Czy możliwy jest sojusz racjonalności z duchowością? Dlaczego kryzys jest wyzwaniem rzuconym nadziei?
Tomáš Halík Drzewo ma jeszcze nadzieję Kryzys jako szansa |
|
Drzewo ma jeszcze nadzieję, bo ścięte, na nowo wyrasta, świeży pęd nie obumrze. Choć bowiem korzeń zestarzeje się w ziemi, a pień jego w piasku zbutwieje, gdy wodę poczuje, odrasta, rozwija się jak młoda roślina. Księga Hioba 14, 7—9
Jest dość światła dla tych, którzy z całej duszy pragną ujrzeć Boga, i dość ciemności dla tych, którzy mają przeciwne pragnienie. Pascal, Myśli
Lecz ja wiem: Wybawca mój żyje, na ziemi wystąpi jako ostatni. Potem me szczątki skórą odzieje, i ciałem swym Boga zobaczę. To właśnie ja Go zobaczę, moje oczy ujrzą, nie kto inny; moje nerki już mdleją z tęsknoty. Księga Hioba 19, 25—27
W nocie tej chciałbym najpierw zdradzić czytelnikowi, które części książki może on bez obaw przeskoczyć, i poradzić mu, jak ma się orientować w całości. Na początek proponuję więc zdecydowanej większości czytelników, by nie zatrzymywali się nawet przy niniejszej nocie, która przeznaczona jest raczej dla kolegów filozofów i teologów, ewentualnie dla czytelników zainteresowanych myślowymi źródłami, z jakich czerpie niniejsza książka. Pozostałe rozdziały stanowią eseje, które w luźny sposób łączy jeden istotny temat, temat „szukania nadziei dzisiaj”. Posługując się formą eseju — czyli stylem, który nawet trudne przemyślenia filozoficzne i teologiczne pozwala wyrazić w przystępnym języku literackim — książka ta próbuje przemówić do szerszego kręgu myślących czytelników, przełamując granice różnych specjalizacji i wyznań.
Czytelnikom szukającym w tej książce raczej „lektury duchowej” i bodźców do osobistej medytacji proponuję głównie rozdziały 9, 10 i 11, będące refleksją nad tekstami biblijnymi, oraz rozdziały 6, 7 i 8, poświęcone wzajemnym relacjom między nadzieją a takimi zjawiskami, jak cud, ubóstwo, obietnica czy przebaczenie.
Rozdział 3 przeznaczony jest dla tych, których interesuje moja próba zdiagnozowania sytuacji współczesnego chrześcijaństwa i społeczeństwa, religijnej i moralnej sceny naszego świata. Tym, którzy w owe działania są tak bardzo emocjonalnie zaangażowani, że krytyka tej czy innej grupy zabolałaby ich lub rozgniewała, proponuję po prostu opuszczenie tego rozdziału.
Czytelników uważających moje wcześniejsze „książki z pustelni”, do których niniejszy tekst nawiązuje, zwłaszcza takie, jak Noc spowiednika, Cierpliwość wobec Boga i Dotknij ran, za zbyt trudną lekturę z góry uprzedzam, że niektóre fragmenty obecnej książki mogą im się wydać jeszcze trudniejsze. (Zachęcam ich, by przeskoczyli raczej trudny rozdział 12, który — przeciwnie — polecam osobom poważnie zainteresowanym rozważaniami filozoficzno-teologicznymi). Omawiany przeze mnie temat: nadzieja (nadzieja w czasach kryzysu, znacznie moim zdaniem głębszego i bardziej kompleksowego niż tylko kryzys gospodarczy w czasie, w którym niniejsze rozważania powstawały) jest sam w sobie niezmiernie trudny.
