, s. 43
5 Tamże, p. 27, s. 50
6 Tamże, p. 30, s. 52-53.
7 Tamże, p. 18, s. 43
8 Tamże, p. 61, s. 76.
opr. ab/ab