Przemówienie podczas czuwania z okazji dnia ruchów, nowych wspólnot i stowarzyszeń kościelnych, 18.05.2013
W wigilię uroczystości Zesłania Ducha Świętego po południu na placu św. Piotra odbyło się czuwanie modlitewne dla przybyłych z wielu krajów świata, m.in. z Polski, Litwy i Białorusi, członków ponad 150 ruchów, nowych wspólnot i stowarzyszeń kościelnych, a także grup świeckich, zorganizowane z okazji Roku Wiary przez Papieską Radę ds. Krzewienia Nowej Ewangelizacji. Zwierzchnik tej dykasterii abp Salvatore Fisichella wygłosił słowo powitalne na rozpoczęcie czuwania, któremu przewodniczył Ojciec Święty, po czym młodzież w procesji wniosła obraz Matki Bożej «Salus Populi Romani». Po części liturgicznej świadectwami podzielili się irlandzki pisarz John Waters, który opowiedział o swojej przeszłości alkoholika, i Paul Batthi, brat pakistańskiego ministra, zabitego w 2011 r., który przedstawił dramatyczną sytuację chrześcijan w jego ojczyźnie. Następnie Papież Franciszek długo przemawiał, odpowiadając na cztery pytania, zadane mu przez członków ruchu Komunia i Wyzwolenie, Odnowy w Duchu Świętym, Wspólnoty św. Idziego i Ruchu «Focolari», dotyczące tematów wiary i osobistego świadectwa. Papieskie odpowiedzi zamieszczamy poniżej.
Dobry wieczór wszystkim!
Cieszę się, że spotykam się z wami i że my wszyscy spotykamy się na tym placu, by się modlić, być razem i oczekiwać na dar Ducha. Znałem wasze pytania i zastanowiłem się nad nimi — nie jest to więc tak, że nic nie wiedziałem! Po pierwsze, prawda! Mam je tutaj, napisane.
Pierwsze: «Jak Ojcu Świętemu udało się osiągnąć w swoim życiu pewność wiary; i jaką drogę nam wskazuje, aby każdy z nas mógł przezwyciężyć słabość wiary?» — jest to pytanie historyczne, ponieważ dotyczy mojej historii, historii mojego życia!
Miałem tę łaskę, że wzrastałem w rodzinie, w której wiarą żyło się w sposób prosty i konkretny; ale to przede wszystkim moja babcia, mama mojego ojca, miała wielki wpływ na moją drogę wiary. Była to kobieta, która nam wszystko tłumaczyła, mówiła nam o Jezusie, uczyła nas katechizmu. Pamiętam zawsze, że w Wielki Piątek zabierała nas wieczorem na procesję ze świecami, a na koniec procesji przynoszony był «Chrystus leżący», i babcia kazała nam, dzieciom, uklęknąć i mówiła: «Patrzcie, umarł, ale jutro zmartwychwstanie». Po raz pierwszy usłyszałem przesłanie chrześcijańskie właśnie od tej kobiety, od mojej babci! To bardzo piękne! Pierwszy przekaz w domu, w rodzinie! Dlatego myślę o miłości tak wielu mam i tak licznych babć, wkładanej w przekazywanie wiary. To one przekazują wiarę. Tak było również na początku, bo św. Paweł mówił do Tymoteusza: «Pamiętam wiarę twej matki i twej babki» (por. 2 Tm 1, 5). Wszystkie mamy, które jesteście tutaj, wszystkie babcie, pomyślcie o tym! Przekazywanie wiary. Bóg stawia bowiem przy nas osoby, które wspierają nas na drodze wiary. Wiary nie znajdujemy w sposób abstrakcyjny; nie! Zawsze jest osoba, która naucza, która nam mówi, kim jest Jezus, która przekazuje nam wiarę, głosi nam ją po raz pierwszy. I takie właśnie było moje pierwsze doświadczenie wiary.