Również tych, którzy być może chcieliby znaleźć w tekście niezawodny przepis na rozwiązanie obecnego kryzysu społecznego lub chcieliby się utwierdzić w swoim życiowym optymizmie, przestrzegam przed tą książką jako całością. Nie mogę też zagwarantować miłemu czytelnikowi, że lektura tej książki nie zachwieje — przynajmniej chwilami — jego zdecydowanym poglądem na sprawy religijne, niezależnie, czy będzie to pewność wierzącego, czy pewność ateisty; swoje książki piszę głównie dla poszukujących (ja sam jestem ciągle poszukujący), bez względu na to, czy owi poszukujący i pytający sami uważają się za wierzących, czy niewierzących.
Czy ktoś tu jeszcze pozostał? Jeśli nie, to kontynuujmy.
Powiedziałem, że niniejsza książka pod pewnymi względami podobna jest do poprzednich (z którym autorem, jeśli nie cierpi na silne rozszczepienie osobowości, tak właśnie się nie dzieje?) — głównie dlatego, że próbuję przeprowadzić w niej także duchową diagnozę czasów współczesnych i szukam bodźców do uczciwej odpowiedzi wiary na „znaki czasu”. Uważny czytelnik jednak z pewnością nie przeoczy faktu, że w porównaniu z poprzednimi książkami poczyniłem dalsze — dla niektórych być może zaskakujące — kroki na swojej drodze. Zapewne dostrzeże w tej książce, że kraina moich rozważań i inspiracji wyraźnie się zmienia.
W książce tej prowadzę wirtualny dialog nie tylko z dziełami moich od dawna już ulubionych autorów: Mistrza Eckharta, Pascala, Nietzschego, Kierkegaarda, Bubera, Marcela czy Bonhoeffera, ale przede wszystkim z prowokacyjnymi myślicielami naszego czasu, którzy w sposób bardzo nietradycyjny dotykają tematyki chrześcijańskiej (jak na przykład Slavoj Žižek czy Peter Sloterdijk). Coraz lepiej rozumiem postmodernistycznych katolików takich jak Richard Kearney i John Caputo oraz wielu współczesnych, zwłaszcza anglosaskich, teologów katolickich, ewangelickich i żydowskich. Stałe źródło moich inspiracji w ostatnich latach stanowi dzieło Simone Weil (piszę tę książkę w stulecie jej urodzin — a obszerne wypowiedzi filozofów i teologów z okazji tego jubileuszu stanowią potwierdzenie, że wcale nie jestem jedyny, dla którego jej myśli są inspirującym wyzwaniem).
Osobiste zaangażowanie w międzynarodowy dialog chrześcijańsko-żydowski skłoniło mnie w ubiegłym roku do dalszych intensywnych studiów nad dziełami współczesnych myślicieli żydowskich (a poprzez ich dzieła pozwoliło mi spotkać się na nowo z tradycją hebrajską — na przykład za pośrednictwem pism Gershoma Scholema z tradycją mistyki żydowskiej). Studia te (oraz osobiste rozmowy) ukazały mi nie tylko szereg nowych poglądów na teksty Biblii hebrajskiej i egzegezy rabinicznej, ale także pozwoliły lepiej zrozumieć w tym kontekście przesłanie najstarszych źródeł chrześcijańskich. Bardzo zainspirowały mnie również żydowskie refleksy teologiczne kultury świeckiej i współczesnych wydarzeń historycznych (zwłaszcza na temat książek rabina Jonathana Sacksa).
Podczas gdy w poprzednich dziesięcioleciach zorientowany byłem głównie na filozofię i teologię niemiecką, obecnie moje zainteresowanie przesuwa się wyraźnie w stronę obszaru anglosaskiego, zwłaszcza ku współczesnej teologii amerykańskiej. Z pewnością przyczynił się do tego fakt, że w roku ubiegłym dwie moje książki przetłumaczone zostały na angielski dla wydawnictw w USA i że w czasie swej tegorocznej wizyty w Ameryce (przy okazji promocji mojej książki Patience with God, opublikowanej przez wydawnictwo Doubleday, po czesku Vzdaleným nablízku) mogłem zaobserwować, w jaki sposób moje myśli wchodzą w tamten kontekst, jak są tam czytane, postrzegane i komentowane. Szczególnie dyskusje w Nowym Jorku podczas prezentacji książki w siedzibie ONZ i w czasie pobytu na Uniwersytecie Harvarda z cyklem wykładów dostarczyły mi cennego i bardzo inspirującego sprzężenia zwrotnego oraz wielu innych bodźców.
