Fragmenty książki "Siła serca kontra siła pięści", trzy historie o Miłości, która zwycięża
ISBN: 978-83-7505-603-7
wyd.: WAM 2010
Wybrane fragmenty |
Szaleństwo sylwestrowej nocy |
Totalna zmiana życia |
Wściekły jak pitbull |
Przemoc bez uprzedzeń |
Wiadomo, że wszyscy młodzi lubią imprezy. Najlepsze imprezy są w sylwestra. Żegnamy stary, a witamy nowy rok. Tej nocy nie ma żadnych ograniczeń. Alkohol leje się strumieniami, puszczają wszelkie hamulce, dziewczyny stają się łatwiejsze, a wszystko wydaje się możliwe. Tradycją chyba wszystkich polskich miast jest to, że młodzież spotyka się w ich centralnych punktach. U nas od zawsze było tak, że ludzie gromadzili się na rynku przed ratuszem. Zawsze były to sympatyczne spotkania, w czasie których wszyscy życzyli sobie szczęśliwego nowego... Ale kiedy w jednym miejscu zbierze się dużo pijanych Polaków, zawsze możesz liczyć na jakąś drakę.
W jedną z takich nocy szliśmy z bratem w kierunku centrum. Przed chwilą byliśmy na imprezie u znajomych, więc humory dopisywały. Szliśmy całą szerokością chodnika. Łyse głowy, ciężkie glany i krótkie lotnicze kurtki dodawały nam swoistej elegancji, ale jednocześnie i grozy. Wypity alkohol szumiał w głowie, a wokół mijały nas roześmiane grupy. Żyć, nie umierać. Na rynek weszliśmy z jednej z bocznych uliczek, a wprost przed nami bawiła się grupa metalowców. Tańczyli pogo, pili szampana, składali sobie życzenia. Kiedy tylko ich zobaczyłem, oczami fantazji widziałem już, jak dobiegam do pierwszego, łapię za długie włosy, naciągam na kolano i kopię, dopóki gość nie osunie się na ziemię. Spojrzałem na brata i nie musieliśmy się więcej porozumiewać, każdy czuł to samo. Ruszyliśmy prosto w ich kierunku. Tamci myśleli chyba, że będziemy się z nimi bawić, bo zamiast uciekać, jeden z nich podszedł do mnie z butelką szampana. Zamiast życzeń i wspólnego toastu otrzymał cios w podbródek, poleciał do tyłu, a butelka rozbiła się na bruku. Szedłem za nim i postanowiłem go wykończyć. Kątem oka widziałem, że mój brat obrabiał już innego z tych pajaców. Waliłem jednego po drugim! Czułem się jak na jakimś treningu, gdzie trzeba podbiec do jak największej ilości worków i w jak najkrótszym czasie zadać maksymalną ilość ciosów. Metalowcy w ogóle się nie bronili. Zamiast uciekać, stali posłusznie i czekali na swoją kolej. Więc rozwalaliśmy każdego po kolei. Nieco dalej jakaś grupka tańczyła pogo, więc kiedy uporałem się z całą kolejką długowłosych, którzy teraz leżeli na ziemi albo obcierali porozbijane wargi i nosy, wpadłem do tamtych i zacząłem kopać gdzie popadnie. Moje glany skutecznie eliminowały kolejnych tancerzy. Szok - ja ich biłem, a oni myśleli chyba, że to jakaś ostra odmiana pogo, bo zamiast chronić się ucieczką wystawiali się na moje uderzenia. Nie wiem - może spowodował to alkohol, ale zanim zorientowali się, co tak naprawdę się dzieje, praktycznie wszyscy byli już zdrowo poturbowani.
Najbardziej rozgarnięty z nich rzucił się do mnie i złapał mnie za nogi. Nogi to była u mnie podstawa, bez nich byłem o połowę mniej skuteczny. Jego wyczyn znacznie mnie osłabił i właśnie wtedy dopadło do mnie jeszcze jakichś dwóch zawodników, którzy zaczęli mnie okładać. Teraz to ja znalazłem się w mało komfortowym położeniu. Nie mogłem oderwać pijawki, która przyczepiła się do moich nóg, a ciężko jest walczyć z kilkoma przeciwnikami w tak statycznej pozycji. Zawołałem na pomoc mojego brata. Jacek lał akurat kogoś innego, ale na mój krzyk zareagował błyskawicznie. Dobiegł do nas i bez zastanowienie kopnął w brzuch gościa, który tkwił przy moich nogach. Chłopak tylko jęknął i odleciał ze dwa metry. Doskoczyłem do niego i poprawiłem mu jeszcze kilkoma kopniakami. Facet miał dosyć - leżał na ziemi w pozycji embrionalnej i cicho jęczał z bólu. Nie miałem czasu, aby mu się zbytnio przyglądać, bo za mną trwała walka, w której każda para rąk była potrzebna. Trudno jest opisać, co tam się działo. Dym rozkręcił się do tego stopnia, że lało się kilkanaście osób naraz. Do naszej operacji dołączyła jeszcze miejscowa załoga sterydów, a metali wsparli pankowcy. I choć nikt nie wiedział, o co chodzi, to każdy sumiennie przykładał się do zadawanych ciosów i kopnięć. Rozejrzałem się po polu bitwy i zauważyłem, że walce przygląda się kilkadziesiąt osób, w tym policjanci, którzy siedzieli w ciepłym radiowozie. Znając trochę życie, wiedziałem, że prędzej czy później oni też muszą włączyć się do akcji - teraz pewnie czekali na posiłki. Sami bali się wyjść z poloneza. Rzuciłem więc hasło do odwrotu. Wycofywaliśmy się w jedną z bocznych uliczek, a reszta rozochocona do oglądania krwawej jatki lub przyłączenia się do bitwy zachęcała nas okrzykami:
- Skowron, a ty gdzie, dawaj - damy radę!
Miałem gdzieś te wszystkie zachęty. Jedno czego starałem się unikać, to kontaktu ze stróżami prawa. Moje wybryki traktowałem jako przywilej młodości, wierzyłem w ideały, za które się biłem, ale nie byłem na tyle zdesperowany, aby odsiadywać jakiś bzdurny wyrok - szkoda młodości. Dlatego zgarnąłem brata i wróciliśmy na imprezę. Na drugi dzień słyszałem głosy, że daliśmy z bratem niezłego czadu.
opr. aw/aw