Jest jednak jeden dzień bardzo dla mnie ważny: 21 września 1953 r. Miałem prawie 17 lat. Był to Dzień Ucznia, dla nas dzień wiosenny — u was jest to początek jesieni. Przed pójściem na obchody święta zaszedłem do parafii, do której uczęszczałem, spotkałem księdza, którego nie znałem, i poczułem potrzebę wyspowiadania się. Było to dla mnie doświadczenie spotkania: znalazłem kogoś, kto na mnie czekał. Lecz nie wiem, co się wydarzyło, nie pamiętam, zupełnie nie wiem, dlaczego był to właśnie tamten ksiądz, którego nie znałem, dlaczego poczułem tę potrzebę wyspowiadania się, ale prawdą jest, że ktoś na mnie czekał. Czekał na mnie od dawna. Po spowiedzi poczułem, że coś się zmieniło. Nie byłem tą samą osobą. Usłyszałem właśnie jakby głos, wezwanie: byłem przekonany, że muszę zostać kapłanem. To doświadczenie wiary jest bardzo ważne. Mówimy, że musimy szukać Boga, iść do Niego i prosić o przebaczenie, ale kiedy idziemy, On na nas czeka, On jest pierwszy! Mamy w hiszpańskim słowo, które to dobrze wyjaśnia: «Pan zawsze nas primerea», jest pierwszy, czeka na nas! I to właśnie jest wielka łaska: znaleźć kogoś, kto na ciebie czeka. Ty żyjesz jak grzesznik, ale On czeka na ciebie, żeby ci przebaczyć. To jest właśnie doświadczenie, które prorocy Izraela opisywali mówiąc, że Pan jest jak kwiat migdałowca, pierwszy kwiat wiosny (por. Jr 1, 11-12). Zanim pojawią się inne kwiaty, jest On: On, który czeka. Pan na nas czeka. I kiedy my Go szukamy, znajdujemy tę rzeczywistość: że to On na nas czeka, by nas przyjąć, by nam dać swoją miłość. I to napełnia twoje serce nieprawdopodobnym zdumieniem, i w ten sposób rośnie wiara! Dzięki spotkaniu z osobą, dzięki spotkaniu z Panem. Ktoś powie: «Nie, ja wolę uczyć się wiary z książek!» Uczenie się jej jest ważne, ale uwaga, samo nie wystarcza! Ważne jest spotkanie z Jezusem, spotkanie z Nim, i to daje ci wiarę, bo to właśnie On ci ją daje! Wy również mówiliście o słabości wiary, jak ją przezwyciężać. Największym wrogiem, jakiego ma słabość — to dziwne, nieprawdaż? — jest strach. Nie bójcie się! Jesteśmy słabi i o tym wiemy. Ale On jest silniejszy! Jeśli idziesz z Nim, wszystko jest w porządku! Dziecko jest słabe — widziałem dzisiaj tak wiele dzieci — ale kiedy jest z mamą i tatą, jest bezpieczne! Z Panem jesteśmy bezpieczni. Wiara rośnie dzięki Panu, właśnie za sprawą Pana; dzięki temu wzrastamy i stajemy się silni. Jeśli jednak myślimy, że możemy sobie poradzić sami... Pomyślmy o tym, co przydarzyło się Piotrowi: «Panie, nigdy nie wyprę się Ciebie» (por. 26, 33-35); a potem kogut zapiał i zaparł się Go trzy razy! (por. ww. 69-75). Pomyślmy: kiedy za bardzo sobie ufamy, stajemy się słabsi, słabsi. Zawsze z Panem! A kiedy mówimy z Panem, to znaczy z Eucharystią, z Biblią, z modlitwą... ale i w rodzinie, również z mamą, również z nią, bo to ona prowadzi nas do Pana; jest matką, jest tą, która wszystko wie. Trzeba zatem modlić się również do Matki Bożej i prosić Ją, jak mamę, by dodała mi sił. To myślę o słabości, przynajmniej takie jest moje doświadczenie. Tym co daje mi codziennie siłę, jest modlitwa na różańcu do Matki Bożej. Czuję wielką siłę, bo uciekam się do Niej i czuję się silny.