Uświadomiłem sobie nie tylko myślową bliskość ze wspomnianymi postmodernistycznymi teologami katolickimi, ale musiałem też w wielu sprawach zrewidować także swój wcześniejszy stosunek do chrześcijaństwa ewangelikalnego. Podczas gdy w poprzednich książkach często w sposób sarkastyczny komentowałem głównie wulgarną misję fundamentalistycznych teleewangelizatorów i „stadionowych uzdrawiaczy” (także w tej książce nie potrafiłem całkowicie stłumić swojej ironii wobec tego typu prezentacji wiary), teraz potraktowałem poważnie fakt, na który zwrócili mi uwagę moi przyjaciele protestanci, że w światowym (a zwłaszcza amerykańskim) ruchu ewangelikalnym następują radykalne zmiany: wielu teologów ewangelikalnych młodszej generacji wyraźnie dystansuje się wobec fundamentalizmu i rzekomo charyzmatycznych ekscesów i wypracowuje teologię, która jest zdumiewająco bliska mojej postawie oraz mojemu stylowi myślenia i pojmowania wiary. Również oni szukają drogi między nieakceptowalnym fundamentalizmem „religijnej prawicy” (ku któremu ciążyła starsza generacja konserwatywnych ewangelikałów oraz podobne im kręgi katolickich tradycjonalistów) z jednej strony a nie mniej wulgarnym i agresywnym sekularyzmem ideologii wielokulturowości i „politycznej poprawności” z drugiej strony. Także oni nie upatrują alternatywy w tanim liberalizmie i neomodernizmie, lecz pragną interpretować najgłębsze i najcenniejsze zasoby Pisma i Tradycji w uczciwej konfrontacji z tym, co najcenniejsze we współczesnej kulturze i filozofii. Nurt ten słusznie nazywa się „postliberalny” i razem z anglosaskim nurtem „radykalnej ortodoksji” tworzy ciekawy wariant myśli postmodernistycznej.
Podczas gdy we wcześniejszych książkach skłaniałem się wyraźnie ku owej komplementarności tradycyjnej wiary i świeckiej racjonalności, które nawzajem się korygują (jak zgodnie przyznali w czasie słynnego monachijskiego dialogu Ratzinger i Habermas) i w duchu Jana Pawła II szukałem „nowego humanizmu” czy wraz z Benedyktem XVI „nowego aliansu racjonalności z duchowością”, teraz bardziej skłaniam się ku zasadzie postmodernistów: humanizm nie wystarczy.
Trzeba rozstać się z typem kultury, która od lat sześćdziesiątych formowana była głównie przez humanistyczną psychologię, jednak w całkiem inny sposób, niż czyni to eklektyczna „transpersonalna” ezoteryka i tania kokieteria wobec religii Wschodu. „Musi istnieć wymiar ponad psychologią. Teologia jest innym imieniem metapsychologii, czegoś, co jest w człowieku więcej niż człowiekiem” — pisze Žižek. Właśnie „materialistyczny a-teolog” Žižek, kilkakrotnie w tej książce cytowany, jest dla mnie inspirująco prowokacyjnym autorem, a jego myśli są rzuconą rękawicą, którą teologia powinna honorowo podjąć.
