Informacja to niekoniecznie transformacja

Spoczywa na nas obowiązek przyjęcia Dobrej Nowiny osobiście i od tej odpowiedzialności nie uwolni nas żaden papież ani żaden cytat z Pisma Świętego

Richard Rohr

Informacja to niekoniecznie transformacja

Nadmiar wyjaśnień odgradza nas od zdumienia.
Eugene Ionesco, Découvertes (1969)

Potrzeba nam dziś ludzi przemienionych, nie tylko ludzi z gotowymi odpowiedziami. Zacząłem ten rozdział od przytoczenia słów francuskiego dramaturga pochodzenia rumuńskiego, Eugene'a Ionesco, by zadeklarować się już na samym początku! Nie chcę, by nadmiar słów odgrodził czytelnika od zdumienia czy posłużył za substytut, zastępujący mu własne doświadczenie wewnętrzne. Zbyt wiele osób w taki właśnie sposób traktuje odpowiedzi znajdowane w Biblii i w rozważaniach teologicznych.

Nie chcę, by nadmiar słów
odgrodził czytelnika od zdumienia
czy posłużył za substytut,
zastępujący mu własne doświadczenie wewnętrzne

Ów cudowny zbiór ksiąg i listów, który nazywamy Biblią, służy przede wszystkim zdumieniu! Jego celem jest przemienienie w Boga (theosis), a nie komfort intelektualny, schlebiający naszemu małemu „ja”.

Jak stwierdził angielski pisarz David Herbert Lawrence, „bardziej niż czegokolwiek innego świat boi się nowych doświadczeń, gdyż nowe doświadczenie zmienia sens wielu dotychczasowych doświadczeń”. Problem nie leży w ideach. „Świat potrafi zaszufladkować każdą ideę”, stwierdził Lawrence. Łatwo je zbanalizować i zmącić ich sens3. Prawdziwe doświadczenia wewnętrzne to jednak coś innego. One nas zmieniają, a ludzie nie lubią się zmieniać. Odnosząc się do tej kwestii, Rosemary Haughton słusznie mówi o „ostrzu doświadczenia”4.

Informacja to niekoniecznie transformacja

Objawienie biblijne zaprasza nas do doświadczenia czegoś zupełnie nowego. Na szczęście świadomość człowieka w XXI wieku o wiele bardziej niż dotąd gotowa jest na takie doświadczenie — a także bardzo go potrzebuje! Problem w tym, że uczyniliśmy z Biblii zbiór wyobrażeń — mniej lub bardziej trafnie rozumianych — zamiast traktować ją jako zaproszenie do spojrzenia na nowo na rzeczywistość. Co gorsza, wiele z tych wyobrażeń powiela wciąż te same, wytarte schematy, odzwierciedlające systemy nagród i kar obowiązujące w dominującej kulturze — do tego stopnia, że większość ludzi nie spodziewa się nawet niczego dobrego ani nowego po owym dynamicznym objawieniu, które nazywamy Biblią.

Czterej ewangeliści i św. Paweł, ogłaszając światu to nowe objawienie, nazwali je osobliwym słowem ewangelia, które dziś tłumaczymy jako „dobra nowina”. Słowo to pochodziło ze świata zdominowanego przez wojny i bitwy. „Dobrą nowiną” nazywano wieść, z którą posłaniec wracał, głosząc zwycięstwo i nastanie nowej ery, w której panować będzie zwycięski władca. Wieść, którą przyniósł Jezus, uznawano oczywiście za coś autentycznie dobrego i nowego. Jest tak również dzisiaj — jeśli stawiamy właściwe pytania i jeśli, jak mówi Jezus, jesteśmy „ubodzy w duchu” (Mt 5, 3). (To znaczy jeśli nie uważamy, że wszystko nam się należy, jeśli nie jesteśmy zarozumiali i bezkrytyczni. Tacy ludzie zazwyczaj nie są w stanie nauczyć się niczego nowego).