Trzeba uczyć się od Maryi Jej całkowitej dyspozycyjności na przyjęcie Chrystusa do swego życia
(@Pontifex_pl)
Przejdźmy do drugiego pytania.
«Myślę, że my wszyscy, tutaj obecni, wyraźnie czujemy wyzwanie, wyzwanie, którym jest ewangelizacja, będąca główną treścią naszych doświadczeń. Dlatego chciałbym prosić Waszą Świątobliwość o pomoc w zrozumieniu, jak żyć tym wyzwaniem w naszych czasach, co jest dla Waszej Świątobliwości najważniejszą rzeczą, na którą my wszyscy, ruchy, stowarzyszenia i wspólnoty, musimy zwracać uwagę, by wywiązać się z zadania, do którego jesteśmy powołani. Jak możemy skutecznie przekazywać dzisiejszą wiarę?»
Powiem tylko trzy słowa.
Pierwsze słowo: Jezus. Kto jest najważniejszy? Jezus. Jeśli zajmujemy się organizacją, innymi rzeczami, pięknymi rzeczami, ale bez Jezusa, nie posuwamy się naprzód, nie dzieje się dobrze. Jezus jest ważniejszy. Teraz chciałbym wam zrobić mały wyrzut, ale po bratersku, między nami. Wszyscy krzyczeliście na placu: «Franciszek, Franciszek, Papież Franciszek». A Jezus gdzie był? Ja bym wolał, żebyście wołali: «Jezus, Jezus jest Panem i jest właśnie pośród nas!» Od tej chwili nie «Franciszek», ale «Jezus»!
Drugim słowem jest modlitwa. Trzeba patrzeć na oblicze Boga, ale przede wszystkim — i wiąże się to z tym, co powiedziałem wcześniej — czuć, że jesteśmy obserwowani. Pan na nas patrzy: On pierwszy patrzy na nas. Tego doświadczam przed tabernakulum, kiedy idę modlić się wieczorem przed obliczem Pana. Czasami trochę przysypiam; to prawda, bo zmęczenie po całym dniu usypia. Ale On mnie rozumie. I czuję wielką pociechę, kiedy myślę, że On na mnie patrzy. My myślimy, że musimy się modlić, mówić, mówić, mówić... Nie! Pozwól, żeby Pan na ciebie patrzył. Kiedy On na nas patrzy, daje nam siłę i pomaga nam dawać o sobie świadectwo — bo pytanie dotyczyło dawania świadectwa o wierze, prawda? Najpierw «Jezus», potem «modlitwa» — czujemy, że Jezus trzyma nas za rękę. Podkreślam zatem znaczenie tego: pozwolić, by On nas prowadził. To jest ważniejsze od jakichkolwiek kalkulacji. Jesteśmy prawdziwymi ewangelizatorami, kiedy pozwalamy, by On nas prowadził. Pomyślmy o Piotrze; być może odpoczywał po obiedzie i miał widzenie, ujrzał wielkie płótno, na którym były wszystkie zwierzęta, i usłyszał, że Jezus coś do niego mówi, ale tego nie rozumiał. W tym momencie przyszło do niego kilku nie-Żydów, by go zaprowadzić do pewnego domu, i zobaczył, że był tam Duch Święty. Piotr dał się prowadzić Jezusowi w tej pierwszej ewangelizacji pogan, tych, którzy nie byli Żydami, a była to rzecz na owe czasy nie do pomyślenia (por. Dz 10, 9-33). I tak wygląda cała historia, cała historia! Trzeba dać się prowadzić Jezusowi. On jest liderem, naszym liderem jest Jezus.