Jednym z dobrych owoców dość szczęśliwego i spokojnego, niezgorzkniałego starzenia się jest to, że człowiek bezboleśnie wyrzeka się uprzedzeń swojej młodości. Nasze pokolenie było w sposób zrozumiały uczulone na wszystko, co pachniało lewicą (wielu moich rówieśników i przyjaciół trwa w tej postawie niezachwianie). Muszę przyznać, że dopiero pewna peryferyjna okoliczność — fakt, że jeden z polityków, zionący siarką na wszystko co lewicowe i obsesyjnie przylepiający najgorsze etykietki swoim oponentom, również mnie ku mojemu niemałemu zdumieniu zaliczył do „lewicowych intelektualistów” — skłoniła mnie (pewnie w odróżnieniu od owego polityka) na pewien czas do uważnej lektury dzieł współczesnej zachodniej lewicy. Ku swemu zaskoczeniu odkryłem tam wiele inspirujących refleksji, pod którymi wprawdzie nie mogę się podpisać, ale które zasługują na uczciwy dialog, a przede wszystkim utwierdziłem się w przekonaniu, że przenoszenie kategorii „lewicowe” i „prawicowe”, co już nawet w dzisiejszej polityce nie ma większego sensu, na grunt filozofii i teologii jest absolutnym i szkodliwym absurdem. Kiedy człowiek rozmyśla o nadziei i nie chce ulec ani „zaświatowym” obietnicom, ani naiwnej świeckiej utopii, musi wsłuchać się, jak za pomocą nieortodoksyjnie interpretowanego marksizmu radzą sobie z eschatologią chrześcijańską tacy autorzy, jak niegdyś Bloch, a obecnie Žižek. To zainteresowanie jednak w żaden sposób nie powinno odwodzić od uważnego i życzliwego wsłuchiwania się we wszystko, co może docierać z kręgów „inteligentnego konserwatyzmu”, który w moim odczuciu reprezentują Ratzinger, Spaemann, MacIntyre, Böckenförde, Dulles, Pannenberg czy mój niedawno zmarły przyjaciel J.R. Neuhaus.
W niniejszej książce próbuję uczynić mały krok na drodze ku temu, co mogłoby być odpowiedzią na wezwanie Benedykta XVI zawarte w jego encyklice Spe salvi, a mianowicie że w dialogu z myślą współczesną, zmierzającą do samokrytyki nowożytnej tradycji, współczesne samokrytyczne chrześcijaństwo może nauczyć się głębiej rozumieć własne źródła i własne orędzie nadziei. Sądzę, że właśnie z tego dialogu mógłby w niedalekiej przyszłości zrodzić się nowy typ teologii filozoficznej, czerpiący inspirację z rzeczy najcenniejszych, jakie oferuje współczesna myśl katolicka, protestancka i żydowska z jednej oraz współczesna filozofia z drugiej strony, dający tym samym klucz hermeneutyczny zarówno do lepszego zrozumienia wielu biblijnych tekstów i tradycyjnych motywów teologicznych, jak i do profetycznego odczytywania „znaków czasu” w dzisiejszej kulturze i cywilizacji.
Kryzys, przez jaki przeszło tradycyjne chrześcijaństwo w okresie późnej moderny — a który ma swoje reperkusje w wielu „kryzysach Kościoła” i osobistych „kryzysach wiary” dzisiaj — jest (jak każdy kryzys) jednocześnie wielką szansą: autentyczne chrześcijaństwo to takie, które umiera i wstaje z martwych, które jak zmartwychwstały Chrystus nie powraca do swoich wcześniejszych znanych form, ale pojawia się w tym świecie — jak czytamy w wielkanocnych opowieściach ewangelicznych — jako „nieznany cudzoziemiec”, okazujący swoją tożsamość poprzez swoje rany i nimi uzdrawiający zranioną wiarę swoich uczniów. I właśnie to doświadczenie wiary, o którego innych aspektach pisałem już gdzie indziej, w niniejszej książce zostało przedstawione jako droga poszukiwania „utraconego klucza nadziei”, jako droga ku nadziei, którą w czasach „zmierzchu pewników” i na gruzach optymizmu chrześcijaństwo może (jak mniemam) zaoferować dzisiejszemu światu.
Litomyšl, latem 2009
opr. aw/aw