Wszyscy potrzebujemy postawy, którą Jezus opisuje jako postawę nowicjusza — postawy ciekawego dziecka. Postawa nowicjusza — określana przez niektórych autorów mianem „wciąż odnawianego bezpośredniego kontaktu” z rzeczywistością — jest najlepszą drogą do mądrości duchowej, co postaramy się pokazać w tej książce. Jeśli obchodzi nas jedynie duchowy status naszej grupy czy nasze prywatne bezpieczeństwo życiowe, nie uznamy Dobrej Nowiny za nową, dobrą, czy nawet atrakcyjną. Pozostaniemy na autopilocie, nawet jeśli przeczytamy Ewangelie. Potraktujemy je jak „religię” przyjętą w naszej sferze kulturowej; nie wzbudzą w nas autentycznego „zdumienia”, zmieniającego życie.

Co ciekawe, niektórzy badacze twierdzą, że Jezus przyszedł, by położyć kres religii. Nie jest to wcale tak absurdalny pogląd, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Jezus przyszedł, by położyć kres religii w takiej formie, jaką zastał. Religie historyczne, ich archaiczne formy rozpowszechnione na całym świecie, stanowiły zazwyczaj próbę zagwarantowania, że nie wydarzy się nic nowego. Niewątpliwie temu właśnie służyły piramidy egipskie i kalendarz Majów; motyw niezmiennego porządku pojawia się też we wszystkich starożytnych kulturach Bliskiego Wschodu. Ludzie chcą, by ich życie i historia były przewidywalne i kontrolowalne, a taki stan rzeczy najlepiej zapewnić sobie, próbując kontrolować bogów, a nawet nimi manipulować. Większość religii mówiła ludziom, jakie duchowe guziki mają naciskać, by Bóg i historia zachowywały się przewidywalnie.

Należy pamiętać, że w większości znanych z historii przypadków Bóg wcale nie był postacią sympatyczną, a tym bardziej kimś, kogo chcielibyśmy pokochać. Dlatego właśnie każda biblijna „teofania” (czyli wydarzenie, poprzez które Bóg wchodzi w historię) zaczyna się od słów: „Nie bójcie się!”. Zwrot ten powtarza się w Biblii niezwykle często. Niezależnie od tego, czy w życie ludzkie wchodzi anioł, czy Bóg, pierwsze jego słowa brzmią zawsze: „Nie bójcie się!”. Dlaczego? Dlatego że ludzie zawsze bali się Boga, w związku z czym bali się także siebie. Bóg nie był zazwyczaj „miły”, a my nie byliśmy też pewni samych siebie.

Gdy Bóg wkraczał na scenę, dla większości ludzi nie była to dobra wiadomość; była to raczej zła nowina. Pytano wówczas: „Kto teraz umrze? Kto zostanie ukarany? Jaką cenę będę musiał za to zapłacić?”. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że przed objawieniem biblijnym ludzkość zazwyczaj nie spodziewała się po Bogu miłości. Nawet dziś większość z nas uważa, że na miłość i troskę Boga trzeba sobie zasłużyć, i na myśl o tym odczuwa głęboką niechęć, podobnie jak wówczas, gdy musimy zasługiwać sobie na miłość rodziców. (Nie wiem, jak inaczej można by wytłumaczyć bierną, a nawet bierną i agresywną postawę ludzi chodzących do kościoła).

Ten schemat oczekiwań i lęków zakodowany jest w nas tak głęboko, że dwa tysiące lat po Wcieleniu Boga w Chrystusie niewiele się pod tym względem zmieniło — może tylko w stosunkowo małej masie krytycznej. Większość ludzi, których znam, wciąż boi się Boga i stara się Go kontrolować, zamiast Go kochać. Zważywszy na stosunek sił, uważają, że to niemożliwe. Gdy jedna ze stron relacji ma pełnię władzy — a tak właśnie przeważająca część z nas definiuje swoją relację z Bogiem — druga może jedynie bać się i próbować kontrolować suwerena.