I trzecie słowo: świadectwo. Jezus, modlitwa — modlitwa, poprzez którą dajemy się prowadzić Jezusowi — a potem świadectwo. Chciałbym jednak coś dodać. To pozwolenie, by kierował nami Jezus, prowadzi do niespodzianek Jezusa. Można by sądzić, że ewangelizację trzeba planować, obmyślając strategie, układając programy. Lecz są to tylko narzędzia, małe narzędzia. Ważny jest Jezus i to, żeby dać się Mu prowadzić. Potem można myśleć o strategiach, ale to jest rzecz drugorzędna.
Na koniec świadectwo: przekazywanie wiary może się odbywać tylko poprzez świadectwo, i to jest miłość. Nie poprzez nasze idee, ale przez życie na co dzień Ewangelią, która żyje w nas za sprawą Ducha Świętego. Jest to jakby nasze współdziałanie z Duchem Świętym. Kościół rozwija się dzięki świętym, którzy właśnie dają świadectwo. Jak powiedzieli Jan Paweł II i Benedykt XVI, dzisiejszy świat bardzo potrzebuje świadków. Nie tyle nauczycieli, ile świadków. Nie trzeba mówić dużo, ale mówić całym życiem: konsekwencją w życiu, właśnie konsekwentnym życiem! Konsekwentnym życiem jest życie chrześcijaństwem jako spotkaniem z Jezusem, który mnie prowadzi do innych, a nie jako faktem społecznym. Na płaszczyźnie społecznej jesteśmy tacy, jesteśmy chrześcijanami, zamkniętymi w sobie. O nie, tak nie! Świadectwo!
Trzecie pytanie: «Ojcze Święty, chciałbym zapytać, jak ja i my wszyscy możemy żyć w Kościele ubogim i dla ubogich. W jaki sposób cierpiący człowiek jest pytaniem dla naszej wiary? My wszyscy, jako ruchy, stowarzyszenia świeckich, jaki konkretny i przekonujący wkład możemy wnieść w Kościół i społeczeństwo, by stawić czoło temu poważnemu kryzysowi, który dotyczy etyki w życiu publicznym» — to jest ważne! — «modelu rozwoju, polityki, mówiąc krótko, nowego sposobu bycia mężczyznami i kobietami?»
Wracam do świadectwa. Przede wszystkim życie Ewangelią jest podstawowym wkładem, jaki możemy dać. Kościół nie jest ruchem politycznym ani dobrze zorganizowaną strukturą: tym nie jest! Nie jesteśmy organizacją pozarządową, a kiedy Kościół staje się organizacją pozarządową, traci sól, traci smak, jest tylko pustą organizacją. I tu musicie być sprytni, bo diabeł nas oszukuje, bo niebezpieczne jest dążenie do skuteczności. Czym innym jest głoszenie Jezusa, a czym innym jest skuteczność, być skuteczni. Nie, to jest inna wartość. Wartością Kościoła jest zasadniczo życie Ewangelią i dawanie świadectwa naszej wierze. Kościół jest solą ziemi, jest światłością świata, jest powołany do uobecniania w społeczeństwie zaczynu królestwa Bożego, i czyni to przede wszystkim poprzez swoje świadectwo, świadectwo miłości braterskiej, solidarności, współudziału. Kiedy słyszy się, jak niektórzy mówią, że solidarność nie jest wartością, lecz jest «pierwotną postawą», która musi zaniknąć... to nie jest dobrze! Myśli się o skuteczności tylko ziemskiej. Czasy kryzysu, takie jak te, w których żyjemy — ale ty powiedziałeś przedtem, że «żyjemy w świecie kłamstw» — ten moment kryzysu, i na to trzeba zwrócić uwagę, nie jest jedynie kryzysem ekonomicznym; nie jest to kryzys kulturowy. Jest to kryzys człowieka: tym, kto przechodzi kryzys, jest człowiek! I tym, co może zostać zniszczone, jest