Czy BTL może być antidotum na kryzys?
Zmyślony felieton. Kazimierz chilli KazimieraMateusz ZmyślonyText ten piszę zaraz po tegorocznej edycji Dni Marketingu Bezpośredniego BOOMERANG. Był konkurs, były dyskusje. I podczas nich kilka tematów szczególnie mnie zaintrygowało. Przede wszystkim zadufkowstwo agencji reklamowych. Niby im kryzys dosadził, niby nóż na gardle, a pokorki dalej niewiele. Znowu stara retoryka, że „klient” niewyedukowany, że nie umie, że nie rozumie, że nie płaci. A Agencja dalej taka fajna, że hej, zwłaszcza „moja własna”. Była dyskusja „Czy BTL może być antidotum na kryzys?”. No i tak se dyskutujemy o tym BTL, nikt właściwie nie wie, co to jest ten BTL, Jacek Otfinowski (z agencji Wunderman chyba teraz, ja sam nie wiem, tak szybko to się teraz zmienia) myśli, że BTL, ten w „czystej postaci”, to są jednak bazy danych, ja mówię, że nie, bo to też eventy i inne wygłupy, takie jak sponsoring. Mietek Dańko z Ogilvy One obok się pręży i uśmiecha też, ale on jest od kreacji, więc może. Jest wesoło. Narzekamy na Kryzys, potem dostrzegamy, że u nas też jest taki jeden kryzys, wewnętrzny znaczy się. Że w Polsce BTL to jakiś taki kreatywnie niedorobiony (Mietek Dańko protestuje), mailingi wszystkie podobne, kampanie nudne, a my... No właśnie, my. My jesteśmy nieźli, mamy Know How, mamy Experience, ze złych rzeczy to tylko, nie wiedzieć czemu, samopoczucie mamy jakieś takie kiepskie. Gadamy o różnych sprawach, generalnie o tym, czy BTL może być antidotum na kryzys. Ale są różne fajne dygresje, Agencje się stroszą, że są zajebiste, że klienci nie chcą „przeczesanych” baz danych za 3 zł za rekord, wolą gorsze bazy za 1 zł za rekord, no i po co to wszystko i jak tu żyć? (Kupiłem sobie ostatnio taką wyczesaną bazę danych, jakieś zaproszenia wysłaliśmy, nasza branża w niej była, pięciu znajomych się na mnie obraziło, że nie wiem jak się poprawnie nazywają). Potem jeden Przedmówca opowiada, jakie to mailingi żenujące dostaje, bo zaadresowane na agencję, w której On Był Rok Temu! i że to żenada przecież jest, żeby nie wiedzieli, że on już nie jest w tej agencji, tylko już trzy agencje dalej. Że baza kiepska, niezweryfikowana chyba. I wtedy na Sali wstaje Pani, Dyrektor Dużej Firmy zresztą, nie jakiś tam marketingowiec zwykły, i mówi, że ona to całe życie dostaje mailingi od tych firm sławnych od BTL i wszyscy piszą do niej „Szanowny Panie Kazimierzu”, a jej jest Kazimiera przecież, ale to nic, bo na identyfikatorze — o, tu na piersi przypiętym — też jej napisali „Kazimierz” (moja firma napisała, ups, ale przynajmniej od razu mogłem przeprosić). Ale co tam Kazimierz czy Kazimiera, gorsze to, co w kopercie. No i mówi Ta Pani Dyrektor, że kryzys może i jest, ale ona szuka fajnej agencji i znaleźć nie może, a w tych mailingach od nich to nic nie ma, jakieś materiały stworzone metodą „ctrl+c”/”ctrl+V”, żadnej personalizacji, żadnych przemyśleń choćby płytkich na bazie tego, do jakiej branży wysłane. Na milę zalatuje fuszerką ten mailing agencji BTL, to jak jej zaufać, że nie schrzani mailingu Klienta? Pani Kazimiera stała się dla mnie symbolem naszych trudnych czasów. Kryzysu, dojrzewania, moralnego niepokoju w BTL. No i co począć? Pogadać to my se możemy, ale jak Pani Kazimiera nam nie pomoże, to dalej wszyscy normalni ludzie w tym kraju, nie gronko oświeconych w Warszawce, tylko cała ta reszta, oni dalej będą myśleli, że BTL to durny akwizytor, głupia i zawsze taka sama hostessa, wycieczki za 10 zł do Częstochowy z obiadem gratis, nachalne telefonistki z call center i taplające się w błocie koło klatki schodowej nadwyżki mailingów bezadresowych, których nikt nie chce a nawet nie lubi. Tu padły argumenty „że nie”, „że to jeszcze nie Szwajcaria”, normalny Polak to nie dostaje tylu mailingów, normalny Polak to się cieszy jak w ogóle coś dostanie, że to tylko w Warszawie tak dużo jest tych listów. Bujda na resorach Panowie, nie tylko w Warszawie, wiem, bo jeżdżę wszędzie. Ten normalny Polak mieszka przecież w miejscowościach powyżej 20 tys. mieszkańców głównie, tam wszędzie już pełno jest tych bezadresowych, plaga zwykła... Mnie moralnie nie stać na zadzieranie nosa i świrowanie mądrzejszego od tłumu speca od manipulowania tłumem. Wiecie dlaczego? Bo to wszystko powyżej wciąż jest prawda, extra klasy BTL wcale jeszcze w Polsce nie ma i nie będzie czas jakiś. Do książek, do roboty, a nie do pouczania nam wszystkim. A czemu? Bo nie ma dżemu. Taki sobie na BOOMERANGU wymyśliliśmy skrót, nową nazwę naukową. DŻEM: Dobitny Żartobliwy Emocjonujący Marketing. Z jajem, z biglem, z pomysłem, wzbudzający emocje, angażujący, ciekawy, wyczuty, z klimatem, rozpędzony, zaskakujący, nieszablonowy. Taki DŻEMIK lubią konsumenci, zgromadzeni w targety (teraz tak się mówi na ludzi i ich rodziny), którym mamy sprzedawać wysokiej jakości produkty naszych klientów. Konsumenta nie karmi się byle czym, podanym byle jak i bez możliwości reklamacji. BTL to jest ten kelner od opakowania i podania na tacy. Trzeba się nauczyć jak, bo naprawdę jeszcze nie do końca umiemy. opr. MK/PO |