Jedynie Bóg ze swej strony może zmienić stosunek sił i wprowadzić nas w świat, w którym panuje wzajemność i w którym każda ze stron może zranić drugą. Żywą ikoną takiej zmiany stosunku sił jest Jezus! W Nim Bóg przejął inicjatywę, by pokonać nasz lęk, naszą potrzebę manipulowania Bogiem i umożliwić uczciwą, autentyczną więź z Tym, którego bóstwo czcimy. Tę niepojętą relację wszczepiła już w ludzką świadomość żydowska idea „miłości Przymierza”.

W starożytnych religiach sądzono, że Boga można kontrolować poprzez ofiary z ludzi. Praktyka ta występowała na wszystkich kontynentach. W czasach Abrahama ów instynkt ofiarniczy nieco dojrzał i przeniósł się na różne nieszczęsne stworzenia — składano ofiary z kozłów, baranów i byków, by zadowolić straszliwego Boga. Podobne sceny widziałem także dziś w Afryce, Indiach i Nepalu. „Cywilizowane kultury” przeszły jednak pewną przemianę, przekształcając instynkt ofiary w różne formy samopoświęcenia i moralnego heroizmu — wszyscy bowiem wiemy, że coś trzeba złożyć w ofierze, by być bliżej Boga!

Tak naprawdę nie wierzymy, by Bóg sam z siebie mógł znać i kochać swoje stworzenia; nie wierzymy też, że moglibyśmy odwzajemnić Mu się naszą własną miłością (a nawet Go polubić). To pęknięcie tkwi w nas bardzo głęboko, tworząc klimat przejmującego wstydu i winy, z którego wyrasta dzisiejszy Kościół i kultura Zachodu. (To było także istotą większości europejskich reformacji — po obu stronach konfliktu).

Bóg sam jest Dobrą Nowiną,
niosącą ulgę i radość

Zdumiewający cud objawienia biblijnego, który chciałbym przybliżyć w tej książce, wyrazić można stwierdzeniem, że Bóg jest zupełnie inny, niż sądziliśmy, a także o wiele lepszy, niż się obawialiśmy. Parafrazując to, co pewien fizyk kwantowy powiedział o wszechświecie, można by rzec, że „Bóg jest nie tylko dziwniejszy, niż myślimy; jest dziwniejszy, niż możemy pomyśleć”. Jego pojawienie się nie jest złą wieścią; Bóg sam jest Dobrą Nowiną, niosącą ulgę i radość.

Walter Brueggemann w swojej Teologii Starego Testamentu nazwał to „pięcioprzymiotnikowym credo”, nieustannie powracającym w Biblii hebrajskiej: ten Bóg, którego objawia nam Izrael — i Jezus — przedstawiany jest wciąż jako „miłosierny, łaskawy, wierny, przebaczający i stały w miłości”5.

Potrzebowaliśmy bardzo dużo czasu choćby po to, by uwierzyć, że to w ogóle możliwe; jednak o tym, że to prawda, rzeczywiście wiedzą jedynie ci, którzy szczerze szukają, modlą się, a często także cierpią. To jest właśnie owo „ostrze doświadczenia”, o którym pisała Rosemary Haughton. Bez wewnętrznego doświadczenia Boga tych pięć przymiotników pozostaje kolejnymi pobożnymi słowami. Bez naszego własnego doświadczenia wewnętrznego religia pozostanie jedynie rytualna, moralizująca, doktrynerska i w dużej mierze nieszczęśliwa.