człowiek! Ale człowiek jest obrazem Boga! Dlatego jest to głęboki kryzys! W tym momencie kryzysu nie możemy martwić się tylko o nas samych, zamknąć się w samotności, w zniechęceniu, w poczuciu niemocy w obliczu problemów. Proszę, nie zamykajcie się! Na tym polega niebezpieczeństwo: zamykamy się w parafii, w kręgu przyjaciół, w ruchu, z tymi, którzy myślą tak jak my... ale wiecie, co się wtedy dzieje? Kiedy Kościół staje się zamknięty, zaczyna chorować, choruje. Pomyślcie o pokoju, który pozostaje zamknięty przez rok; kiedy do niego wchodzisz, czujesz zapach wilgoci, nie jest to dobre miejsce. Zamknięty Kościół jest taki sam: jest Kościołem chorym. Kościół musi wyjść poza siebie. Dokąd? W stronę peryferii egzystencji, gdziekolwiek one są, ale musi wyjść. Jezus nam mówi: «Idźcie na cały świat! Idźcie! Głoście Ewangelię! Składajcie świadectwo Ewangelii!» (por. Mk 16, 15). A co się dzieje, kiedy człowiek wychodzi poza siebie? Może przydarzyć się to samo, co wszystkim ludziom, którzy wychodzą z domu i idą ulicą: wypadek. Lecz powiem wam, że ja wolę tysiąc razy Kościół poobijany, który miał wypadek, od Kościoła chorego z powodu zamknięcia! Wychodźcie na zewnątrz, wychodźcie! Pomyślcie również o tym, co mówi Apokalipsa. Mówi rzecz piękną: że Jezus stoi u drzwi i kołacze, kołacze, żeby wejść do naszego serca (por. Ap 3, 20). Taki jest sens Apokalipsy. Zadajcie sobie jednak takie pytanie: ile razy Jezus jest w środku i puka do drzwi, by wyjść, by wyjść na zewnątrz, a my Go nie wypuszczamy z powodu naszych pewników, bo często jesteśmy zamknięci w przemijających strukturach, które robią z nas niewolników, a nie wolne dzieci Boże? W tym «wyjściu» ważne jest, by to było wychodzenie na spotkanie; dla mnie to słowo jest bardzo ważne: spotkanie z innymi. Dlaczego? Dlatego że wiara jest spotkaniem z Jezusem, my musimy robić to samo, co robi Jezus: spotykać innych. Żyjemy w kulturze konfliktu, kulturze rozbicia, kulturze, w której to, co mi niepotrzebne, wyrzucam, kulturze odrzucania. Lecz zachęcam was do zastanowienia się właśnie nad tym — a należy to do kryzysu — nad kwestią osób starszych, które są mądrością narodu, nad sprawą dzieci... kultura odrzucania! Lecz my musimy wychodzić naprzeciw i musimy naszą wiarą budować «kulturę spotkania», kulturę przyjaźni, kulturę, w której znajdujemy braci, w której możemy rozmawiać również z tymi, którzy nie myślą tak jak my, również z tymi, którzy wyznają inną wiarę, którzy nie mają tej samej wiary. Wszyscy mają z nami coś wspólnego: są obrazem Boga, są dziećmi Boga. Wychodzenie wszystkim na spotkanie bez rezygnowania z naszej przynależności. I inna rzecz ważna: ubodzy. Jeśli wyjdziemy poza siebie, spotkamy ubóstwo. Dziś — serce boli, kiedy to się mówi — dziś, kiedy bezdomny umiera z głodu, ta wiadomość nie trafia do gazet. Dziś w gazetach znajdziemy raczej jakiś skandal. Skandal: no tak, to jest wiadomość! Dziś, myślenie, że tak wiele dzieci nie ma co jeść, to nie jest wiadomość. To rzecz groźna, bardzo groźna! Nie możemy być spokojni! No tak... tak to jest. Nie możemy być chrześcijanami sztywnymi, jakby nakrochmaleni, dobrze wychowanymi chrześcijanami, którzy rozmawiają o kwestiach teologicznych