W dalszej części naszych rozważań chcę przedstawić Biblię jako coś, co historyk, socjolog i krytyk literacki René Girard słusznie nazwał „tekstem, który rodzi się w bólach” (a text in travail)6. Sam tekst — podobnie jak ludzie — czasem postępuje naprzód, a czasem się cofa. Inaczej mówiąc, nie zawiera gotowych konkluzji, lecz tworzy pewien klarowny zbiór wzorców i zarys — my zaś mamy wydobyć obraz, który się zeń wyłania, podążając tą samą, trudną drogą. Uważam, że tę pracę może wykonać jedynie doświadczenie wewnętrzne — a nie argumentacja biblijna lub jakiś zewnętrzny system wierzeń. Przekładając to stwierdzenie na język duchowości, można powiedzieć, że podsuwając gotowe wnioski, nie pomożemy ludziom, którzy nie odbyli jeszcze żadnej wędrówki duchowej. Zawsze błędnie je zrozumieją albo uczynią z nich niewłaściwy użytek — „nadmiar wyjaśnień odgrodzi ich od zdziwienia”.

Obawiam się, że spoczywa na nas obowiązek przyjęcia Dobrej Nowiny osobiście i od tego zaproszenia i tej odpowiedzialności nie uwolni nas żaden papież ani żaden cytat z Pisma Świętego. Na szczęście jeśli rzeczywiście jest to Dobra Nowina, to jej przyjęcie polega na uczestnictwie. Nie jesteśmy jej jedynymi odbiorcami, mamy swą małą część w wielkim misterium. Powinno nas to nauczyć pokory.

Wiem, że nieraz chcielibyśmy, aby Biblia była czymś w rodzaju poradnika, który uczy nas, jak szybko odnieść sukces w biznesie. Myślimy, że lepiej by było, gdyby zamiast tych wszystkich ksiąg Królów, Kapłańskiej, Kronik i listów Pawłowych, których nie znosimy, dano nam gotowe konkluzje. „Co te wszystkie nudne historie i dawne wyobrażenia o świecie mają wspólnego z istotą sprawy?”. Dlatego właśnie bardzo wielu ludzi rezygnuje z lektury Pisma Świętego, a większość katolików nawet nie próbuje do niego zajrzeć. (Jakże często w czasie Mszy Świętej widzę mętniejący wzrok wiernych, gdy zaczynają się czytania. Wiecie, że to prawda!)

Geniusz objawienia biblijnego polega jednak na tym, że nie podsuwa nam ono rozwiązań, lecz (1) otwiera przed nami drogę, którą do nich dochodzimy, i (2) oferuje wewnętrzny i zewnętrzny autorytet, który pozwala nam tej drodze zaufać. Powtórzmy raz jeszcze: idąc przez życie — podobnie jak czytając Pismo — robimy zawsze trzy kroki naprzód i dwa kroki w tył. Dochodzimy do sedna, a potem gubimy je lub w nie wątpimy. W tym względzie tekst biblijny odzwierciedla naszą ludzką świadomość i życiową wędrówkę. Naszym zadaniem jest rozeznać, dokąd wiodą nas owe trzy kroki naprzód (niezmiennie ku miłosierdziu, przebaczeniu, niewykluczaniu nikogo, wyrzeczeniu się przemocy i ku zaufaniu), dzięki czemu będziemy mogli rozpoznać i zrozumieć te fragmenty, w których tekst cofa się dwa kroki do tyłu (są to zwykle fragmenty mówiące o zemście, o małostkowości Boga, o wyższości prawa nad łaską, o tym, że forma jest ważniejsza od treści, a technika kultu od żywej relacji).

Dlatego właśnie nie zrozumiemy Pisma, jeśli nie mamy wewnętrznego doświadczenia działania Boga w naszym własnym życiu! Możemy wówczas jedynie zastąpić ducha literą. Jak odważnie mówi św. Paweł, „litera bowiem zabija, Duch zaś ożywia” (2 Kor 3, 6).