przy herbacie, spokojnie. Nie! Musimy stać się chrześcijanami odważnymi i iść na poszukiwanie tych, którzy są właśnie ciałem Chrystusa, tych, którzy są ciałem Chrystusa! Kiedy idę spowiadać — jeszcze nie mogę tego robić, bo żeby iść spowiadać... stąd nie można wyjść, ale to inna sprawa — kiedy chodziłem spowiadać w poprzedniej diecezji, przychodzili różni ludzie, i zawsze ich pytałem: «Czy pan lub pani daje jałmużnę?» — «Tak, ojcze!». «Dobrze, dobrze». I zadawałem następne dwa pytania: «Proszę mi powiedzieć, kiedy pan daje jałmużnę, czy patrzy pan w oczy osobie, której ją daje?» — «No, nie wiem, nie zwróciłem uwagi». Drugie pytanie: «Czy kiedy daje pan jałmużnę, dotyka pan ręki osoby, której ją daje, czy rzuca pan monetę?» To jest problem: ciało Chrystusa, dotykanie ciała Chrystusa, branie na siebie tego bolesnego problemu ubogich. Ubóstwo dla nas, chrześcijan, nie jest kategorią socjologiczną, filozoficzną lub kulturową: nie, jest kategorią teologalną. Powiedziałbym, że jest to być może pierwsza kategoria, ponieważ Bóg, Syn Boży, uniżył się, stał się ubogi, by iść z nami drogą. I to jest nasze ubóstwo: ubóstwo ciała Chrystusa, ubóstwo, które nam przyniósł Syn Boży przez swoje wcielenie. Kościół ubogi dla ubogich zaczyna się od tego, że wychodzimy ku ciału Chrystusa. Jeśli idziemy do ciała Chrystusa, zaczynamy coś rozumieć, pojmować, czym jest to ubóstwo, ubóstwo Pana. I nie jest to łatwe. Lecz jest pewien problem, który szkodzi chrześcijanom: duch świata, duch światowy, światowość duchowa. To nas prowadzi do wystarczalności, do tego, by żyć duchem świata, a nie duchem Jezusa. Wasze pytanie było: jak trzeba żyć, by stawić czoło temu kryzysowi, który obejmuje etykę w życiu publicznym, model rozwoju, politykę. Ze względu na to, że jest to kryzys człowieka, kryzys, który niszczy człowieka, jest on kryzysem, pozbawiającym człowieka etyki. W życiu publicznym, w polityce, jeśli brak etyki, etyki jako punktu odniesienia, wszystko jest możliwe i wszystko można robić. I kiedy czytamy gazety, widzimy, że brak etyki w życiu publicznym bardzo szkodzi całej ludzkości.
Chcę wam opowiedzieć pewną historię. Opowiadałem ją już dwa razy w tym tygodniu, ale opowiem trzeci raz dla was. Jest to historia, którą opowiada biblijny midrasz pewnego rabina z XII w. Opowiada on historię budowy wieży Babel i mówi, że do zbudowania wieży Babel potrzebne były cegły. Co to oznacza? Oznacza, że trzeba iść, mieszać glinę, nosić słomę, wszystko przygotować, a potem włożyć do pieca. A kiedy cegła była gotowa, musiała być wyniesiona na górę, na budowaną wieżę Babel. Ze względu na ilość włożonej pracy cegła była skarbem. Kiedy cegła spadała, była to narodowa tragedia, i robotnik, który temu zawinił, był karany; tak cenna była cegła, że kiedy spadała, był to dramat. Lecz jeśli spadał robotnik, nie działo się nic, to było co innego. To samo dzieje się dzisiaj: kiedy inwestycje w bankach tracą wartość... tragedia... i co teraz? Lecz jeśli umierają z głodu osoby, jeśli nie mają co jeść, jeśli nie mają opieki zdrowotnej, nic nie szkodzi! Taki jest nasz dzisiejszy kryzys! A świadectwo Kościoła ubogiego dla ubogich sprzeciwia się takiej mentalności.
Czwarte pytanie: «W obliczu tych sytuacji wydaje mi się, że moje wyznanie wiary, moje świadectwo jest nieśmiałe i niezręczne. Chciałbym zrobić więcej, ale co? I jak pomóc tym naszym braciom, jak ulżyć ich cierpieniom, nie mogąc zrobić nic lub bardzo niewiele, by zmienić kontekst społeczno-polityczny?»
Aby głosić Ewangelię, potrzebne są dwie cnoty: odwaga i cierpliwość. Oni [cierpiący chrześcijanie] są w Kościele cierpliwości. Cierpią, i dziś jest więcej męczenników niż w pierwszych wiekach Kościoła: jest więcej męczenników! To nasi bracia i siostry. Cierpią! Oni wyznają wiarę aż po męczeństwo. Lecz męczeństwo nigdy nie jest klęską; męczeństwo jest najwyższym stopniem świadectwa, jakie powinniśmy składać. Jesteśmy w drodze do męczeństwa, do małych męczeństw: trzeba zrezygnować z tego, zrobić tamto..., ale jesteśmy w drodze. A oni, biedacy, dają życie, lecz dają je — jak w Pakistanie, o którego sytuacji słyszeliśmy — z miłości do Jezusa, by zaświadczyć o Jezusie. Chrześcijanin musi mieć zawsze nastawienie łagodne, pokorne, takie jak oni, musi ufać Jezusowi, zdawać się na Jezusa. Trzeba wyjaśnić, że wielokrotnie te konflikty nie mają źródeł religijnych; często są inne przyczyny, natury społecznej i politycznej, i niestety, przynależność religijna zostaje wykorzystana w sposób przypominający podlewanie ognia benzyną. Chrześcijanin musi zawsze potrafić na zło odpowiadać dobrem, choć często jest to trudne. Próbujmy dać im odczuć, tym naszym braciom i siostrom, że jesteśmy głęboko zjednoczeni — głęboko zjednoczeni! — z ich sytuacją, że wiemy, iż są chrześcijanami, «którzy weszli w stadium cierpliwości». Kiedy Jezus idzie na mękę, wchodzi w stadium cierpliwości. Oni weszli w stadium cierpliwości: powiedzcie im o tym, ale powiedzcie też o tym Panu. Zadam wam pytanie: czy modlicie się za tych braci i siostry? Czy modlicie się za nich? Pamiętacie o nich w codziennej modlitwie? Nie proszę teraz, żeby ten, kto się modli, podniósł rękę: nie. Nie proszę o to teraz. Lecz zastanówcie się nad tym dobrze. W codziennej modlitwie mówmy Jezusowi: «Panie, spójrz na tego brata, spójrz na tę siostrę, która tak bardzo cierpi!» Oni doświadczają sytuacji granicznych, na granicy życia i śmierci. Również odnośnie do nas: to doświadczenie musi nas skłonić do tego, byśmy promowali wolność religijną dla wszystkich, dla wszystkich! Każdy mężczyzna i każda kobieta muszą być wolni w swoim wyznaniu religijnym, niezależnie od tego, jakie ono jest. Dlaczego? Bo ten mężczyzna i ta kobieta są dziećmi Boga.
Sądzę, że odpowiedziałem co nieco na wasze pytania; przepraszam, jeśli mówiłem zbyt długo. Dziękuję bardzo! Dziękuję wam, i nie zapominajcie: Kościół zamknięty — nie, ale taki Kościół, który idzie na peryferie egzystencji. Niech Pan was tam prowadzi. Dziękuję.
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (7/2013) and Polish Bishops Conference