Spojrzymy na Biblię jak na antologię, składającą się z wielu ksiąg. Jeśli wierzymy w natchnienie Pisma Świętego, jeśli ufamy, że Duch kieruje zarówno piszącym, jak i słuchającym Słowa, choć to, co jest nam objawiane, widzimy — jak w przypadku innych ludzkich spraw — „niejasno, jakby w zwierciadle”, to damy się prowadzić. Uwierzymy, że w tym zbiorze ksiąg ujawnia się sedno boskiej mądrości. W tę tkaninę rozwoju idei wplątane są, jak je nazwałem, „przewodnie motywy Pisma Świętego”.

Informacja to niekoniecznie transformacja

Richard Rohr

tłumacz: Marek Chojnacki
RZECZY UKRYTE
Odkrywanie duchowości Pisma

Gdy dojdziemy do Jezusa zmartwychwstałego, nie będzie już niczego, czego moglibyśmy się bać w Bogu. Samo Jego tchnienie utożsami się z przebaczeniem i z boskim szalom (por. J 20, 20-23). Zrozumiawszy, że zmartwychwstały Jezus jest ostatecznym objawieniem istoty Bożego serca, pojmiemy nagle, że żyjemy w bezpiecznym i wspaniałym wszechświecie. Jednak nie Bóg się zmienił; nie jest też prawdą, że Bóg hebrajski różni się od Boga Jezusa. To my dorastamy, zagłębiając się w tekst i pogłębiając własne doświadczenie. Bóg się nie zmienia; to nam potrzeba dużo czasu, by przyjąć Go takim, jakim jest. Wytrwajmy zatem przy tekście i przy naszym wewnętrznym życiu z Bogiem, a nasza zdolność do przyjęcia Go zwiększy się i pogłębi. Jeśli czytając Pismo, będziemy szukać pewnych wniosków, aby szybko uspokoić swoje fałszywe „ja”, jakby każdy werset Biblii był gotowym orzeczeniem dogmatycznym, to nie tylko przestaniemy rozwijać się duchowo, lecz staniemy się osobami toksycznymi, zatruwając siebie samych i innych.

Prowadząc nas przez kolejne stadia świadomości i historii zbawienia, Biblia stopniowo i powoli uwalnia każdego z nas od potrzeby dwoistości, oskarżania i osądzania innych, od lęku, obwiniania, egocentryzmu i potrzeby zasługiwania na otrzymywane dobro. Tekst, który „rodzi się w bólach”, odzwierciedla i ukazuje nam nasze własne bóle rodzenia, prowadząc nas przez wszystkie kolejne stadia naszego rozwoju, zawarte w narracji biblijnej! Udziela zarówno dojrzałych, jak i niedojrzałych odpowiedzi na niemal wszystkie stawiane przez nas pytania, abyśmy nauczyli się dostrzegać różnicę.

Czy świadomość, że życie nie jest linią prostą, nie jest pocieszająca? Wielu z nas chciałoby wprawdzie, by życie takie było, wielu z nas uczono też, że jest tak w istocie; ja jednak nie spotkałem nikogo, czyje życie byłoby prostą drogą w oczach Boga. A znałem nawet Matkę Teresę! Zawsze dochodzimy do sedna, a potem je gubimy. Bóg wchodzi w nasze życie, a potem walczymy z Nim, unikamy Go i uciekamy przed Nim.

Przypisy

3 David H. Lawrence, Studies in Classic American Literature, Seltzer, New York 1923.

4 Rosemary Haughton, The Knife Edge of Experience, Darton, Longman and Todd, London 1972.

5 Walter Brueggemann, Theology of the Old Testament: Testimony, Dispute, Advocacy, Fortress, Minneapolis 2005, s. 215n.

6 Gerald May, Ciemna noc duszy: depresja a kryzys duchowy oczami psychiatry, tłum. Katarzyna Gdowska, Wydawnictwo WAM, Kraków 2012. [Violent Origins: Walter Burkert, René Girard and Jonathan Z. Smith on Ritual Killing and Cultural Formation, red. Robert G. Hamerton-Kelly, Stanford University Press, Stanford, CA 1987, s. 141 — przyp. tłum.].



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama